Ulica - Świat
Teatr Powszechny rozpoczynał swą działalność przed siedmiu laty, po przebudowie i pod nową dyrekcją Zygmunta Hübnera, od "Sprawy Dantona" Stanisławy Przyby-szewskiej. Ta swoista dramatyczna kronika z czasów Wielkiej Rewolucji Francuskiej, znakomicie zrealizowana przez Andrzeja Wajdę, stanowiła rodzaj programowej wizytówki praskiej sceny. Można ów program, realizowany konsekwentnie i z powodzeniem przez siedem lat, ująć krótko w ten sposób: mówić o ważnych sprawach, najczęściej o uniwersalnych i w naszych czasach obecnych dylematach moralnych, poprzez różne sztuki, zawsze jednak reprezentujące wysoki poziom literacki. Przy czym Hübner kładł stale nacisk na poszukiwanie repertuaru mało opatrzonego, rzadko powtarzając modne w danym sezonie tytuły. Wymieńmy tylko, żeby nie pozostać gołosłownym, dwa odkrycia: "Lot nad kukułczym gniazdem" oraz "Rozmowy z Katem", najlepsze zresztą przykłady polityki repertuarowej Powszechnego. Głośne spektakle, nie tylko zawierające potężny ładunek refleksji i znakomicie zrealizowane, ale także wielkie sukcesy kasowe teatru.
W długim łańcuchu przedstawień wyznaczających ów dialog Hübnera ze współczesnością toczony przy współudziale uważnej publiczności praskiej sceny trzeba umieścić także najnowszą premierę teatru, "Upadek", pióra słabo znanego u nas norweskiego pisarza, Nordahla Bruna Griega. Rzecz opowiada o Komunie Paryskiej, a więc kolejnym, po Wielkiej Rewolucji temacie Przybyszewskiej, zrywie wolnościowym ludu Paryża. Z tym, że choć "Upadek" jest sztuką historyczną, autorowi idzie nie tylko o prezentację minionych i zamkniętych już zdarzeń. Szuka on raczej w wypadkach historycznych analogii do teraźniejszości, to znaczy do okresu poprzedzającego wybuch drugiej wojny światowej, kiedy to pisał Grieg swą sztukę. Norweski autor dostrzegał już wówczas chmury gromadzące się nad Europą i światem, i czarno widział przyszłość.
Stąd też rzecz o upadku Komuny nabrała pod jego piórem charakteru opowieści, ballady o upadku sił wolności, o przegranej ludu.
Szerokie spojrzenie Griega, jego poszukiwanie analogii między różnymi epokami i sytuacjami dziejowymi, wreszcie ukazywanie uniwersalnych mechanizmów historii - to wszystko powoduje, że i my dostrzegamy w "Upadku" sprawy ważne i aktualne. Ogląda się dlatego sztukę z prawdziwym przejęciem i wzruszeniem, łatwo też zrozumieć intencje jej bohaterów - komunardów czy nawet utożsamić się z ich pragnieniami. Na ten żywy odbiór dramatu wpływa również i to, że Grieg połączył w nim dwie perspektywy: obok dziejów Komuny jako całości pokazał dramatyczne losy garstki jej uczestników, ludzi bardzo zwyczajnych, lecz przecież budzących sympatię. To z nimi, mieszkańcami jednej ulicy, którzy później spotkają się na jednej barykadzie, współodczuwa widz, dzięki nim patrzy na historię upadku Komuny nie obiektywnym okiem badacza dziejów, ale kogoś, kto odnajduje u bohaterów postawy i uczucia bliskie oraz dobrze zrozumiałe i kto łatwo się z postaciami sprzed ponad stu lat solidaryzuje.
Jest więc po trosze "Upadek" wielkim freskiem historycznym ukazującym postacie protagonis-tów dziejów, jest przecież również sceniczną balladą o biedzie, walce i śmierci kilkunastu ludzi. W spektaklu udało się doskonale połączyć te dwa spojrzenia: jedno jakby z lotu ptaka i drugie, przyziemne, lecz wydobywające poezję i dramatyzm opowiedzianych wypadków. Wyraziście sygnalizuje owe przenikające się perspektywy scenografia Jana Banuchy: poszczególne epizody dzieją się na wielkiej scenie, którą otacza horyzont zabudowany miejskimi budynkami. Jedna ulica wielkiego miasta jako cały świat, i świat, wraz z występującymi w nim konfliktami, sprowadzony do jednej ulicy.
Reżyseria Zygmunta Hübnera ma podstawową zaletę w tego rodzaju spektaklu - jest niewidoczna, pozwala spokojnie obserwować akcję, żywo reagować na wypadki sceniczne. Lecz równocześnie reżyser nie zapomniał o wypunktowaniu momentów w przedstawieniu najważniejszych dla dzisiejszego odbiorcy, na zaakcentowaniu treści nam najbliższych.
To przedstawienie łączące sceny zespołowe z ujęciami kameralnymi ma tylko kilka dobrych ról. Bronisław Pawlik jako prezydent Thiers świetnie ukazał cynicznego przywódcę, przekonanego o swej wielkości, ustrojonego w pretensjonalną pozę genialnego stratega. Z wielu drobnych gestów, lekko histerycznych ruchów, wielosłowia zbudował Pawlik bardzo charakterystyczną postać. Nie jest to rola tej klasy, co Danton Pawlika w przedstawieniu, o którym wspominałem na początku, lecz też kreacja godna zapamiętania. Jego przeciwieństwem jest w "Upadku" ludzki, a przy tym pełen szlachetnej prostoty, Delescluze, zagrany znakomicie przez Franciszka Pieczkę. Wreszcie trzecia godna wyróżnienia kreacja to malarz Gustave Courbet w wykonaniu Gustawa Lutkiewicza. Dobrze ukazał aktor zmysłową miłość życia bohatera, jego nie budzące niechęci bliskich samozadowolenie, egotyzm.
Przedstawienie w Teatrze Powszechnym mogę polecić widzom z czystym sumieniem, jak mało który z granych obecnie w Warszawie spektakli. Nie jest to przedstawienie (ani sztuka, na kanwie której powstało) arcydziełem. Jest natomiast przykładem zrozumienia i trafnej odpowiedzi na potrzeby - nie zawsze zresztą wyraźnie uświadamiane - publiczności.