Artykuły

Wszystko pod wodą

"Zatopiona katedra" w reż. Anny Augustynowicz w Teatrze Współczesnym w Szczecinie. Pisze Artur D. Liskowacki w Teatrze.

Kuszący, baśniowy tytuł preludium Claude'a Debussy'ego "La cathedrale engloutie" - który tak się Gertowi Jonkemu spodobał, że, jak zdradził w jednej z rozmów, "postanowił sobie wypożyczyć jego tłumaczenie" i użyć go jako tytułu, czyniąc zeń zarazem centralną metaforę swego dramatu - to trop wiodący do celu, ale podążać trzeba za nim ostrożnie, bo mylący.

Z jednej strony sugeruje pewien porządek - porządek muzyczny (cóż z tego, że zachwiany katastroficzną, mroczną wizją "zatopionej katedry"; katastrofa to tylko odwrotna strona, a nie zaprzeczenie harmonii). Z drugiej - odwołuje się do porządku legendy, przypowieści poetyckiej (nieważne, jak czarna i ponura to opowieść, ważne, że rządzi nią ład etyki). Tymczasem oba porządki nie tylko zakłóca, odwraca, ale i niszczy.

Kto by się więc spodziewał, że "Zatopiona katedra" jest czymś na kształt - przekornie odkształcony - ładnej, smutnej bajki o pogubionych wartościach, zgrzytliwym hymnem, ale jednak hymnem, na cześć tego, co zatracone z naszej winy, może być zaskoczony, widząc na scenie precyzyjny, zimny mechanizm. Do jakiego stopnia zamiar ów wpisany jest w sztukę austriackiego autora, a w jakim stopniu - w jej polską wersję sceniczną? Trudno rzec jednoznacznie, bo też niejednoznaczna to sztuka; choć w popremierowych komentarzach dominuje ton akceptacji dla jej publicystycznej wymowy. Podkreśla się, że to rzecz o braku porozumienia, o utraconych językach współczesnej wieży Babel.

Tymczasem katedra - zalana przez jezioro wraz z całym miastem, będąca natchnieniem Debussy'ego, a wcześniej głównym, niepokojącym motywem karyntycko- bretońskiej legendy - zda się u Jonkego raczej pretekstem niż celem. Bardziej przestrzenią niż punktem na mapie, oznaczonym krzyżykiem jako zatopiony skarb. Ta przestrzeń nie ma granic, jest gęsta, a zarazem płynna, jak cała wodna metaforyka tego dramatu; ciemna, ale przezroczysta, i w obu wypadkach nieprzenikniona. To przestrzeń relacji międzyludzkich, wypełniona przez słowa płynące tu nieprzerwanie, potokiem, słowotokiem, unieważniające się nawzajem, zanikające w swej wielości.

Owszem, Jonke, ceniony jako "kompozytor mowy", nadał "Zatopionej katedrze" formę przemyślnie muzyczną - w której rytm, a i melodia, barwa słów, długość frazy, natężenie dźwięku i napięć (budowanych jednak nie na psychologicznych relacjach między postaciami, ale niejako laboratoryjnie, sztucznie) to elementy partytury. Jednak słuchając tego wyrafinowanego koncertu na głosy i sytuacje sceniczne, trudno oprzeć się wrażeniu, że owa gra - właśnie: gra, w sensie muzycznym i scenicznym - to monotony jazgot. Uporczywy, na granicy słyszalności i odporności odbiorcy. Właśnie taki, żeby drażnił, dotykał?

Baśń o katedrze na dnie jeziora opowiedziana jest tu zresztą swoiście, niewiele w niej z tęsknoty za tym, co utonęło. Jeśli utonęło. Bo zatonięcie to stan względny - jezioro z legendy zalało miasto, karząc jego mieszkańców za grzechy, ale i samo znika, wycieka. Jego ostateczne zniknięcie będzie aktem ostatecznego

pojednania - ludzi, "wszystkich ameb tego świata" i rzeczy - z Bogiem. Ale czy aktem możliwym jeszcze? No i czy jeszcze potrzebnym? Bo gdzie nam lepiej: głęboko na dnie jeziora, za to wraz z katedrą, czy raczej na dnie, płaskim i nijakim, które się ukaże, gdy woda opadnie, i zobaczymy, że katedry tam nie ma?

Bohaterowie dramatu - para nowożeńców, Ona (Barbara Biel) i On (Maciej Litkowski), wydobyci z tłumu, który zaludnia scenę, równie zresztą jak ów tłum anonimowi, mimo że, jak i inni, zbudowani z indywidualnych frustracji i osobistych obsesji - mają to jezioro za oknem i w sobie. Jest ich pejzażem, punktem odniesienia do rzeczywistości i nierzeczywistości, domowym zwierzęciem, tajemnicą ich egzystencji. "Wszyscy jesteśmy tutaj u siebie pod wodą - mówi On - [...] pod wodą, ale jakby nie całkiem, bo pod wodą też nie wszędzie jest sama woda". No właśnie. Niby głęboko, a bulgoczą bąbelki wydobywające się na powierzchnię. Niebezpiecznie, słodko musując.

Na szczęście "Zatopiona katedra" wystawiona przez Annę Augustynowicz - prapremierowo w Polsce na scenie szczecińskiego Współczesnego - to raczej dotkliwa groteska niż, ocierający się o kicz, poetycki traktat o stanie świata (choć za "długi wiersz" bywa uznawana). Raczej cierpkie szyderstwo niż lament. Bo Jonke, a z nim mająca słuch na taki teatr Augustynowicz, mocno akcentuje groteskową absurdalność pokazanego świata, a z czarnej mszy wydobywa chętnie czarny humor.

propos czarnej mszy. Rozpoczynające dramat preludium, mowa przedsiębiorcy pogrzebowego, oferującego usługi teatrowi - zagarnia tu w nawias i teatr. Przedsiębiorca mówi wprawdzie tylko, że byłby skłonny, zgodnie ze stylem i zadaniami swego zakładu, "pożegnać kogoś tutaj", a nie: że chciałby dopełnić spektaklu, grzebiąc teatr, lecz mówi to nie bez kozery w teatrze. "Zatem - odpowiada na to dyrektor - bierzmy się do dzieła". Przedstawienie zaczynające się od takiej deklaracji to naprawdę śmiałe otwarcie. Na finał. Finał finału.

Można by to uznać za efektowny (efekciarski?) gest, ale jednak gest, gdyby nie fakt, że teatr Augustynowicz nie od dziś, i coraz mocniej, zapisuje teatr po tej właśnie stronie. Po stronie strat? W rubryce: winien (na kartce z "winien" i "ma")? Czy po prostu - po tej samej stronie co my wszyscy, rozglądający się (jeszcze) za naszą zatopioną katedrą?

Swoją drogą, jest coś znamiennego w tym, że przedstawienie szczecińskie, dyplomowy spektakl krakowskiej PWST, wprowadza na scenę nowy rocznik aktorski właśnie tak. Bez taryfy ulgowej, jaką jest w teatrze kłamstwo. Bez złudzeń, jakie mógłby dawać teatr. Czuje się w tym spektaklu zmęczenie mistrza, który jednak chciałby, aby uczniowie z tego zmęczenia czerpali siłę. Bo Augustynowicz zdaje się tu młodym dawać lekcję surową, ale uczciwą. Gorzką, ostentacyjnie oschłą, przykrą, za to mądrą. W jej "Zatopionej katedrze" nie ma kapitulacji, jest wola przetworzenia, wykorzystania porażki. Nie do sukcesu. Ale do nauki. Nauki od początku? Od milczenia? Mam coraz częściej wrażenie, że teatr Anny Augustynowicz zdaje się ciążyć tym właśnie kierunku.

"Zatopiona katedra", afabularna lekcja prawdy o nieprawdziwej rzeczywistości, fantazja zanurzona w zgiełku codzienności i bełkocie mediów, papuziej paplaninie popkultury i sztywniejącej gipsowej papce kultury wysokiej, mogłaby być karykaturą samej siebie, gdyby nie dyscyplina i dystans, z jakimi ją zrealizowano.

Spektakl dopowiada zresztą inne inscenizacje Augustynowicz (poczynając, zdaje się, od "Magnifikat" Szturca z 1996 roku), w których mieliśmy pomieszanie sacrum i profanum, sprzężenie nierzeczywistości mediów z nierzeczywistością powszednią. Dlatego świat show-biznesu, telewizji, medycznej hochsztaplerki, filozoficznej paranauki przemawia tu tym samym językiem co Kościół.

Nie bez kozery Kaznodzieja (Jakub Perkowski) mówi w szczecińskiej inscenizacji głosem prezentera telewizyjnego - dostawcy rozrywki i wiadomości, a jego wejścia poprzedza newsowy dżingiel. Muzycznie rytmizowane monologi, którymi komunikują się ze sobą (nie komunikując się w istocie) mieszkańcy "Zatopionej katedry", odbijają tę swoistą melodię - wraz z jej nieprawidłową intonacją i błędami akcentu - ów ton serwisów radia i telewizji.

Rytm rządzący spektaklem - zmienny, chwilami ekstatyczny - jest tu jedynie inną formą rytuału próbującego bezradnie wytyczyć granice czasu i przestrzeni. Od spowolnienia, bezruchu z jednej strony (niema, nieruchoma postać czytającego książkę, grana przez współtworzącą przedstawienie Beatę Zygarlicką), z drugiej - po energiczne hiphopowe modlitwy czy taneczne układy w scenach wesela (niema, bezimienna postać głośno wybijająca ów rytm dłonią, grana przez Arkadiusza Buszko, skądinąd autora choreografii).

Przedstawienie jest dzięki temu w ruchu, zdaje się żyć, ale ten ruch należy do gry, jest częścią katarynki, sprężynki, naciągniętej, żeby nie było widać, słychać, że dawno zwiotczała.

Postaci "Zatopionej katedry" mówią, jak wspomniałem, monologami, ale - co od pewnego czasu charakterystyczne dla Augustynowicz - już nie do siebie nawet, ale wprost do widowni. Twarzą do niej - z proscenium, ale i z głębi sceny. Niby do nas, a do nikogo. Bo to "mówienie do widza" - jak w "Napisie" Sibleyrasa czy "Weselu" Wyspiańskiego" że przywołam tylko te dwa niedawne spektakle - nie jest oczywiście wyrazem jakiegoś oczekiwanego przez reżyserkę intymnego związku sceny i widowni, nie ma być także zaproszeniem do konfesyjnej bliskości. Przeciwnie, to znak oddalania się, zaniku kontaktu. Znak medializacji i utelewizyjniania - jeśli tak rzec mogę - relacji pomiędzy nadawcą i odbiorcą.

Martwe, częstokroć mocno uszminkowane twarze aktorów, ich sztuczne uśmiechy, przesadna artykulacja, dykcja "pod wizję" i granie sobą - gestem, usytuowaniem ciała "wobec kamery" - to już tylko zewnętrzny przejaw utraty języka, którym komunikowaliśmy się kiedyś. Na przykład w teatrze. A i po prostu w życiu. O którym można było rzec, że jest teatrem, ale nie - że jest telewizją. Nie tylko dlatego, że nie od razu ją wynaleziono. W końcu wieża Babel, którą porzuciliśmy w czasach biblijnych, rekonstruowana jest dziś śmiało i z zapałem, bo język globalizacji zlepia pomieszane języki. Ale to, co zlepione, nie jest jeszcze wspólne, a i pocałunkiem też nie jest, wbrew nasuwającemu się porównaniu. Mamy tego języka pełne usta, a nic się powiedzieć nie da.

To młode, sprawne, ostre przedstawienie, zamierzone - jak sądzę - jako jedno z kolejnych w rozpoznawalnym, cenionym stylu Współczesnego, może być odbierane właśnie tak, ale...

Ma też w sobie powagę jakby naddaną, nie wliczoną w koszta. A także znużenie i smutek odbierające mu werwę i czyniące niebezpiecznie odległym, obojętnym, ale zarazem wydobywające zeń rys niespodzianej emocji, mimowolnego pożegnania. "Zatem - odpowiada na to dyrektor - bierzmy się do dzieła"? Może jednak nie - odpowiem mu na to - może jednak wstrzymajmy się jeszcze.

***

Artur D. Liskowacki - prozaik, poeta, autor słuchowisk. Krytyk teatralny, redaktor naczelny "Kuriera Szczecińskiego".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji