Artykuły

Pankracy. Notes

Doszły mnie wyrzuty przyjaciół, z których zdaniem licze się zawsze. Wyrzuty te, słuszne zresztą oparte były jednakże na pew­nym nieporozumieniu: otóż nie pisałem recenzji z telewizyj­nego spektaklu "Nie-Boskiej komedii" Zygmunta Krasiń skiego, ja tylko z dziennikar­skiego obowiązku dałem do gazety niewielką notę, utrwa­lającą w druku to wybitne wy­darzenie i nie rozróżniającą specjalnie wkładu zasług po­szczególnych realizatorów i wy­konawców. A że wydobyłem osobnym zdaniem Jerzego Zelnika w roli Hrabiego: cóż, to także wsparte było motywa­cją nie tyle artystyczną, co obsadową - zdawało mi się zre­sztą, że zrozumiałą. W trady­cji naszej teatralnej polityki obsadowej z rolami tego rodzaju związany jest typ aktora - jak go nazywam - polsko-romantycznego, aktora niejako zrośniętego z określoną into­nacją, gestyką i pozą. Nader manieryczną, natchnioną, pre­destynującą do grania Kordianów, Konradów i hrabiów z Krasińskiego, a także różnych Hamletów.

Tylko dwaj inscenizatorzy usiłowali ten nieszczęsny sche­mat przełamać z powodzeniem: Konrad Swinarski przed laty i Zygmunt Hubner dziś. l dlatego znalazło się w mej notatce zdanie o Zelniku; zabieg obsadowy był odświeżający, oby zrobił szkołę.

I w ten sposób doszliśmy wreszcie do Marka Walczewskiego. Czyli do Pankracego, do tej wybitnej roli w "Nie-Boskiej komedii", w której artysta przypomniał, kim bywał, kim mógłby być w naszym teatrze.

Męczył się on niedawno w powtarzanym przez telewizję głupawym serialu "S.O.S.", w którym wszyscy się twórczo zdrzemnęli - i mój ulubiony reżyser Janusz Morgenstern, i liczni aktorzy. Patrzyłem z nu­dów chwilami na ekran i my­ślałem, że to niemożliwe, że to chyba nie ten sam aktor. Może coś mu się stało złego? l wspominałem taki spektakl sprzed lat, z krakowskiego Teatru im. Słowackiego, w któ­rym zobaczyłem Marka Walczewskiego po raz pierwszy: był to "Don Juan" Moliera w niezwykłej zupełnie reżyse­rii Bohdana Korzeniewskiego (wtedy jeszcze nie powtarzał on przy każdej okazji, że jest starym polskim szlachcicem), z młodziutkim artystą w roli ty­tułowej i Marianem Cebulskim - Sganarelem. Wydawa­ło mi się wówczas, że jestem świadkiem startu do niesłychanie wysokiego lotu, i to prze­świadczenie umacniały następ­ne moje wyprawy do Krakowa, połączone z obecnością na przedstawieniach reżyserowa­nych przez Jerzego Jarockiego i Konrada Swinarskiego...

Jeżeli kroniki nie kłamią, Walczewski, grający molierow­skiego Don Juana liczył sobie 22, może 23 lata. Tedy i dziś nie jest stary, przeciwnie. A jednak wydało mi się, że całe epoki minęły - i przeto smut­ny popatrywałem na te frag­menty "S.O.S.". l stan ten trwał do dnia, kiedy Teatr TV wystąpił z "Nie-Boską ko­medią".

Na czym polegała szcze­gólna wartość roli Pankracego w tym spekta­klu? Otóż myślę, że nie na rozpędzie, nie na tej mocy ze­wnętrznej, tak chętnie grywa­nej przez licznych poprzedników Walczewskiego, ani nawet na tej nad wyraz teatralnej, udawanej "proletariackości" postaci, która tym mocniej gra przekorą, im wyrazistsze są portrety antenatów w zam­ku Hrabiego. Myślę, że zawie­rała się ona w nieoczekiwanej kondensacji mądrości, w uczynieniu z Pankracego prawdzwie intelektualnego partnera, już nie Hrabiego tylko, ale i całej hrabiowskiej historiozofii, tak charakterystycznej dla Krasińskiego.

W lekturze dramatu widocz­ne było od dawna, że Krasiń­ski nie chce mieć w tej scenie dialogu z prostakiem, ale w teatrze bywało inaczej, dopie­ro teraz - myślę że nie tylko za sprawą Hübnera, bo także dzięki interpretacji Walczewskiego - zobaczyłem, że mo­że to być zagrane właśnie tak - tak głęboko, tak dotkliwie i mądrze zarazem. Czy wpłynęła na to okoliczność, że myślący, albo też obdarowany wybitną intuicją artysta wiódł w tej scenie dialog sam ze sobą, ze swymi własnymi, współczesny­mi niepokojami, dialog pozba­wiony ułatwień i naiwnych ucieczek? Kto wie; wszak grał Walczewski także rolę Hrabie­go, dawno temu, w pamiętnej krakowskiej inscenizacji Kon­rada Swinarskiego. Dank serdeczny za tę rolę!

To tyle. Rozpisałem się wywołany do tablicy te­lefonami mych Czytelni­ków. Jeden z nich, najmilszy, był od Stanisława Hebanowskiego. Nadarzyła się okazja powspominać inną jeszcze "Nie-Boską komedię", tę poz­nańską Jerzego Kreczmara, wspaniałą i odkrywczą w my­śli inscenizacyjnej, choć oczy­wiście słabszą wykonawczo, ale jakoś nie doszło do tych wspomnień: cały czas gadaliśmy o Pankracym Walczewskiego.... l dobrze się stało.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji