Artykuły

Same Mariole i Mariany

Jak długo jeszcze będziemy przywracać te romantyczne mity, włączać do współczesnych opowieści fortepian Chopina i chocholi taniec? - o spektaklu "Exportowcy" w reż. Agnieszki Błońskiej w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym w Koszalinie pisze Ewa J. Kwidzińska z Nowej Siły Krytycznej.

Zaskakująco trywialnie do podjętego przez siebie tematu podszedł duet w składzie: Jacek Papis i Agnieszka Błońska. Dyrektor Artystyczny Bałtyckiego Teatru Dramatycznego w Koszalinie napisał sztukę "Exportowcy", którą wyreżyserowała absolwentka School of Physical Theatre w Londynie. Spektakl jest komentarzem życia tak zwanej nowej emigracji, a zarazem okrutną charakterystyką typu Polaka-buraka (tym określeniem posługuje się Bloger - jeden z bohaterów przedstawienia). Temat ważny, znany dziś każdemu Polakowi, chociażby z obserwacji. Szkoda, że "Exportowcy" to pływanie po mieliźnie; zamiast uwydatnienia złożoności problemu, zostajemy obdarowani jego spłyceniem. Papis i Błońska w swojej teatralnej publicystyce nie wychodzą poza ramy stereotypu, który powielany jest powszechnie, odkąd Polska stała się częścią Unii Europejskiej.

Otóż, w tej wizji Polak okazuje się być na emigracji jedynie rzeczonym "burakiem" (słowo najczęściej powtarzane na scenie), który w londyńskich parkach popija piwo zagryzając podwawelską, a w dyskontach spożywczych kupuje przeterminowane jedzenie, by zaoszczędzić. Przyznać jednak trzeba, że Błońska znajduje po części wyjście z tej jednoznaczności i w jakiś sposób ucieka od zupełnej trywialności. Swój reportaż na scenie prowadzi na tyle umiejętnie, by nie odpowiadać jednoznacznie na zadawane przez siebie pytania. Ta wielobiegunowość prowadzenia dyskusji sprawiła, że spektakl można przełknąć - "polsko-angielska" reżyser nie radzi, czy lepiej zostać w Polsce, czy wyjechać (niestety, raczej do refleksji na tym poziomie skłania spektakl). Razi jednak coś innego w tym opowiadaniu stylizowanym na dziennikarskie zakreślanie dzisiejszych krajobrazów; gdzieś między scenami pełnymi współczesnych Mariolek i Marianów z reklamówkami z Tesco (na uwagę zasługują role Żanety Gruszczyńskiej-Ogonowskiej i Leszka Żentary), przemycone zostają kolejne pytania, te z serii "rozliczeniowych". Okazuje się, że z polskiej sceny XXI-ego wieku nadal nie potrafi zejść (jak mara senna powracające) zagadnienie patriotyzmu, polskiej martyrologii, Matki-Polki, czy wizji szklanych domów. Jak długo jeszcze będziemy przywracać te romantyczne mity, włączać do współczesnych opowieści fortepian Chopina i chocholi taniec?

Jedno pytanie, jakie stawia spektakl, wydaje się być godne uwagi. Szkoda, że nie zdominowało całości, może pozwoliłoby na zamęt, zamyślenie. W ostatniej scenie przywołana zostaje teoria Ojca Klimuszki, który z zaciętością jasnowidza lat siedemdziesiątych przepowiadał, że koniec świata nie nastąpi nigdy, a zmiany klimatyczne z powodu biegunowości pozwolą Polsce na świetlaną przyszłość. Wedle niego obudzimy się kiedyś o poranku, wyjrzymy za okno, a tam dojrzewać będą tropikalne owoce. Spektakl odczytany w tym kontekście prowokuje do zastanowienia się, dokąd prowadzi ten czas przemian, który możemy obecnie obserwować. Pomarańcze-obietnice to rekwizyty, które wyraziście atakują ze sceny symbolem. Zjeżdżają kilkukrotnie (przy znacząco tandetnej muzyce disco polo lub gorącej salsie) na scenę. Otaczają z każdej strony bohaterów, a widzowi pozwalają się przez chwilę nad tym motywem zamyślić.

Spektakl jest intensywnie naładowany sytuacjami komicznymi. Bohaterowie to bardziej wyraziste typy niż skomplikowane charaktery. Ewa Nawrocka jest w tym spektaklu władczynią sceny, choć nie odgrywa głównej roli (której de facto nie ma); aktorka współpracująca z Bałtyckim Teatrem Dramatycznym wspaniale pogłębia swoją postać. To jej wcielenia niosą bagaż rozliczania się z naszymi mitami: raz jest Ciocią ze starej emigracji, innym razem właśnie Matką-Polką. Subtelnie bawi się swoją rolą, dzięki rozbrajającemu komizmowi pozwala na dystans wobec polskiej mitologii.

Mimo że "Exportowcy" zrodzili się z potrzeby skomentowania dzisiejszej rzeczywistości polskich emigrantów, reszta aktorów nie wprowadza do swojej gry autentyzmu, choć w zamierzeniu spektakl miał być bliski zarówno odbiorcy, jak i nadawcy. Aktorzy są trochę zbyt egzaltowani, za mało naturalni na scenie, by stali się dla widza przezroczystymi. Dziwi ten fakt tym bardziej, że dwie spośród aktorek same były w swoim życiu prywatnym emigrantkami; te doświadczenia nie pomogły jednak w przełamaniu dystansu do budowanych postaci. Cały zespół aktorski świetnie jednak radzi sobie z przestrzenią sceniczną i prowadzeniem wyobraźni odbiorcy. Skąpa scenografia (którą zajęła się Małgorzata Krzemień) pozostaje przez cały czas niezmienna; słowo i ruch sceniczny absolutnie władają terytorium sceny. Bardzo płynnie udaje się każdemu z aktorów przeistaczać w różnych bohaterów, a widz razem z postaciami raz znajduje się w sklepowej kolejce, za chwilę przenosi się na obiad u cioci, by niezauważenie przenieść się do dziennikarskiego studia. Udaje się ten swoisty teleport, mimo że fizycznie bohaterowie poruszają się ciągle między krzesełkami rodem z poczekalni na lotnisku.

Błońska, by urozmaicić ten zlepek historyjek (wydaje się, że fabuła nie jest tu ważna) podejmuje się różnych zabiegów. O ile ciekawe są przyśpiewki Matki-Polki, czy jednoznacznie ironizujący koncept wjeżdżającego na scenę fortepianu (w dymie, wraz z flagą polską, podczas monologu Dziennikarza o tym, jak w duszy gra mu Chopin), o tyle multimedialna forma wyświetlania na ekranie bloga komentującego i obrażającego Polaków-emigrantów wydaje się zabiegiem mało funkcjonalnym. Szkoda, że reżyser pozostała przy powierzchownym dotknięciu tematu, większą wagę przywiązując do formalnych ekstrawagancji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji