Artykuły

W Szeolu

Przedstawienia tego się nie reklamuje, nie dyskutuje o nim w Polskim Radiu pani Szymańska, nie ma jeszcze w prasie recenzji... A przecież, jeśli przyjąć jako wartość: sposób, wagę i istotę poruszonych w nim spraw, jest to jedno z najważniejszych przedstawień, jakie można było zobaczyć ostatnio w Warszawie.

O "Spiskowcach" według "W oczach Zachodu" Josepha Conrada (jednej z najbardziej wnikliwie i rozsądnie przyglądającej się problematyce moralnej i społecznej powieści XX wieku) można zaryzykować nawet twierdzenie, że samo jedno przeczy wszystkim ple-ple krytyki o kryzysie teatru i potwierdza starą dobrą zasadę, że prawdziwy teatr powstaje wtedy, gdy jest grupa ludzi, która pragnie zrealizować jakąś ideę i która pragnie poprzez tę ideę zrealizować siebie. Oczywiście, sarnę dobre chęci nie wystarczają. Aby powstał taki spektakl jak "Spiskowcy", trzeba aktorów potrafiących tak precyzyjnie koncentrować się na postaci, którą grają, jak Jerzy Zelnik. Aktorki, która jak Joanna Żółkowska potrafiłaby z mocą i żarem powiedzieć: "Wolność przyjęłabym z każdej ręki, jak człowiek głodny chwyta kawałek chleba". Kompozytora, który nie wybijając się na plan pierwszy, potrafiłby swoją muzyką wesprzeć rytm przedstawienia, tak jak Stanisław Radwan.

"Spiskowcy" w Teatrze Powszechnym opowiadają o Rosji dziewiętnastowiecznej, ale w przedstawieniu tym nie ma tego, co tak bardzo wszyscy kochamy: samowarów, ikon, pędzącej na prześcieradle, ech, trojki, bułgarskiej muzyki prawosławnej czy wyjących opętańczo straszliwych "biesów" z kołatkami. Herbatę podaje się razu od razu w szklankach. Przedstawienie Zygmunta Hübnera opowiada o ludziach.

Oto żyje sobie w Petersburgu młody i uzdolniony człowiek, "nadzieja ojczyzny", pozbawiony rodziny, samotny. Jego jedynym marzeniem, a także, Jak mu się wydaje, warunkiem istnienia, jest pilne studiowanie, ukończenie ze złotym albo chociaż srebrnym medalem uniwersytetu i przysłużenie się w jednym z licznych urzędów ojczyźnie, którą kocha. Młody człowiek nazywa się Kirył Sidorowicz Razumow i wśród kolegów otacza go nimb tajemniczości. Przypuszczają oni, że Razumow jest "spiskowcem - terrorystą", od których, jak wiadomo, w epoce "Narodnoj Woli" oraz epokach późniejszych, na rosyjskich uniwersytetach aż się roiło. Jerzy Zelnik znakomicie wydobywa tę dwoistość charakteru Razumowa: "stawroginowatość" w chwilach przewagi nad otoczeniem i mentalność urzędnika siedemnastej gildii w chwilach, kiedy otoczenie ma przewagę nad nim.

Pewnego razu w Petersburgu terroryści zabijają ministra policji. Kiedy Kirył Sidorowicz wraca tego dnia wieczorem do mieszkania, zastaje w nim kolegę z uniwersytetu Haldina, który oznajmia: "To ja zabiłem dziś rano ministra policji. Tak bracie, zabiłem go. Ciężka robota": I prosi, aby Razumow, w którym widzi niezłomny charakter i do którego ma zaufanie, pomógł mu w ucieczce. Również Rafał Mickiewicz bardzo dobrze oddaje tę mieszaninę autentycznego bohaterstwa, zaczadzenia przejętymi z trzeciej ręki ideami postępu i dziecinnej naiwności, jaką jest terrorysta Haldin. Pomoc sprowadza się do tego, że Razumow ma pójść do wtajemniczonego we wszystko woźnicy Ziemianicza i rzec: "Ten, którego znasz, potrzebuje sanek z dobrymi końmi". A wówczas wszystkiego Ziemianicz dokona już sam. Gdyż jest, jak twierdzi Haldin, "śmiałą szeroką duszą", "najlepszym woźnicą w Petersburgu", solą swej ziemi. Słowem - człowiekiem, instynktownie i po prostu miłującym wolność. Kirył Sidorowicz, który potrafi na razie myśleć tylko o tym, że przepadnie medal, naturalnie zgadza się.

W powieści Conrada i przedstawieniu Hübnera ten Ziemianicz jest punktem ogniskującym, cały dramat. A także polemiką z pewnym problemem z rosyjskiej literatury dziewiętnastowiecznej, z pewnym stereotypem... Od Ziemianicza nie wymaga się bowiem, aby odpowiedział na odwieczne pytanie: "Czy jest Bóg?" Albo: "Jak żyć?", czy też: "Po co żyć?". Od Ziemianicza wymaga się, aby o umówionej godzinie w umówionym miejscu stawił się z gotowymi do drogi saniami. I co...? Ta "szeroka jasna dusza", sól swojej ziemi, krew krwi, "bogonosiec" Bostojewskiego i hr. Tołstoja leży w stajni obok swoich koni pijany w sztok, w belę, do nieprzytomności...

Połamawszy na Ziemianiczu trzonek od wideł, Razumow zaczyna rozumować. Czyli myśleć logicznie. Rosja Haldinów wydaje mu się chaosem, który należy uporządkować. "Ciemnota jest lepsza od blasku pochodni podpalaczy". Ale porządek właściwie jest. Porządkiem jest "jedyna historyczna rzeczywistość tego kraju". Czyli władza. A zatem, podporządkowanie się władzy jest aktem najwyższej świadomości. Patriotycznym i obywatelskim obowiązkiem. I Razumow wydaje Haldina w ręce tajnej policji. Czyli, jakbyśmy to dzisiaj powiedzieli, kontrwywiadu.

Kiedy Haldta zostaje już osądzony i powieszony, okazuje się, że wdzięczna władza nie ma zamiaru rozstać się z tak świadomym obywatelem, jakim okazał się Razumow. Subtelnie szantażowany, przechodzący w ręce fachowców na coraz niższych szczeblach, od inteligentnie cynicznego generała (świetny Mieczysław Voit) poprzez dobrodusznego komisarza (niezły Bolesław Smela) do precyzyjnego instruktora (bardzo dobry Andrzej Grąziewicz), Kirył Sidorowicz jako prowokator wyjeżdża do Szwajcarii, gdzie działa grupa spiskowców, przygotowujących się do obalenia w Rosji władzy i zaprowadzenia nowych porządków. Spiskowców Zygmunt Hübner pokazuje jako doskonały twór systemu autokratycznego. Jako ludzi, wśród których zamiast hierarchii konspiracyjnej, panuje normalna hierarchia społeczna. Ludzi, którzy nie dojrzeli moralnie do wyznawanych przez siebie idei, i którzy despotyzm utożsamiają z własnym niespełnieniem życiowym. (Za sceny ze spiskowcami należałoby pochwalić wszystkich aktorów: Ewę Dałkowską, Martę Ławłńską, Wiesławę Mazurkiewicz, Gustawa Lutkiewicza i Franciszka Pieczkę). Razumow pojawia się wśród nich jako "tajemniczy terrorysta z Petersburga", przyjaciel bohatersko poległego Haldina, człowiek przeznaczony do odegrania w spisku wybitnej roli. Tak się jednak składa, że oprócz spiskowców w Genewie mieszka, opłakująca syna matka Haldina i jego siostra Natalia. Spotkanie Razumowa z Natalią należy do najpiękniejszych scen w przedstawieniu Zygmunta Hübnera. Jest to krótki moment. Stoją naprzeciw siebie. Oboje młodzi i piękni: Jerzy Zelnik i Joanna Żółkowska grają to jakoś tak, że nieomal widać iskrę, napięcie emocjonalne przebiegające między Razumowem i Natalią. Naraz pada nazwisko: "Natalia Haldin". Mężczyźnie wypada z ręki kapelusz. Wszystko. Odtąd los Razumowa toczy się po równi pochyłej w dół. Rażony miłością zaczyna rozumieć swoją zbrodnię. Ogarniają go wyrzuty sumienia. Postanawia wyznać, że jest prowokatorem. Ale, po rosyjsku - wszystkim. I kiedy kaja się, spiskowcy chwytają go i jeden z nich, który jak się później okaże, sam jest agentem tajnej policji pracującym dla obydwu stron, rozbija mu bębenki uszu. Potem jest epilog. Życie wszystkich: Razumowa, Natalii, innych, zostało przekreślone. Błędne koło zamknęło się. Komentujący wszystko angielski nauczyciel Natalii (ostatnia rola Leszka Herdegena), mówi, że nie potrafi zrozumieć Rosji. Że w o c z a c h Z a c h o d u to wszystko, co wydarzyło się, trudno usprawiedliwić, chociaż można, rzecz jasna, zrozumieć. Jest to gorzkie i tragiczne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji