Artykuły

Mierzenie się z filmem

"Aktorzy prowincjonalni" w reż. Agnieszki Holland i Anny Smolar w Teatrze im. Kochanowskiego w Opolu. Pisze Aleksandra Konopko w Gazecie Wyborczej - Opole.

Przeniesienie na deski teatru historii opowiedzianej już raz w kinie od początku było narażone na pewne trudności i pułapki. Twórcom niektóre udało się pokonać lepiej, a w inne łatwo się złapać. W efekcie powstało przedstawienie, które cechuje z pewnością realizacyjny profesjonalizm, ale także zbyt duża oczywistość i jednowymiarowość.

Agnieszka Holland stanęła przed wyzwaniem zaadaptowania filmowego scenariusza, który stworzyła wraz z Witoldem Zatorskim 30 lat temu, na potrzeby teatru i dzisiejszej rzeczywistości. Zrobiła to z pomocą Anny Smolar pracującej do tej pory przede wszystkim w teatrach. Spektakl ma więc dwóch równoprawnych reżyserów, dzięki czemu staje się próbą znalezienia wspólnej przestrzeni dla języka teatru i filmu.

Na poziomie formalnym skorzystano w tej kwestii z bardzo prostego skojarzenia z filmowym montażem. W tym celu publiczność została usadzona na scenie obrotowej, dokoła której rozgrywają się poszczególne sceny i fragmenty historii. Widownia podąża za aktorami niemal jak oko kamery i obserwuje kolejne sekwencje. Dzięki temu ciekawie wykorzystano całą sceniczną przestrzeń, a niektóre sceny mogły dziać się niemal symultanicznie lub płynnie przechodzić jedna w drugą, bez klasycznych zmian dekoracji.

Z drugiej strony nawiązanie do techniki filmowej za pomocą odniesienia do montażu w miarę trwania przedstawienia staje się tautologią. Ten główny zamysł sceniczny zaczyna sam siebie ograniczać, przestaje znaczyć, a zaczyna nużyć, przemieniając się w pewnym momencie już tylko w rodzaj filmowej kalki.

***

Historia opowiadająca o życiu aktorów z prowincji, o i ich dążeniach, ambicjach i rozczarowaniach, słowem o trudach tego zawodu jest właściwe przeniesiona z filmu - można by powiedzieć - w skali 1:1. Zmiany w scenariuszu są niewielkie poza tym, że twórczynie odeszły od obecnego w wersji kinowej politycznego kontekstu lat 70. Ówczesny system komunistyczny prowokował rozważania na temat wolności. Tej twórczej, ale i tej szeroko rozumianej - społecznej. Dlatego nawiązanie do "Wyzwolenia" Wyspiańskiego w 1978 roku było dyskusją nie tylko na temat kondycji teatru, ale przede wszystkim funkcjonowania zniewolonej Polski.

W opolskiej realizacji Holland i Smolar postanowiły zastąpić polityczne nawiązania dzisiejszą otaczającą nas rzeczywistością, w której problemy związane z wolnością i uczciwością artystyczną, wymuszonymi kompromisami, zawodowymi porażkami i osobistymi dramatami istnieją niemal w jednakowym stopniu. Są tylko determinowane innymi czynnikami zewnętrznymi.

Powstała więc opowieść o najtrudniejszych momentach i dwuznacznościach przypisanych do zawodu aktora. To szczera diagnoza tzw. środowiska teatralnego - zresztą nie tylko tego działającego na prowincji. Z pewnością to temat ważny i poruszający dla biorących udział w spektaklu aktorów. Co jednak mówi widzom? Że przez 30 lat nic się właściwe w tej kwestii nie zmieniło? Kolejna oczywistość.

***

Przedstawienie w "Kochanowskim" będzie musiało mierzyć się wciąż z filmowym pierwowzorem. To nieuniknione i z pewnością "obciążające". Tym bardziej że kinowa wersja "Aktorów prowincjonalnych" to dzieło wysoko cenione, nagradzane, ważne dla swoich czasów. Oglądając spektakl, szczególnie trudno wyprzeć z pamięci poruszające kreacje Haliny Łabonarskiej i Tadeusza Huka - filmowej Anki i Krzysztofa.

Napięcia, jakie istniało na ekranie między tym duetem, brakuje w głównych scenicznych postaciach granych przez Aleksandrę Cwen i Macieja Namysło. Mimo że generalnie aktorzy grają tu, balansując na cienkiej granicy prywatności a kreacji, w przypadku postaci Krzysztofa i Anki wkradają się momenty sztuczności tak, że niełatwo uwierzyć im wówczas w prawdziwość przeżywanych emocji.

Są jednak również sceny w przejmujący sposób obnażające relacje tych bohaterów, jak np. wybuch złości Anny przy wspólnym obiedzie, wizyta ojca Krzysztofa (Michał Światała) czy spotkanie w bufecie, podczas którego Krzysztof próbuje upokorzyć żonę - lalkarza - czytającą dzieła Heideggera.

Interesujący jest też moment, w którym widz ogląda Annę w pracy - animującą lalkę podczas przedstawienia. Kilkuminutowa etiuda lalkarska (wyreżyserowana za namową Anny Smolar przez Mariolę Ordak-Świątkiewicz) to pięknie zrealizowany (również w kontekście animacji wykonanej przez Aleksandrę Cwen) motyw teatru w teatrze - swoisty deser dla widza.

Sugestywnie wypadło za to kilka drugoplanowych ról. Warto wyróżnić przede wszystkim wyrazistą Judytę Paradzińską w roli Hanki/Muzy, Andrzeja Jakubczyka (postać Andrzeja), Przemysława Czernika grającego Adasia, Arletę Los-Pławszewską kreującą postać Krystyny i Zdzisława Łęckiego (postać Burskiego).

O takim spektaklu jak "Aktorzy prowincjonalni" można z pewnością napisać, że to solidnie zrobiona, przyzwoita inscenizacja. Czy to dużo, czy mało? - to widzowie mogą rozstrzygać indywidualnie. Ja nie lubię w teatrze miejsca "pośrodku". Wolę pewność.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji