Artykuły

Cena życia i cena godności

Życie to wartość najwyższa. Czy jednak, gdy ratować je można jedynie zapierając się siebie, przyznając się do win niepopełnionych - należy tak postąpić? Gdzie zaczynają się, a gdzie kończą wartości, których bronić należy za wszelką cenę, także za cenę najwyższą? Pytanie kolejne: Czy jeden, a nawet kilku zachowujących zdrowy sąd i wiernych sobie ludzi może przeciwstawić się zbiorowemu szaleństwu?

Jak wreszcie szaleństwo takie powstaje jak to się dzieje, że ludzie skądinąd prawi i uczciwi dają się wciągnąć w grę prześladowania innych, a absurdalna wiara i ciasne spojrzenie tak ich zaślepia, że nie dostrzegają, iż na ich uczciwości jedynie szuje zbijają kapitał?

Artur {#au#7}Miller{/#}, jeden z najznakomitszymi współczesnych dramaturgów amerykańskich, pytania te stawia w sposób mistrzowski. Za kanwę posłużyły mu wydarzenia z odległej przeszłości - głośny do dziś proces o czary w miasteczku Salem w stanie Massachusetts, gdzie u schyłku XVII stulecia nastąpiła erupcja zbiorowego obłędu, co pociągnęło za sobą śmierć kilkunastu niewinnych ludzi.

A przecież osadzona w realiach sprzed trzystu lat sztuka "Czarownice z Salem" nie jest utworem historycznym, lecz na wskroś współczesnym, bo choć ostatni proces o czary miał miejsce w Europie w 1816 roku, "polowania na czarownice", czyli zbiorowe nagonki na Bogu ducha winnych ludzi; nagonki, w których biorą często udział także ludzie zupełnie uczciwi i przyzwoici, zdarzają się i dzisiaj. Nie

zawsze stawką jest stos czy szubienica. Może to być tylko pozbawienie pracy, szykany, zmuszenie do wyjazdu. Mechanizm jednak pozostaje ten sam. I właśnie dlatego sztuka Millera tak głęboko wstrząsa, tak bardzo jest prawdziwa.

Napisana została pod koniec lat czterdziestych, gdy "polowania na czarownice" w parnych Stanach Zjednoczonych, a także w innych częściach świata, stawały się prawdziwą społeczną plagą. W kilka lat później stała się kanwą scenariusza głośnego francuskiego filmu. W Polsce wystawiana była w teatrach na początku lat sześćdziesiątych. Wystawienia te, a zwłaszcza warszawskie, zapisały się na trwałe w historii naszej sceny.

Obecnie Zygmunt Hübner, w ramach teatralnych poniedziałków, przeniósł ją na mały ekran. Wiele w tej rubryczce napisano złego o telewizyjnym programie, spektakli telewizyjnych nie wyłączając. Przedstawienie sprzed tygodnia, powtórzone w ostatnią niedzielę, i które, miejmy nadzieję, powtórzone zostanie jeszcze nie raz, w pełni telewizję rehabilituje.

Tak znakomitego teatru nie oglądaliśmy dawno. Aż dziw bierze, że po różnych "U kładach krążenia", "Śladach na ziemi" i innych "Życiach na gorąco", które wprawdzie dopiero się zaczęło, ale które ma wszelkie szansą, aby tamte dwa w miernocie pobić na głowę, telewizja potrafiła zdobyć się na tak doskonały spektakl. To prawda, że tworzywo literackie było pierwszorzędnej jakości. Ale przecież nie tylko w treści Millerowskiej sztuki tkwi siła poniedziałkowego spektaklu. Znakomita była reżyseria, świetne aktorstwo.

Tu jednak trzeba zaznaczyć, że w "Czarownicach z Salem" wystąpił inny garnitur naszych aktorów od tych, których zazwyczaj w wyżej serialach-potworkach oglądamy. Wystąpili aktorzy znani z filmów Zanussiego czy Wajdy; aktorzy, którzy - na całe szczęście - przyjmują wszystkich propozycji, jak leci. I w tym że posiadamy grono reżyserów i aktorów, którzy wprawdzie rzadko, ale jednak tworzą dzieła doskonałe, tkwi duży ładunek optymizmu. Kilka bowiem takich spektakli jak "Czarownice", jak pamiętna "Noc Listopadowa" Wajdy, jak "Konstytucja 3 Maja" Królikiewicza, jest wystarczającym powodem, by sporą część skąpej mieszkaniowej powierzchni poświęcić jednak pod telewizor.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji