Tu całość jest efektem
UTWÓR Wassermana posiada swoją historię, o której warto tu może powiedzieć słów parę. Początek dramatowi dała powieść Kena Kesey'a, wydana w 1962 roku i uznana przez krytykę amerykańską za debiut olśniewający, tym też szokujący, że autor pracował właśnie jako pielęgniarz w szpitalu psychiatrycznym (zdążył np. być Kesey potem filmowcem i...kryminalistą).
W 1963 roku Wasserman przerabia ,,Lot" na scenę, premiera z Kirkiem Douglasem w roli głównej nie przynosi sukcesu, ten stanie się dopiero udziałem filmu Milosa Formana: 5 Oskarów! Wielkie kreacje Jacka Nicholsona oraz Louise Fletcher. Tyle historia dzieła... Nie wahałbym się przyrównać "Lotu nad kukułczym gniazdem" do "Wizyty starszej pani". Niedawno przypomniał Roman Szydłowski, jakim szokiem był dla Europy ów dramat Dürrenmatta przed dwudziestu laty i jak wyszarzal teraz, gdy zbladły realne odniesienia. "Lot nad kukułczym gniazdem" trafia dziś w centrum gniewnych rojeń o granicach wolności, jakie człowiekowi narzuca zły świat.
"Rzecz dzieje się - jak ustala autor - w stanowym szpitalu dla umysłowo chorych na północno-za-chodnim wybrzeżu Pacyfiku". Współczesny świat jako wielkie Tworki - metafora w wersji Kesey'a i Wassermana wydaje się istotnie dość chwytliwa, gdy zestawiona z realnym światem terroru i antyterroru, obsesji Junga i kariery Younga, Patrycji Hearst, Pinocheta i Steve Biko. Taki świat daje się zamknąć w pisarski obraz, co zaczarowuje widza swoją gorzką sugestywnością.. Podejrzewam, a po trosze i żywię nadzieję, iż za lat - naście ów świat będzie duszną eks-zmorą, której nawet Kesey nie ożywi... Zresztą nie można (zważywszy na osobiste doświadczenia autora wykluczyć jeszcze jednego: nie, że dla Kesey'a świat przypomina Tworki, lecz że Tworki przypominają świat...
Szpital dla umysłowo chorych: chorzy dobrowolni i chorzy skazani na obłęd, symulanci i uciekinierzy z życia. To ofiary, naprzeciw batalionu, co strażuje porządkowi. Uznają za swoją jedynie poetykę gwałtu, pilnują, aby nie zniweczył jej odruch, a tym mniej odpór pacjentów - pensjonariuszy. A przecież odpór będzie dany. I przy nim okaże się zwycięstwo. Nie fizyczne (tu batalion strażników jest zbyt silny), ale moralne. Ba! - prawdziwy dramatyzm sztuki Wassermana tkwi bodajże w tym, że ujawnia, jak mało znaczy triumf moralny, gdy zawieszony jest w próżni faktów...
Sztuka Wassermana jest znakomitym papierkiem lakmusowym dla teatru, by ujawnił nam rzeczywistą skalę swych możliwości i ambicji. Ten utwór łatwo odczytać kluczem szalbierczym, zrobić zeń jedynie efekciarski reportaż z domu wariatów. Zygmunt Hübner nie dał się wprowadzić na trop fałszywy, co nie znaczy, że jego przedstawieniu bnak scen efektownych. Przeciwnie! - tu całość jest efektem, bogatym w wybornie prowadzone role, z których praca Wojciecha Pszoniaka, Franciszka Pieczki, Bronisława Pawlika, Mirosławy Dubrawskiej zasługują, w pełni na miano kreacji, zaś gra całego ansamblu godna jest pochwał.
Pszoniak jako Mac Murphy pięknie rywalizuje ze wspomnianym Nicholsonem; w roli prostego człowieka, który właśnie przez prostotę swoich reakcji potrafi zdemaskować zaczarowany, zły krąg, ujawnia artysta pełną skalę swego talentu - jest wzruszający, gdy trzeba - także pełen wisielczego humoru, pełen swobody, pełen czaru. Z dramatycznym skupieniem rozgrywa wielką, mocną scenę z Wodzem Bromdenem. Franciszek Pieczka w tej roli (w połowie niemej, a przecież zawsze przykuwającej uwagę widza) zdobył się na maksymalną koncentrację dramaturgiczną: w finale byt iście tragiczny. A to stan, od którego odzwyczaił nas oszczędny w dawkowaniu emocji teatr współczesny.
Bronisław Pawlik jako neurotyczny pacjent Harding stworzył przewyborne studium lęku i upodlenia, a przecież strzela buntem, gdy skala cierpień okazuje się nazbyt wielka.
Naprzeciw tym trzem stoi beznamiętna, okrutna, zimna siostra Ratched - Mirosława Dubrawska. Jest strażniczką porządku, jest apostołem złej siły. Artystka potrafi uzasadnić psychologiczny mechanizm, który tak właśnie steruje reakcjami. Miss Ratched potrafi wytworzyć w planie sceny taką temperaturę zagrożenia psychicznego, co wyzwala w pacjentach zakładu ich lęk, próby buntu, gorycz kapitulacji.
Z innych ról w tym ciekawym przedstawieniu trzeba jeszcze koniecznie wspomnieć o Olgierdzie Łukaszewiczu, który z psychopatycznych gestów Billy Bibbita wyprowadził postać pełną prawdy, a pełną też smutku. Jan T. Stanisławski, Mariusz Benoit, Andrzej Szalawski, Piotr Cieślak stworzyli sylwetki barwne, zróżnicowane. Efektowny epizod romansowej Candy Starr gra z temperamentem Jolanta Lotne.
Scenografia, akcentująca przede wszystkim szpitalną kliniczność planu była dziełem Kazimierza Wiśniaka.