Artykuły

W matni

WYDAWAĆ by się mogło, że jesteśmy bezradni, my ludzie, nie wychylający się poza prawem i obyczajem ustalone ramy społecznego współżycia, wobec staczania się w chaos, rozpacz, przestępstwo tysięcy i tysięcy młodych ludzi na całym cywilizowanym świecie.

Teatr Powszechny w Warszawie wystawił sztukę amerykańskiej autorki Marshy Norman pt. "Wyjść". Wyjść z zamkniętego kręgu przestępstwa, wyjść za kraty, z pułapki w której młoda kobietę zatrzasnęła nieudolność wychowawców, małostkowość otoczenia, rozpad rodziny. Pisarka zwraca uwagę na dwie przeciwstawne sobie siły kształtujące psychikę młodej dziewczyny, dziecka właściwie, potem młodej kobiety: demoralizujący wpływ środowiska, które sięga i za mury więzienia i odrzucenie przez społeczeństwo, pozornie uczciwe i poczciwe człowieka z piętnem odbytej kary. Temat to dość wyeksploatowany jak zauważył Wojciech Natanson przypominając "Kopciucha" Głowackiego. Jednak nie ten motyw jest najważniejszy, ale proces przełamywania, próby wyjścia z matni. Przypominam też sobie sztukę młodziutkiej, angielskiej autorki Andrei Durban "The Arbor" wystawioną przed paru laty w londyńskim teatrze Royal Court. Jej bohaterka bardzo młoda dziewczyna spodziewająca się dziecka zmaga się także z osamotnieniem i nienawistnym środowiskiem rodzinnym.

W przedstawieniu warszawskim przełom jaki zachodzi w psychice młodej więźniarki ukazano za pomocą dość prostego chwytu mieszając plany przestrzenne i czasowe akcji i rozpisując postać bohaterki na dwa głosy aktorskie.

W przestrzeni scenicznej zmieszczono pokój uwolnionej już Arlene w jej rodzinnym mieście i celę w której miota się jej sobowtór, a właściwie ona sama - sprzed lat. Początkowo dezorientują widza te mijające się i niedostrzegające nawzajem postacie. Później sytuacja stają się już klarowniejsza a przenikanie planów czasowych ożywia akcje.

Jest to sztuka w której wiele zależy od aktorów. W warszawskim przedstawieniu mieliśmy trzy naprawdę interesujące role: Ewy Dałkowskiej jako Arlene, Joanny Żółkowskiej w roli tej samej postaci we wcześniejszym wcieleniu - Arlie i Gustawa Lutkiewicza (Bonnie) jako starzejącego się mężczyzny, który chciałby zacząć życie po śmierci żony ze swoją byłą podopieczną. Właśnie postać Benniego nie przesłodzona, ale też i nie zbrutalizowana przez aktora, okazała się znacząca w tej sztuce po prostu przez swoje człowieczeństwo, nie pozbawione egoizmu nawet brutalności, ale przecież szukające porozumienia i współczujące.

Impulsywność, buntowniczość, żywiołowość Arlie skontrastowano z wyciszeniem namiętności i rezygnacja Arlene. Takie ujęcie rozszczepionej na dwie postacie sceniczne osobowości ujawnia ciekawy, nie wykorzystany a tylko zaznaczony, motyw tej sztuki. Chodzi o przełom jaki dokonał się w psychice Arlie pod wpływem więziennego kapelana i lektury Pisma Świętego racjonalnie nieuzasadniony, ale psychologicznie możliwy. Przełom ten jednak jakby okaleczył osobowość młodej więźniarki, bo był to zabieg wychowawczy niedokończony. Księdza przeniesiono, Arlete pozostała sama ze swoim moralnym szokiem, który zamiast uzdrowić sprowadzał zobojętnienie.

Niestety tym ciekawym rolom świetnie zagranym towarzyszyły nie najszczęśliwiej przywołane postacie. Groteskowy i farsowy "opiekun" Carl (zagrał go Andrzej Grąziewicz) skłaniający się do podjęcia swojej pracy", i jedyna naprawdę życzliwa jej osoba: Ruby Anny Mozalanki, sprzątaczka kiedyś więźniarka, to postacie przerysowane, jaskrawe, drażniące. Mirosława Dubrawska w roli Matki bardziej przekonywująco ujawnia kontrast między moralizatorstwem a odpowiedzialnością za nieszczęście córki. Strażnicy, wychowawcy, dyrektorka zakładu poprawczego, to postacie, które wychodziły z tła i znikały zależnie od sytuacji. Niewiele więc po nich można było się spodziewać.

Reżyser Zygmunt Hubner skupił więc uwagę widza na głównych postaciach sztuki, nie zdołał jednak przekonywająco przełamać jej statyczności, i uwiarygodnić artystycznie zawartego w niej dydaktyzmu.

I jeszcze jedno: słownictwo tej sztuki jest wulgarne, rynsztokowe. Niektórzy widzowie tego nie wytrzymywali. Ale wszelkie złagodzenia osłabiłyby jeszcze pod tym względem sugestywność utworu, sens jej oddziaływania społecznego. Szok być może był potrzebny i w tej warstwie, a aktorzy rozegrali trudne sytuacje dobrze. To na pewno niełatwy problem współczesnej literatury, która sięga bezpośrednio do spraw pozaartystycznych, ale lepiej żeby i bez tych wulgaryzmów można było się obejść.

Teatr Powszechny w Warszawie. Marsha Norman "Wyjść" przekład Piotr Szymanowski, reżyseria Zygmunt Hubner, scenografia Piotr Dobrzycki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji