Przewodnik po kosmosie
Był Czechow i kilka stroi z Szekspira. Był Mickiewicz, Krasiński i Wyspiański. Był Kafka, Joyce, Lowrey, wersy z Eliota. Brecht, Genet, strzępy Becketta. Witkacy, Gombrowicz, Różewicz. Coraz częściej myślę, że teatr Grzegorzewskiego bierze swój początek z... literatury.
Prawda, że później w obrazach, rytmach, scenicznych wibracjach, niewiele słów z tej literatury zostaje, albo, że zamienia się ona w najczystszy teatr. Czasem zostaje zredukowana do pojedynczego krzyku aktora na początku przedstawienia, zamiast całej uwertury, jak było to w "Czterech komediach równoległych". W innym jeszcze miejscu do jakiegoś pojedynczego słowa majaczącego w przestrzeni i zderzającego się z innym słowem, być może z innej przestrzeni, z innego rytmu, ale w każdej sytuacji zdaje się, iż "na początku było słowo".
To brzmi jak paradoks w odniesieniu do Grzegorzewskiego, ale wydaje się, że bez przyłączenia się do tej swoistej gry, jaką prowadzi z literaturą, nie może być pełnej przyjemności w obcowaniu z jego sztuką.
Tak też jest i w ostatnim przedstawieniu, którego dwie z czterech zamierzanych części pokazał ostatnio Grzegorzewski. Najpierw {#au#132}Strindberg{/#} połączony z {#au#199}Dostojewskim{/#}, "Sonata widm" z "Idiotą", potem {#au#136}Szekspir{/#} z Tomaszem {#au#80}Mannem{/#}, "Otello" ze "Śmiercią w Wenecji".
Wirują w tym kosmosie Grzegorzewskiego Mumia - Amalia w przejmującej interpretacji powracającej na scenę po rocznej przerwie Teresy Budzisz-Krzyżanowskiej, zabawny Generał Andrzeja Blumenfelda, Książę młodego Jerzego Łazewskiego, a potem demoniczna Desdemona w zdeterminowanym aktorstwie Anny Chodakowskiej, Jagogogo "współczesnego" Edwarda Żentary pierwszy raz oglądanego na tej scenie, Otello w angielsko-polskim języku Bożydara Murgana, no i jest jedna z centralnych postaci: Stary Tadzio, szukający w Wenecji śladów swojego własnego życia w przejmującej baletowo-pantomimicznej interpretacji Stanisława Szymańskiego - wielkiego naszego tancerza, od wielu lat nieobecnego na scenach.
Porusza się ten kosmos wedle rytmów i dźwięków pięknej muzyki Stanisława Radwana skupionej tym razem przede wszystkim w głosie śpiewającego falsetem tenora (Piotr Łykowski), brzmiącym tu jak z zupełnie innej rzeczywistości.
Grzegorzewski robi wiele, aby przedstawienie nazwane mogło być "komedią", jak sam o nim w tytule mówi. Oczywiście rozmaite są "komedie", ta mogłaby się wywodzić od Dantego. Światy Grzegorzewskiego często przyglądają się sobie z wyraźnym zdziwieniem, czasem z szyderstwem, czasem z uwielbieniem. Widać je w coraz większym oddaleniu. Największa pisarska sztuka ludzkości, która "inspiruje" kosmos Grzegorzewskiego, coraz bardziej się od nas oddala. Ale im bardziej się oddala, tym zachłanniej ją postrzegamy, a może powstrzymujemy jej fragmenty, okruchy.
Nie stać nas bowiem na opuszczenie tego kosmosu. Nie stać nas na nowy kosmos. Być może nie stać na to całej sztuki końca naszego wieku.