Artykuły

Sprawa Robespierre`a

"Sprawę Dantona" dwukrotnie bez powodzenia wystawiano za życia autorki, w okresie dwudzie­stolecia międzywojennego. Histo­riozoficzny dyskurs Przybyszewskiej nie pasował do ówczesnej sceny, a wielu nieżyczliwych uważało (i słusznie) tę sztukę za polityczne wyzwanie.

Po wojnie, zarówno "Sprawa Danto­na", jak dwie inne sztuki zmarłej w nędzy i samotności córki wielkiego Sta­cha, przeleżały sporo lat w zapomnieniu jako "niesceniczne" i "kontrower­syjne". Dopiero w roku 1967 wystawił znakomicie i z wielkim powodzeniem "Sprawę Dantona" Jerzy Krasowski, a w trzy lata później, również na scenie Teatru Polskiego we Wrocławiu zreali­zował prapremierę drugiej części napisanej przez Przybyszewską po nie­miecku i przełożonej na polski przez Stanisława Helsztyńskiego. Krasowski wystawił także, w telewizji, trzecią sztukę autorki "Thermidora", jednoak­tówkę "Dziewięćdziesiąty trzeci", a sło­wa uznania za to rzeczywiste odkrycie światowej dramatopisarki należą się również Hannie Sarneckiej-Partykowej, która teksty sztuk Przybyszewskiej przygotowała do realizacji.

Dla warszawskich widzów wieczór w Teatrze Powszechnym był podwójnym odkryciem, bardzo pięknego, przebudo­wanego przez zespół pod kierunkiem Jerzego Gajewskiego teatru i nowej, prawie, poza jednym gościnnym wystę­pem wrocławskiego teatru nie znanej sztuki. Ale teatr, to nie tylko budynek i nie tylko repertuar, który się w nim gra, trzeba więc też od razu powiedzieć, że zespół, jaki można było zobaczyć na scenie Teatru Powszechnego, to w tej chwili chyba najmocniejsza kompania aktorska w Warszawie, a taką obsadę, jaką ma tam "Sprawa Dantona", wi­dywało się jedynie dawno temu w Tea­trze Telewizji.

Warszawską premierę "Sprawy Dan­tona" reżyserował Andrzej Wajda. I zrobił przedstawienie, jakiego się nikt po nim nie spodziewał. Robił przedtem widowiska pełne wszelkich efektów, oparte na malarskim traktowaniu przestrzeni i światła, na ruchu, na przekor­nym epatowaniu "naturalizmem"' niby to filmowych scen, na śmiałym, aż nie­mal do przesady, wykorzystywaniu mu­zyki. Tu nic takiego nie ma. Akcja przedstawienia rozgrywana jest na po­destach ustawionych między widownią i sceną, gdzie dobudowano dodat­kowe rzędy krzeseł dla widzów, którzy są tu postawieni w roli deputowanych do Konwentu lub obserwatorów proce­su przed Trybunałem Rewolucyjnym. Na balkonie są też wśród nich porozsadzani aktorzy. Chwyt nienowy, ale idealnie dobrany do tekstu sztuki, któ­ra jest obsadzoną przez historyczne po­staci polityczną dyskusją, i właśnie ta dyskusja, znakomicie rozgrywana przez świetnych aktorów, fascynuje widow­nię. Rzadko zdarza się oglądać sztukę, i to polską sztukę, w której toczy się spór wokół spraw, które ukształtowały współczesną epokę. Rzadko widzi się taką właśnie sztukę polityczną i histo­ryczną zarazem. Bo przecież Przyby­szewską jako "dramaturg", w konwen­cjonalnym znaczeniu tego słowa, prze­grywa na pewno z wieloma. Nie umia­ła zręcznie skonstruować dramatu, ani stworzyć postaci czy scen, które mogły­by konkurować z literackim i teatral­nym warsztatem innych pisarzy. Jej "Sprawa Dantona" to rozpisany na gło­sy spór o rewolucję francuską o jej moralne uzasadnienie, o środki jakimi trzeba się posługiwać, żeby doprowadzić do przemian społecz­nych. Ale siła jej dramatu leży właśnie w tym, że "Sprawa Dan­tona", to dyskurs polityczny, którego można słuchać z pełnym zaangażowaniem, w którym można naprawdę u-czestniczyć. Wiadomo, że w "Sprawie Dantona" można znaleźć wyraźne odbi­cie sprzecznych sądów francuskich his­toryków spierających się o ujęcie po­staci Robespierre'a i Dantona, o cenę ich działalności i ich programów politycz­nych. Ale przecież dopiero w dwu­dziestym, a nie w osiemnastym i dziewiętnastym wieku, historia prze­stała być tworzona głównie w pa­łacach władców, gabinetach polityków i na polach bitew, a przeniosła się na sale zgromadzeń, wiece i zebrania. Dwaj wielcy antagoniści w sztuce. - Danton i Robespierre, to w istocie perso­nifikacje dwóch racji politycznych, dwóch postaw wobec rewolucji. Pierw­szy z nich uosabia polityka cynicznego może, ale przede wszystkim pragmatycz­nego, widzącego w przewrocie realiza­cję konkretnych dążeń i praktycznych celów reprezentowanej przez siebie kla­sy, drugi jest wcieleniem polityka "czy­stego" i fanatycznego, który widzi w rewolucji cel nadrzędny, przerastają­cy zarówno interesy "ludu" jak i wszel­kie racje taktyczne. Upraszczając moż­na by powiedzieć, że Danton szuka w rewolucji, dla siebie i dla innych - realnych korzyści, a Robespierre pragnie wszystkich, siłą - w "anioły przero­bić". Podwójna tragedia: Dantona, który ginie na scenie, po procesie politycznym, będącym ubranym w majestat prawa morderstwem; i Robespierre'a, który zginie później - ma tutaj zupełnie inne przyczyny. Danton ponosi klęskę jako polityk, Robespierre, jako ideolog, któ­ry rozumiał sens przerastających go wy­darzeń, który wiedział, że roz­pędzona maszyna rewolucji wymyka mu się z ręki, a potem go zmiażdży. Z tego punktu widzenia Robespierre jest o wiele ciekawszy.

Wiadomo, że "Nieprzekupny" był fa­natycznym wielbicielem Rousseau, nie darmo napisał w swojej "Dedykcji", że chce kroczyć śladami autora "Umowy społecznej", a w jego dziełach znalazł uzasadnienie dla formuły "zmuszania do wolności" i rewolucyjnego despotyzmu. Przybyszewska jednak, i w tym chyba leży największa wartość jej dra­matu, pokazuje Robespierre'a jako ideo­loga i przywódcę, który wcale nie jest absolutnie pewny, który przede wszyst­kim nie znajduje środków dla realizacji programu ukształtowanego w myśl im­peratywu moralnego, jakim się kie­ruje. Jego zdanie: "Cnota bez terroru jest bezsilna, terror bez cnoty jest zbrodnią" kryje w sobie całą kontro­wersję zawartą w postaci krwawego Maksymiliana, który musi zabijać, że­by nie zgubić rewolucji, i który wie, że raz wkroczywszy na drogę terroru, mu­si przegrać, a co więcej - zdradzić ideały, w imię których na tę drogę wchodzi.

W sztuce Przybyszewskiej nie ma na pewno zasadniczych rozstrzygnięć do­tyczących dylematu moralności w rewo­lucji i w historii w ogóle, bo nie ma ich też w żadnej napisanej dotychczas sztu­ce, ale są tam zasadnicze pytania, dla których warto przebijać się przez ogromny tekst "Sprawy Dantona" i warto ją grać bez żadnych ozdób, dodatków i komentarzy. To wszystko zro­zumiał Wajda, opierając swoje przed­stawienie na świetnie prowadzących polityczny dyskurs, otoczonych widzami aktorach, bez "tłumów na scenie", bez muzyki i pirotechniki. Spośród aktorów trudno, poza tworzącym prawdziwą kreację w roli Saint-Justa Kowalskim, ko­goś specjalnie wyróżnić, trzeba by prze­pisać afisz. A dwaj protagoniści ? Robespierre Pszoniaka to wielka rola, grana na pozór prosto, bez popisowych partii, bez prób tworzenia "historycz­nego portretu". Rola przy tym nie­wdzięczna, sprowadzająca się do mądre­go podawania tekstu i wybijania zna­czeń. Danton Pawlika, to rola na pozór o wiele bardziej efektowna, bo też oparta na podatniejszym materiale wie­lostronnej pokazanej przez Przybyszewską postaci sybaryty i polityka. Pawlik gra dobrze, ale jednocześnie trochę wbrew tekstowi, pomniejsza Dantona, widzi w nim przede wszystkim dema-goda i egoistycznego cynika zakochane­go w samym sobie.

Można by też mieć pewne zastrzeże­nia wobec Wajdy, który chyba za mało opracował, domagający się zwięzłej adaptacji, tekst sztuki, można dodać też, że niezręczne zmiany dekoracji jeszcze bardziej rozciągają przedstawienie i ła­mią mu rytm. Ale są to zastrzeżenia wo­bec spektaklu naprawdę znaczącego, wobec widowiska, gdzie w teatrze toczy się spór o Cnotę, słowo, któremu dzi­siaj przywykliśmy nadawać dość pła­skie znaczenie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji