Artykuły

I ty zostaniesz...Rzymianinem!

Od czasu, kiedy minister Krawczuk niepostrzeżenie hartuje nasze społeczeństwo

przesłankami, iż w czasach największego upadku Cesarstwa najsilniej rozwijała

się kultura, gladiatorzy znowu zaczynają być idolami. Pojawiła się nawet skrzętnie kiedyś oddalona myśl, że zdrowy duch w zdrowym ciele etc. Ale i to, o czym świadczą ostatnie decyzje personalne w rządzie, można przełknąć. Najstarszy z ministrów, bo takim jest w końcu profesor Aleksander, zaczyna mieć coraz większy wpływ. A że - jak sam stwierdził - napisał w życiu tylko jeden dystych, i to rymowany ("Kto prawdy szuka, / czyta Krawczuka"), i nie zamierza powtarzać błędów Nerona jako poety, możemy spać spokojnie.

Niepokój budzić natomiast zaczynają jego kontynuatorzy, umacniający dobre samopoczucie zarządów ZLP i SAP. Otóż coraz częściej dochodzi do społecznej świadomości autorytatywne stwierdzenie, że światem, a przynajmniej starożytnym, obok kobiet rządzili zawsze... literaci.

Czy wspomniany już Lucius Domitius Ahenobarbus Nero, zwany przez nas prostacko Neronem, który swe współczesne odbrązowienie zawdzięcza właśnie Krawczukowi, mawiał o Senece czy Petroniuszu "moi ludzie", nie wie już dzisiaj nikt. Wiemy natomiast, iż tego zdanka wraz z gestem poklepującym po plecach nie wypowiedział nigdy wobec konsula-stoika Publiusa Clodiusa Thrasea Petusa, Trazeą zwanego. Dom tego odważnego przywódcy republikańskiej opozycji, który nie zawahał się poinformować opinię publiczną o prawdziwym obrazie zgonu Agrypiny, zamordowanej z rozkazu syna, nie był miejscem przez cezara ulubionym.

Całą wspomnianą trójcę - mimo że pierwszy był wychowawcą władcy, drugi - kompanem jego uciech, a trzeci - zaciekłym przeciwnikiem, połączył cesarski rozkaz wykonania wyroku. Co więcej - wszystkie te trzy, jakże odmienne indywidualności, zespoliła w historii data śmierci. Była to bowiem jedna z największych "czystek", jaką po spisku Pizona (65 r. n.e.) przeprowadził konsekwentnie Neron.

Zygmunt Hübner, aktor, reżyser i pedagog, dyrektor kilku najbardziej znanych polskich teatrów, jedyny chyba kierownik artystyczny, który przeżył i krakowską giełdę urzędniczych pomysłów, i krótkie sztylety stołecznej publicity, nie zawiódł. To jego własne doświadczenia i myśli z autopsji zrodzone przybliżyły go do nauk z historii, to on wypowiedział śmiało dwa sprzeczne, ale jakże nierozłączne w praktyce zdania, które kazały mu wezwać na "sąd historii" jednocześnie tych trzech, a - co więcej - każdego z nich oskarżyć słowami Nerona.

Zdanie pierwsze - podstawa współczesnego procesu - brzmi: "Dla kraju nie jest obojętne, kogo słucha władca". Kwestia zaś druga - to wynik szyderczej konfrontacji idei z praktyką: "Nie należy prowokować władców, ponieważ w gniewie uciekają się do terroru".

Pomysł "sądu historii'' nie jest niczym nowym. Reinterpretacja szekspirowska, ukazująca władców rzymskich w trybach Wielkiego Mechanizmu Historii, to wzór pierwszy. Wzór renesansowy. Wzór drugi jest o wiek starszy. "Rozmowy umarłych" Bernarda de Pontenelle'a przywoływały na rozmowę z ludźmi oświecenia duchy przodków o najbardziej powikłanych życiorysach twórczych i politycznych. Co ciekawsze - były to duchy aktywne nadal po śmierci. Duchy, których wiedzę i świadomość zrodzić musiały doświadczenia pozagrobowej rzeczywistości.

Hübner, pomny nauk Mistrza Williama, nawiązał jednak świadomie do zrywającej pęta czasu konwencji Fontenelle'a - tego siostrzeńca Corneille'a, który podjął się jako pierwszy naukowego wyjaśnienia cudów. Dlatego "Ludzie cesarza" - tak brzmi również tytuł rozprawy teatralnej Hübnera, która po opublikowaniu w "Dialogu" miała swoją prapremierę w warszawskim Ateneum w maju 1986 roku - obdarzeni zostali naszą świadomością "wszystkich ludzi prezydenta". Dlatego też kolejna próba sceny tego utworu (dzieło wyrosło z tradycji "Teatru otwartego" Adolfa Weltschka) odbywa się w piwniczce "Przy Sławkowskiej 14".

Sąd, jaki rozgrywa się nad "wezwanymi" do odpowiedzi politykami, jest tak liczny i reprezentatywny, jak publiczność każdego wieczoru, kiedy toczy się rozprawa. Dlatego Prowadzący, pełniący funkcję Prokuratora Generalnego Historii (świetnie zarysowany przez Stefana Szramela), przypomni tylko krótko charakterystyki pozwanych, by ugodzić ich od razu sztyletem oskarżenia. Dlatego wreszcie Oskarżeni (Aleksander Fabisiak jako Seneka, Jerzy Grałek jako Petroniusz i Jan Güntner jako Trazea) mieć będą tylko swoje ostatnie słowo. Jak je potrafią wykorzystać, podsuwa to oczywiście tekst Hübnera, lecz zależy to także od aktorskiego sposobu bycia pośród nas, Sędziów Sądu Najwyższego. Pointą jest bowiem głosowanie publiczności, która ma prawo "uwolnienia" od historycznej odpowiedzialności jednego z nich.

Kto wygrywa każdego wieczoru, nie wiem. Najchętniej głosowałbym na najbardziej ofiarnego aktora wieczoru - Leszka Świgonia, któremu zlecono odgrywanie exemplów, stanowiących integralną, obrazową część wywodu oskarżenia lub obrony. Świgoń - w przeciwieństwie do swych dosyć drętwych kolegów - dwoił się i troił, byle tylko pomieszać szyki nam - wyborcom. "I ty zostaniesz Rzymianinem" - ta zabawa dorosłych pod auspicjami Hübnera, niewiernego ucznia Krawczuka - zabrzmiała dopiero groźnie w momencie podchodzenia do urny. Wybrałem Senekę, bo przekonała mnie najbardziej następująca myśl: "Patrz nie tylko na to, czy prawdą jest to, co mówisz, lecz także, czy ten,

do którego mówisz, potrafi znieść prawdę".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji