Ta, co nie zginęła...
Tym razem kolejność jest taka:
muzyka - Stanisław Radwan,
kierownictwo muz. - Wojciech Głuch,
inscenizacja - Zygmunt Hübner.
Głównym bohaterem tego spektaklu jest bowiem muzyka. Zygmunt Hübner potrudził się o to, by wyszperać kompozycje muzyczne Stanisława Radwana z inscenizacji w Teatrze Starym, Ateneum, Nowym w Łodzi, na Scenie Forum, a także z programów Piwnicy pod Baranami. Uczynił to - jak mówi - by uratować od zapomnienia teatralną muzykę niecodziennego twórcy. Muzykę, która może nie tylko partnerować w przedstawieniu, ale i grać główną rolę.
Stanisława Radwana przedstawiać nie trzeba - muzykę dla teatru komponuje on od 1962 roku, współpracę z Teatrem Starym rozpoczął juz w 1961 roku (od 1980 jest jego dyrektorem), a do 1973 roku stale współpracował z Piwnicą pod Baranami. Komponuje też muzykę do filmów np. "Szpital przemienienia", "Wesele". Tem wytrawny znawca i artysta teatru jak mało kto potrafi wniknąć w duszę spektaklu. Bynajmniej nie narzuca się swoją muzyką, czyni ją zawsze zgodną ze stylem i klimatem przedstawienia, a jednak stanowi ona wartość, samoistną. Hübner postanowił wykorzystać tę właściwość muzyki Radwana. Do współpracy zaprosił Lucynę Pijaczewską, której szkło artystyczne stanowi ważny element oprawy plastycznej spektaklu. Do Instytutu Elektroniki Kwantowej Wojskowej Akademii Technicznej zwrócił się o udostępnienie laserów i pomoc w opracowaniu koncepcji świetlnej widowiska. To jeszcze nie wszystko: wmontował niejako w spektakl Formację Jazzową Wojciecha Karolaka i jego wariacje na temat muzyki Radwana.
Pomysł zaiste oryginalny. A rezultaty? Zacznijmy od plusów, bo te są wydatne. Otóż efekty plastyczne są bardzo piękne i oczywiście muzyczne również - gdy idzie o samą muzykę Radwana. Gorzej z układem tematycznym i połączeniem tej muzyki z kompozycjami Karolaka. Hübner oparł się na materiale ośmiu spektakli - od Ajschylosa przez Dostojewskiego, Kafkę do Dürrenmatta i Herberta. Wybrał z nich piosenki, wiersze, krótkie scenki. Aktorzy otrzymali zadanie prezentować owe teksty z muzyką, a nie "grać", czy "tworzyć postać". Wychodzą więc pojedynczo lub grupkami i jak to bywa w montażach poetycko-muzycznych śpiewają, recytują, a w przerwach między blokami tekstu zespół Karolaka gra swoje wariacje.
W pierwszej części spektaklu prezentowane teksty i muzyka stanowią pewną całość myślową, którą można by zatytułować: ojczyzna i jej zagrożenie, wolność, godność człowieka. Używając słów poety "świtu niepodległości", Edwarda Słońskiego z jego wiersza (pięknie śpiewanego przez Gustawa Lutkiewicza), można by tę część zatytułować: "Ta, co nie zginęła". Aktorzy wykonują teksty dobitnie, a przy tym oszczędnie, nie nadużywając środków ekspresji i ta cześć wzrusza każdego Polaka, tylko przydługa muzyka Karolaka, supernowoczesna, ze swym elektronicznym brzmieniem, stanowi jakby obcy wtręt do materii tej całości.
Natomiast część druga trochę zawodzi. Wybrał tu Hübner utwory raczej niefrasobliwe, relaksowe, ironiczne, żartobliwe. Aktorzy przez dłuższy czas potrafią śpiewać "tuła - tuła - tuła" lub "wypląsajmy się w tańcu miłości". Są tam m. in. piosenki: "Miasto o nas nic nie wie" i "Teatr z O-klahomy" ("Ameryka" Kafki), "Nareszcie mam cię", "Wyspa jest więc nasza", "Jestem z kraju "Tu-ła-Tuła", "Jakże pięknym jesteś książę" ("Panna Tutli-Putli" Witkacego), "Górą guma", "Maleńki aperitif" ("Sen o Bezgrzesznej") itp., itd. Rzecz w tym, że ta relaksowa w swym charakterze cześć w zestawieniu z poprzednią stanowi wyraźny dysonans, chociaż muzyka Karolaka tu akurat bardzo pasuje. Cóż, kiedy człowiek zaczyna się czuć, jak na składance estradowej. Wykonanie, owszem, jest niezłe; aktorzy potrafią nie tylko recytować, ale, i śpiewać. Jednak zmiana tonu razi, tym bardziej, że ta nowa całość pozbawiona jest głębi, jakiejś myśli przewodniej. Wszystko wydaje się być czymś obok, rozpływać się i rozmywać. Spektakl pozbawiony jest pointy i im bliżej końca, tym bardziej żal zmarnowanej szansy.
Proszę mnie źle nie rozumieć - poziom przedstawienia jest dostatecznie wysoki, aby wstrzymać się od słów surowej krytyki, ale po Teatrze Powszechnym oczekujemy czegoś więcej, niż poetycko-muzycznej składanki. Być może wyczuli to mieszkańcy Warszawy i bilety na to przedstawienie można jeszcze dostać tuż przed jegd rozpoczęciem, a i potem na widowni jest trochę miejsc pustych w różnych rzędach. Na pewno tempo spektaklu byłoby lepsze, gdyby Hübner poprzestał na samej muzyce Radwana, na tyle fascynującej, by wypełnić cały spektakl. Wtedy byłby on co najmniej pół godziny krótszy i nie trwałby blisko trzy godziny.
Ale mimo wszystko warto pójść na to przedstawienie, choćby dla samego piękna muzyki Radwana, która jest jak dobre wino: czas nie osłabia jej, lecz wzmacnia.