Artykuły

Była ostatnią pozytywistką

Największą miłością redaktor KRYSTYNY ZBIJEWSKIEJ był teatr. Powiedzmy zaraz: teatr z należytą atencją traktujący literaturę sceny, dochowujący wierności didaskaliom lub przynajmniej niezbyt daleko od nich odchodzący. No i - oczywiście - teatr wielkiego aktorstwa.

"Nie da się zapomnieć Krystyny Zbijewskiej" - napisał red. Władysław Cybulski. To prawda. Nie należała do ludzi, których nieobecność, nawet ta ostatecznie nieodwracalna, sprawia, że znikają z pamięci.

Obecna była w "Dzienniku Polskim" od jego początków, od 1945 roku. W 1976 r. odeszła na emeryturę, czyniąc to w bardzo swój sposób: bez pożegnalnej fety, bez pamiątkowego zegara, jakim, z powodów raczej irracjonalnych, obdarzano w tamtych latach początkujących emerytów. Zapowiedziała za to, że zachowa nieobowiązkową obecność na łamach i obietnicy tej dotrzymała przez sporo lat - aż poza koniec stulecia. Z okazji 110-lecia Teatru im. J. Słowackiego ofiarowała Czytelnikom tekst o nim - "Moja wielka miłość", opisując w nim swoje związki z tą sceną sięgające jeszcze dzieciństwa, a potem lat nauki w krakowskim Państwowym Gimnazjum im. Królowej Wandy. Istniały w nim dwa kluby: miłośniczek Juliusza Osterwy i Jerzego Kaliszewskiego.

"Moje serce było rozdarte. Po prostu kochałam się w nich Obu! Z Jerzym Kaliszewskim po wielu latach serdecznie się zaprzyjaźniłam, Juliusza Osterwę jeszcze jako uczennica poznałam osobiście wysłana przez profesorów z misją przeproszenia dyrektora Osterwy za niewłaściwe zachowanie się jednego z uczniów w czasie oglądanego przedstawienia. Po raz pierwszy wtedy ujrzałam kulisy teatru, aktorskie garderoby o otwartych drzwiach, pozwalających zerknąć na charakteryzujących się ulubieńców ze sceny" - wspominała początki teatralnych fascynacji.

I faktycznie, największą miłością redaktor Krystyny Zbijewskiej był teatr. Powiedzmy zaraz: teatr z należytą atencją traktujący literaturę sceny, dochowujący wierności didaskaliom lub przynajmniej niezbyt daleko od nich odchodzący. No i - oczywiście - teatr wielkiego aktorstwa. Przechowując w serdecznej pamięci Juliusza Osterwę, doceniała następne generacje. Do młodszych postaci sceny darzonych przez red. Zbijewską ciepłym zainteresowaniem należał Leszek Herdegen, który zresztą wcześniej, będąc licealistą, debiutował pod okiem pani Krystyny jako poeta, w redagowanym przez nią jednym z dodatków literackich "Dziennika Polskiego".

Miłość Krystyny Zbijewskiej do teatru i ludzi teatr tworzących zapisana jest w setkach publikacji prasowych (w "Dzienniku Polskim" i nie tylko) i w książkach. "Orzeł w kurniku", rzecz o Wyspiańskim, jej pierwsza i najważniejsza książka, miała znakomite recenzje. "Orzeł w kurniku przynosi mnóstwo interesujących a nowych, niekiedy rewelacyjnych, faktów" - chwalił Wojciech Natanson. "Z przyjemnością czytam książkę Krystyny Zbijewskiej o Wyspiańskim. Ile ciekawych rzeczy, spraw potrafiła wygrzebać w związku z tym niezwykłym człowiekiem. Jak świetnie ją napisała" - wtórował Karol Estreicher. Opinie te w pełni podzielali czytelnicy; i pod tym względem książka była dużym sukcesem.

Miałam okazję patrzeć z bliska, jak tworzy się sukces. Na kilka lat Krystyna Zbijewska stała się śledczym tropiącym temat w archiwach miejskich, kościelnych, szkolnych, w najrozmaitszych starych publikacjach. Przejechała setki kilometrów w poszukiwaniu ludzi pamiętających jeżeli nie Wyspiańskiego, to jego żonę, która o wiele lat przeżyła sławnego małżonka. Wszystko to działo się na marginesie codziennych powinności dziennikarskich. "Dziennik Polski" w tamtych latach ogromny nie był, ale i dział kultury w pierwszej połowie lat 70. - względnie obfitych - składał się etatowo z jednej kierowniczki (red. Zbijewskiej) i jednego personelu (czyli mnie). Obserwacja tej mrówczej pracy, imponującej również z dziennikarskiego punktu widzenia, była poglądową lekcją pokory. A "żywa literatura" (choćby Kuba z "Wesela") pojawiająca się w redakcji dla mnie, młodej dziennikarki, była źródłem szczególnego zachwytu.

"Orzeł w kurniku" zainaugurował działania, których uwieńczeniem miało stać się Muzeum Wyspiańskiego. Dziś jest oddziałem Muzeum Narodowego, ale u jego początków są wielostronne zabiegi red. Zbijewskiej, prowadzone żarliwie i z przekonaniem.

Miłość Krystyny Zbijewskiej do teatru nie obejmowała wszelako awangardy teatralnej. Teatr Cricot 2 Tadeusza Kantora traktowała zdecydowanie wstrzemięźliwie, nie gasząc wszelako entuzjazmu "personelu". Gorzej, gdy eksperyment sięgał wielkiej sceny... Tu Krystyna Zbijewska była nieugięta; jasno wyrażała swoje poglądy, nie przejmując się tym, czy mieszczą się w głównym nurcie krytyki. Oficjalne preferencje, z mocą politycznie słusznych, też nie miały na nią istotnego wpływu, przynajmniej nie w latach 60. i 70.; po prostu starała się ich nie dostrzegać.

Była ostatnią pozytywistką. O Klubie Miłośników Teatru, którego była inicjatorka i którego działalność rozszerzyła daleko poza teatralny Kraków, pisał już red. Cybulski. Każda droga do upowszechnienia teatru była dobra; gdy w Krynicy zainaugurowano "Festyny z Dziennikiem" Krystyna Zbijewska zadbała o udział aktorów. Z jej odejściem na emeryturę w tym teatrze zapadła kurtyna. Innym przedsięwzięciem była biblioteka w Słomirogu. Do działalności biblioteki - wiadomo - niezbędne są książki. Krystyna Zbijewska uruchomiła wszystkie swoje kontakty i przyjaźnie wydawniczo-literackie, a poza tym do zbierania książek zaangażowała całą redakcję. Przesadą byłoby stwierdzenie, że pracowali tu sami bibliofile, ale na tę pasję nie było mocnych; książki przynosili wszyscy, choćby nawet trzeba było wcześniej odwiedzić księgarnię. Patronowała i innym poczynaniom kulturalnym Słomirogu, małej podkrakowskiej wsi, ale biblioteka była - jej zdaniem - początkiem wszystkiego, co ważne.

Znaliśmy wszyscy rzetelność zawodową, miłości i awersje, pedanterię pisarską i niespożytą żywotność red. Krystyny Zbijewskiej. Jedno tylko pozostawało tajemnicą: nikt, oprócz działu kadr nie wiedział i nawet nie śmiał się domyślać, ile lat ma Krystyna Zbijewska. W nekrologu napisano: 88 lat. Można tylko mieć nadzieję, że patrząc stamtąd, z drugiego brzegu, zechce z właściwą sobie klasą nie dostrzec tego nietaktu.

Jolanta Antecka

Pogrzeb Krystyny Zbijewskiej odbędzie się dziś o godz. 10 na cmentarzu Salwatorskim.

***

Wspominając Krystynę Zbijewską

DANUTA MICHAŁOWSKA, aktorka

- Z Krystyną Zbijewską nigdy nie byłam blisko związana, nawet nie byłyśmy po imieniu, choć znałam ją jeszcze z czasów, kiedy studiowała polonistykę m.in. razem z Wojtyłą, Kwiatkowskim i jego późniejszą żoną Haliną, Juliuszem Kydryńskim, Hołujem. To był wspaniały rocznik. Bardzo ceniłam jej pióro, jej zaangażowanie w teatr. Pamiętam, jak napisała recenzję z "Pana Tadeusza" - to był koniec lat 50. - w którym grałam Telimenę. Recenzja nosiła tytuł "Pani Telimena" i była hymnem pochwalnym na moją cześć i spektaklu. Niestety, tekst stał się niechcący gwoździem do trumny w rozgrywkach prowadzonych przeciwko mnie. Pani Krystyna mieszkała niedaleko, czasami spotykałyśmy się na zakupach w Hali Targowej. Pamiętam, że pewnego razu - to był późny stan wojenny - podeszła do mnie na placu pytając, dlaczego nigdzie nie występuję, że słuch o mnie zaginął. Odpowiedziałam, że co prawda w oficjalnych teatrach nikt nie znajduje dla mnie miejsca, ale że sporo swoich monodramów gram w kościołach, że pisze o tym "Tygodnik Powszechny". Była zaskoczona, najwyraźniej ten teatr nie wchodził w krąg jej zainteresowań.

Krystyna Zbijewska zrobiła wiele dobrego dla krakowskiego teatru i dla Wyspiańskiego. Miała zacięcie społecznikowskie, czego przejawem był prowadzony przez nią latami Klub Miłośników Teatru.

MARTA STEBNICKA, aktorka

- Żyła w epoce bez komputera, internetu, magnetofonu i komórki. Jak to możliwe? Posiadała wysoce profesjonalną umiejętność stenografii, czyli szybkiego notowania tym specyficznym kodem. Dziennikarka o fachowej wiedzy, dużej osobistej kulturze i szerokich zainteresowaniach, zwłaszcza w dziedzinie sztuki. O wrażliwym sercu i bezinteresownej miłości oddanej teatrowi i ludziom teatru, czyli nam, aktorom. Klub Miłośników Teatru to była jej inicjatywa rozżarzona emocjami, ale też i grupy ludzi, publiczności, która z własnej ochoty wybrała teatr jako cel swoich zainteresowań i specyficznej adoracji. I chwała im, miłośnikom, za tę wierność krakowskim scenom i oczywiście za tę adorację. Krysia - dziennikarka była kobietą interesującą, dbającą o swój wygląd, elegancką, co w tamtych odległych czasach nie było takie proste. W eleganckich kostiumikach, bluzeczkach z żabotami, skromna, dziwna pani w dużych kapeluszach z kwiatkami. Szanowała każdego, z kim rozmawiała, uśmiechnięta, cierpliwa, ciekawa losów ludzi teatru, tych żyjących, i tych, którzy tworzyli epokę Wyspiańskiego. Miłośniczka teatru spragniona życzliwości i przyjaźni, sama rozdająca życzliwość i przyjaźń. Delikatnie wrysowana w publiczność teatrów krakowskich i w szpalty "Dziennika Polskiego".

HALINA KWIATKOWSKA, aktorka

- Krystynę pamiętam z czasów studiów polonistycznych na UJ. Zajęcia odbywały się w słynnym "Gołębniku", gdzie słuchaliśmy wykładów wspaniałych profesorów, m.in. Klemensiewicza, Pigonia, Kołaczkowskiego, Nitscha. To było rok przed wybuchem wojny. Z kolei w czasie okupacji chodziłyśmy na tajne wykłady polonistyczne. Pamiętam, że gramatykę starocerkiewną zdawałyśmy u profesora Małeckiego, który mieszkał na Salwatorze. Żeby się do niego dostać w ukryciu przed Niemcami, trzeba było przechodzić gdzieś przez płot. Ale nasza prawdziwa przyjaźń z Krysią zaczęła się po wojnie. Krystyna była założycielką Klubu Miłośników Teatru, który raz w roku wybierał ulubionego aktora i aktorkę. Pamiętam, że ulubienicą została któregoś roku m.in. Zosia Niwińska, innym razem i mnie przypadł ten zaszczyt. Krysia miała w sobie wiele serdeczności i ciepła dla ludzi teatru. Lubiana, ceniona, także za znakomite książki o Wyspiańskim, z których wydaniem miała wiele kłopotów. Zamartwiała się tym. Krysia, podobnie jak ja, przez pewien czas, co roku jeździła na wakacje do Myślenic, do znajomych. Tam często spotykałyśmy się, chodziłyśmy na obiady do restauracji, odwiedzałam ją - była bardzo gościnna. W Krakowie mieszkała w maleńkim jednopokojowym mieszkanku, gdzie urządzała imieniny dla kilkunastu osób. I potrafiła wszystko znakomicie zorganizować. Wiem, że korespondowała z papieżem, który był naszym kolegą na I roku polonistyki. Papieżem była wręcz zafascynowana.

TADEUSZ MALAK, aktor

- Mój Boże, Krysia to była kobieta - instytucja, przez wiele lat, jako redaktor "Dziennika Polskiego" grała pierwsze skrzypce w krakowskim teatrze i była wręcz jego patronem. Z Krysią byliśmy zaprzyjaźnieni lata całe. Wielbiła aktorów i oni ją wielbili, przede wszystkim za jej miłość do nich, za życzliwość. W założonym przez siebie Klubie Miłośników Teatru skupiała nie dziesiątki, ale setki widzów. Organizowała konkursy na ulubionych aktorów - miałem przyjemność być laureatem jednego nich. Do Krysi garnęły tłumy, wielokrotnie uczestniczyłem w tych spotkaniach - odbywały się w Pałacu pod Baranami. Jaką ona potrafiła tam stworzyć atmosferę! Od Jaroszewskiej, Malickiej, Sadeckiego, Herdegena, wielkich krakowskiego teatru po najmłodsze pokolenie - wszyscy ją uwielbiali i całe to bractwo aktorskie miało u niej wysokie notowania. Kochała aktorów, brylowała w tym środowisku, a artyści czuli się przez nią dowartościowani. Łącznie z mówiącym te słowa - do dziś mam recenzje pisane przez Krysię z moich przedstawień, jeszcze nawet z czasów Teatru Rapsodycznego. Dzięki Krysi, jej zaangażowaniu teatr krakowski nabrał wielkiego blasku, ona była jego opiekunem, rozgrzewała teatr, który przeżywał wówczas lata świetności. Wspaniała pani, która nie tylko znała się na teatrze, ale też interesowała się nim z miłością. Jeździła na festiwale, głównie małych form, jednego aktora, bo taki teatr interesował ją szczególnie. A te jej wspaniałe książki o Wyspiańskim, jej wieczory w krypcie na Skałce organizowane w rocznicę śmierci Wyspiańskiego. O Krysi mogę mówić tylko glorioso. Oby Kraków nigdy o niej nie zapomniał.

JERZY NOWAK, aktor

- Ogromnie mnie dotknęło odejście Krystyny Zbijewskiej, mimo że często się z nią nie zgadzałem. Dotknęła mnie ta śmierć, bo oto odeszła epoka, epoka dla teatru i jego spraw dobra, niepowtarzalna. Sama Krystyna to dla mnie wzór rzetelnej, prawdziwej krytyki, nawet jeśli krytykowała, czuło się, że to osoba, która kocha teatr, kocha aktorów. Bo to była publicystka niezmiernie uczciwa, pracowita i kochająca teatr naprawdę. (Joc, kr)

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji