Artykuły

Aktorstwo to bal przebierańców

Szczecinianka ELŻBIETA ROMANOWSKA na co dzień pracuje we wrocławskim Teatrze Muzycznym Capitol, ale... bywa też Jolą, bohaterką serialu "Ranczo", który przyniósł jej popularność.

Czym jest dla pani aktorstwo?

- Gra w teatrze to niesamowite przeżycie. To więź, która wytwarza się pomiędzy widzem a aktorem grającym na scenie. Czasem niepotrzebne są słowa, wystarczy jakiś gest czy ruch. Aktorstwo to niekończący się bal przebierańców. Będąc aktorką, mam możliwość zmieniania się, odkrywania siebie wciąż na nowo. Jednego dnia mogę być sprzedawczynią, innego tancerką rewiową. Aktorstwo to również ogromna maszyna, która umożliwia nam podróże w czasie. Raz jestem w XXI wieku, by już za chwilę, przenieść się w czasy Ludwika XIV. Żaden inny zawód nie daje takich możliwości.

Kiedy myśli pani "Szczecin", to...

- Na pewno dom rodzinny, rodzice, dziadkowie, przyjaciele, szkolne lata, gra w zbijaka na podwórku przed blokiem, fikołki na trzepaku, spacery po Puszczy Bukowej z tatą w Zdrojach, gdzie mieszkałam, pierwsze kroki na scenie w Operze na Zamku. Jest tyle wspaniałych wspomnień, że aż trudno streścić je w kilku zdaniach. Szczecin zawsze będzie mi się kojarzył z fajnym miastem o ogromnym potencjale, który - niestety - jeszcze nie został do końca wykorzystany.

Jako nastolatka występowała pani w musicalach szczecińskiej Opery na Zamku...

- Był to niesamowity okres w moim życiu. Pamiętam casting, te ogromne emocje, które mu towarzyszyły. I to napięcie, gdy tak długo telefon nie dzwonił. No i oczywiście ogromną radość, że się dostałam. Gdy zaczynaliśmy prace nad "West Side Story", byłam w drugiej klasie liceum. W każdej wolnej chwili, podczas próby, odrabiałam lekcje. Nie wszyscy szkolni koledzy rozumieli moją pasję, więc czasami zdarzało mi się usłyszeć jakieś niemiłe komentarze... Ale się tym nie przejmowałam. Teatr stał się moim drugim domem, miałam tam przyjaciół, ludzi mających wspólny cel: stworzyć fajny spektakl.

Co znalazło się w pani walizce, kiedy wyjeżdżała pani na studia? A jakie wspomnienia i doświadczenia "wywiezione w walizce", a raczej wynie-sione z domu rodzinnego, pomagają pani w trudnych momentach?

- Chyba w walizkach, bo było ich parę. Właściwie nic szczególnego: jakieś ciuchy, zdjęcia, no i oczywiście Kubuś Puchatek. To ogromna maskotką, którą dostałam od moich rodziców na osiemnaste urodziny. Wniesiono mi go na scenę po ostatnim spektaklu w Operze na Zamku. Był to mój talizman. Gdy było mi ciężko i tęskniłam za bliskimi, patrzyłam na niego i przypominałam sobie tamte wesołe czasy. Wtedy było mi jakoś lżej na duszy. Zabrałam też wiele cennych rad, na przykład, że nie ma sytuacji bez wyjścia. Gdy miałam z czymś problem, zawsze mogłam zadzwonić do mamy i się jej poradzić. Zresztą do tej pory tak jest.

Podobno castingi to zmora wszystkich aktorów. Czy po programie "Jak oni śpiewają" w ogóle bywa pani na castingach, czy teraz jest pani zarzucana propozycjami filmowymi?

- Rzeczywiście, castingi są bardzo stresujące. Z drugiej strony są potrzebne, bo dzięki nim nie sposób osiąść na laurach. Castingi wprowadzają też element zdrowej rywalizacji. Do każdego trzeba się odpowiednio przygotować, co sprawia, że ciągle trzeba się doskonalić. Po programie nic się nie zmieniło. Nadal chodzę na castingi. Mam parę propozycji, ale nie chcę zdradzać szczegółów, by nie zapeszyć.

Jak pani ocenia, z perspektywy czasu, swój udział we wspomnianym show? Było warto?

- Nie żałuję udziału w programie! To był fantastyczny okres w moim życiu. Poznałam wielu wspaniałych ludzi. Zmierzyłam się ze swoimi słabościami, miałam możliwość rozwinąć się wokalnie, powalczyć z tremą, zobaczyć jak to jest występować na żywo ze świadomością, że ogląda cię ponad dwa miliony widzów. Na pewno bardzo obawiałam się krytyki jury i tego, że nie przypadnę widzom do gustu. Ale chyba nie było tak źle, skoro wytrwałam w programie jedenaście tygodni. Dzięki programowi nabrałam większego dystansu do siebie i do tego, co robię.

Minusem programu są pewnie bzdury, jakie o sobie wyczytuje pani na różnych portalach internetowych.

- Staram się nie śledzić tych portali. To raczej od mojej mamy albo znajomych dowiaduję się, że był o mnie jakiś artykuł. Jak mi kiedyś powiedziała jedna ze starszych koleżanek: "Nieważne, jak piszą, byle nazwiska nie przekręcali". A najgłupsza plotka, jaką słyszałam to ta, że mam czterdzieści lat. Może wyglądam dojrzale, ale żeby aż tak... To chyba lekka przesada. Było wiele komentarzy na temat mojej figury, ale wyglądam jak wyglądam. Wykonując ten zawód, jesteśmy narażeni na różne komentarze i artykuły. Ale na pewno nie będę się godzić na wchodzenie z butami w życie mojej rodziny.

Popularność przyniósł pani serial "Ranczo". Lubi pani postać przez siebie graną?

- Uwielbiam! Pamiętam, jak przed castingiem dostałam jej opis: "Wzrok Joli pozbawiony jest całkowicie balastu inteligencji". Rozbawiło mnie to do łez. Postać Joli jest bardzo fajna do grania, bo charakterystyczna i zupełnie inna niż ja. Tym większym jest wyzwaniem. Charakteryzacja "do Joli" sprawiała mi zawsze dużo radości. W momencie gdy koleżanki siedzące obok miały piękne makijaże, mnie dorabiano przebarwienia wokół nosa, robiono ogromną zakręconą grzywkę. Moja twarz zmieniała się nie do poznania. To było niesamowite. Kiedyś podczas zakupów w supermarkecie jeden pan podszedł do mnie i powiedział, że mam coś z tej dziewczyny, co gra Jolę w "Ranczu". Tylko że ja jestem chudsza i ładniejsza. To było bardzo śmieszne.

Proszę zdradzić choć rąbek tajemnicy co do przyszłości tej postaci. Ślub? Dzieci?

- No cóż, będą śluby, będą dzieci. Ale czy moje... Nie mogę zdradzić...

Ma pani taką granicę, której by absolutnie nie przekroczyła, choćby nawet wiązało się to z otrzymaniem naprawdę wspaniałej roli? Czego nie zrobiłaby pani za żadne pieniądze?

- Cóż, jest wiele rzeczy, których bym nie zrobiła, by dostać rolę. Na pewno nie wchodzą w grę żadne oszustwa. Jeśli mam dostać jakąś rolę, to chcę, by to było w uczciwy sposób. Jest wiele ról, które chciałabym zagrać, ale zdaję sobie sprawę, że nie do wszystkich pasuję. Dobrze dobrana obsada to połowa sukcesu, więc jeśli ktoś dostaje rolę w filmie czy serialu, bo..., to tylko ze szkodą dla danej produkcji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji