Wiele hałasu o uczucia
"Wesele Figara" w reż. Marka Weissa w Operze Wrocławskiej. Pisze Magdalena Talik w Polsce Gazecie Wrocławskiej.
Nowa inscenizacja "Wesela Figara" w Operze Wrocławskiej nie jest przełomowa, ale przynajmniej nie wypacza dzieła Mozarta i nie pozostawia niesmaku.
Największą rewelacją premiery jest zdecydowanie fantastycznie grająca orkiestra przygotowana pod czujnym okiem Francesca Bottigliero, który po serii dziecięcych bajek wreszcie dostał szansę poprowadzenia prawdziwego muzycznego fajerwerku i świetnie ją wykorzystał.
Przed premierą reżyser Marek Weiss opowiadał z niezwykłą pasją o swojej wizji inscenizacyjnej, ale de facto zobaczyliśmy raczej skromną w oprawie wersję mozartowskiej opery buffa. Może to i dobrze, bo na scenie dzieje się w ciągu czterech aktów wystarczająco dużo, by odciągać od niej uwagę widzów kunsztowną scenografią.
Mimo modernistycznych plastikowych wnętrz zamku Hrabiego i takich samych przezroczystych mebli bohaterowie ubrani są na modłę klasycystyczną, żywcem wyjętą z czasów Mozarta. Zresztą postaci raczej traktują z przymrużeniem oka całą kostiumową etykietę (w kolejnych aktach trwa np. zamiana peruk).
Może Marek Weiss nie wyreżyserował spektaklu nowatorskiego, ale udało mu się wyeksponować humor i oddać pierwszeństwo genialnej muzyce, na co czasem trudno zdobyć się niektórym realizatorom. A "Wesele Figara" nie przestaje zdumiewać feerią pomysłów, dowcipem sytuacyjnym (wziętym ze sztuki Pierre'a Beaumarchais'go) i kryjącą się pod powierzchnią wartkiej komediowej akcji prawdą o nas samych - naszych uczuciach, oczekiwaniach względem ukochanych czy rodziny.
Sobotni spektakl premierowy był wyjątkowy choćby z tego powodu, że na scenę jako Zuzanna wyszła Aleksandra Kurzak, niegdyś stawiająca tu swoje pierwsze kroki w karierze, a teraz solistka nowojorskiej Metropolitan Opera czy londyńskiej Covent Garden. Na jej występ kiedyś zawsze czekało się z rosnącym zainteresowaniem i wygląda na to, że ten stan rzeczy się nie zmieni.
Swoboda i lekkość, z jaką Kurzak śpiewa każdą frazę, traktuje najdrobniejsze ozdobniki, musi budzić podziw. Nie wspominając o sile głosu. W jednym z ansambli, kiedy ukryta pod łóżkiem Zuzanna przyłącza się do chóru konwersujących ze sobą pozostałych bohaterów, głos Kurzak brzmiał najsilniej, mimo że sopranistka zmuszona była leżeć na brzuchu, co w oczywisty sposób ograniczało jej możliwości wokalne.
W obsadzie zaskoczyła też na plus Anna Bernacka w partii Cherubina. Filigranowa, subtelna, ale z lekko zadziorną nutą idealnie pasowała do postaci młodocianego uwodziciela, który co i rusz obdarza swoim zainteresowaniem inną damę.
Wokalnie także sprostała roli, a przepiękna piosenka "Voi che sapete", którą Mozart sprezentował tej właśnie postaci, w jej wykonaniu zabrzmiała naprawdę z dużym wdziękiem.
Marco Vinco (Figaro) śpiewał dobrze, choć nie zadowalała jego dykcja, a od rodowitego Włocha oczekiwać można perfekcyjnego śpiewu w rodzimym języku.
Największą niespodziankę sprawił jednak Francesco Bottigliero, który po prostu podskórnie czuje muzykę Mozarta. Z jaką motoryką wybrzmiała uwertura, z jaką tkliwością "Porgi amor", cicha skarga Hrabiny na początku II aktu, albo z wielką czułością finałowa scena pogodzenia zwaśnionych par.
Wielkie brawa. Grazie, Maestro.