Artykuły

My kochaliśmy słowo

- Publiczność jest dzisiaj sprowadzana do roli półgłówków siedzących na widowni, karmiona tym wszystkim, o czym przez wieki w sztuce nie godziło się mówić, a na scenie było nieprzyzwoitością pokazywać - mówi GUSTAW HOLOUBEK.

Rozmowa z Gustawem Holoubkiem [na zdjęciu], aktorem:

Spór młodych ze starymi to odwieczny konflikt. Młodzi chcą burzyć zastane układy, urządzać świat po swojemu, starzy nie lubią zmian. Jak pan - jako bardzo młody człowiek - patrzył na starych aktorów o tak wielkich nazwiskach, jak na przykład Ludwik Solski, który w chwili pańskiego debiutu teatralnego miał 92 lata? Co pana, dwudziestoparolatka, drażniło w tamtym odchodzącym pokoleniu przedwojennych aktorów?

- Z Solskim spotkałem się na scenie w przedstawieniu "Warszawianki" Stanisława Wyspiańskiego; on grał wtedy Starego Wiarusa, a ja statystę w mundurze generała. Siedziałem nad jakimiś mapami i udawałem, że dowodzę, nie wypowiadając ani jednego słowa. Obok mnie odbywały się jakieś ruchy wojskowe, ktoś wchodził, salutował... Wreszcie jeden z żołnierzy pyta Solskiego: "Dlaczego oberwaliśmy pod Olszynką?", na co on powiedział krótko: "Spójrz pan tylko na tych generałów". Trochę dziwnie się wtedy czułem, bo wyglądało to tak, jakby i dla mojego aktorstwa na starcie prognozy nie były najlepsze. Ale wracając do pani pytania: co mnie drażniło w tamtych aktorach? Rozczaruję panią: nic mnie w nich nie drażniło. Wręcz przeciwnie, byłem nimi zachwycony i traktowałem ich wszystkich, jak prawdziwe legendy. Miałem dla nich ogromny szacunek i podziw. Krytyczniej zacząłem na nich patrzeć dopiero później, zbiegiem lat, kiedy sam troszkę aktorsko dojrzałem. W pierwszym okresie były jednak tylko zachwyty, tym bardziej że oni wobec nas, młodych, zachowywali się wspaniale. Spotykaliśmy się z wyjątkową opieką z ich strony. Bardzo chętnie nas uczyli, dawali wskazówki... Prawdopodobnie było to spowodowane tym, że w okresie powojennym młodzież była wręcz na wagę złota, bo przecież wielu młodych ludzi zginęło w czasie wojny. Mocno uszczupliły się również szeregi teatralne i może dlatego nas, młodych, poznających dopiero aktorstwo, tak szalenie hołubiono.

Wspomniał pan, że krytyczniej zaczął patrzeć na swoich starszych kolegów, kiedy zaczynał pan dojrzewać aktorsko. Co wtedy zauważył pan w nich denerwującego?

- W miarę jak wypracowywałem swój własny sposób bycia na scenie, sposób grania, tzw. środki wyrazu, zaczynałem dostrzegać w nich sztuczność. Polegało to na tym, że oni na scenie nie mówili, tylko deklamowali. Mówić, to znaczy być bliskim prawdy, bliskim zrozumienia przez innych, bliskim prawdopodobieństwa. Deklamować zaś znaczy być sztucznym, patetycznym, dalekim od naturalności. Zbiegiem czasu zaczynało to być dla mnie wyraziste i coraz bardziej nie do zniesienia, choć niektórzy moi nauczyciele zawodu pozostali wielcy do końca.

Każda epoka ma modne kierunki kształcenia, ulubione zawody. Czy w czasach, kiedy pan wybierał ten zawód, aktor to brzmiało dumnie?

- To się zaczęło znacznie później, w latach siedemdziesiątych i trwało do późnych lat osiemdziesiątych. Był to czas szalonej nobilitacji zawodu aktora i człowieka teatru. W tym okresie zawód ten był społecznie bardzo wysoko sytuowany. Brało się to prawdopodobnie stąd, że teatr pozostał wtedy jedynym miejscem, w którym człowiek z drugim porozumiewał się w sposób prawdziwy. Tam nie było fałszu, bo kiedy się obcuje z dobrą literaturą, kiedy się gra dobrą literaturę i przedstawia ją publiczności, wtedy zachodzi magiczne zjawisko zgody między nadawcą a odbiorcą, zgody na tę samą prawdę, na te same zasady porozumiewania się. To, co się działo w teatrze pod koniec stanu wojennego, było wręcz ewenementem z punktu widzenia jego historii. Każde przedstawienie kończyło się wtedy euforią, były naręcza kwiatów, brawa, entuzjazm, niespotykany aplauz dla aktorów i całego przedstawienia. To było niezwykłe.

Kreował pan królów, był też dyrektorem teatru. Czy ma pan w sobie cechy przywódcze?

- Sam się nad tym zastanawiam. Ale raczej nie, nie mam cech przywódczych, choć przyznam, że bardzo lubię przewodzić. Lubię jednak mieć nie tyle rację, co mieć pod opieką innych ludzi, być z nimi razem, sugerować swoje zdanie i przekonywać do takich, a nie innych działań.

Jak pan wspomina lata pracy na Śląsku?

- To był bardzo ważny rozdział w moim życiu. Nauczył mnie intensywnej pracy. Z teatrem objazdowym dotarliśmy wtedy do czterdziestu miejscowości tego regionu, autobusem pokonaliśmy około stu pięćdziesięciu tysięcy kilometrów. Na Śląsku nauczyłem się nade wszystko szacunku do pracy, nigdzie bowiem poza tym regionem praca nie jest takim probierzem moralnym. Tylko tutaj miarą człowieka są jego umiejętności i stosunek do pracy. Sprzeniewierzenie się temu świętemu oddaniu pracy, graniczy wręcz ze śmiercią cywilną. To, czym ludzie tej ziemi zapisali się również w mojej pamięci, to przywiązanie do tradycji. Ja sam mam wręcz lękliwy stosunek do tradycji. Jestem przekonany, że pomijanie wartości, jakie niesie tradycja, jest sprzeniewierzeniem się człowieczeństwu. Tradycja to nic innego jak obszar wiedzy o przeszłości, od której powinniśmy się odbić do tego, co ma być nowe.

Jak zmieniała się publiczność przez lata pana obecności na scenach rozmaitych teatrów?

- Publiczność zawsze była i jest taka sama. Zmieniło się jedynie podejście do niej i wymagania wobec niej. My jej stawialiśmy poprzeczkę wysoko. Im lepsza literatura, tym bardziej - naszym zdaniem - nadawała się do prezentowania ludziom. Kiedy zresztą w okresie socrealizmu próbowaliśmy pokazywać coś zgodnego z duchem tamtej epoki, to sami robotnicy nas zbojkotowali. Usłyszeliśmy: "Po co to pokazywać na scenie, skoro w życiu jest

o wiele prawdziwiej".

A jak jest dzisiaj?

- Dziś wymagania w stosunku do publiczności zmalały. Jest ona wręcz deprecjonowana, sprowadzana do roli półgłówków, karmiona tym wszystkim, o czym przez wieki w sztuce nie godziło się mówić. Kiedyś nie mogło być na scenie nawet krztyny okrucieństwa. Wszelkie obcinania głów, wyłupywanie oczu i tym podobne straszliwe rzeczy działy się poza nią. Publiczność dowiadywała się o tym z wypowiadanych kwestii. A dziś młodzi twórcy nie tylko w okrucieństwie, chamstwie i patologiach społecznych znajdują twórcze natchnienie, ale decydują się nawet na pokazywanie kopulacji czy masturbacji... I wydaje się im, że tego właśnie publiczność oczekuje! Tymczasem mylą się nawet w ocenie oczekiwań dzisiejszej młodzieży, bojąc się jej zaproponować coś z tak zwanej górnej półki. Podczas przedstawienia "Króla Edypa" Sofoklesa w mojej reżyserii panowała taka cisza, jakiej od lat nie było w teatrze. Młodzież posądzana o lekceważący stosunek do wszystkiego, potrafiła w głębokim skupieniu konsumować treści podawane ze sceny, a potem w gorącym aplauzie wyrazić swoją akceptację dla tego rodzaju sztuki. Dlatego nie zgadzam się z powierzchownym traktowaniem młodych ludzi. Oni są dokładnie tacy sami, jak my byliśmy. Takie same mają marzenia, identyczne tęsknoty, takie samo wyczulenie naprawdę i fałsz. Różni nas jedynie język. My kochaliśmy słowo. Za pomocą słów podrywaliśmy panienki. Ja sam półtorej godziny potrafiłem gadać, żeby się spodobać, aż raz od mojej obecnej żony (Magdaleny Zawadzkiej - przyp. red.) w narzeczeństwie usłyszałem: "Co pan tak dużo mówi"? Dziś młodzież porozumiewa się jakimś bełkotem.

"Pedagogiem, któremu zawdzięczam wszystko - począwszy od wiedzy podstawowej poprzez wiarę w to, że poezja może być użyteczna, a skończywszy na opiece praktycznej w pierwszych latach pobytu na scenie w teatrze katowickim, był Władysław Woźnik. W moim pojęciu największy ze wszystkich znawca sztuki teatru, jakich spotkałem w życiu. (...)

Okres katowicki 1949-1956 to była podstawowa szkoła aktorska w konfrontacji z widzem najlepszym i najbogatszym, bo graliśmy dla robotników i młodej inteligencji - tej najbujniejszej, która rozkwitła po wojnie." (M. Czanerle, "Gustaw Holoubek. Notatki o aktorze myślącym" WAiF, Warszawa 1972).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji