Artykuły

Projektowanie wzruszeń

Emploi wybiera się na życie, nie na sezon - napisał w jednym z ostatnich swoich felietonów w "Dialogu".

Tworzyć zawsze i do końca najlepiej jak tylko człowiek może i potrafi. Jeśli naprawdę ma coś do powiedzenia, należy próbować to powiedzieć, nie zważając na trudności i niebezpieczeństwa przekonywał w wywiadzie dla "Sceny".

A zapytany, jaką cechę charakteru ceni u ludzi najbardziej, wymienił odwagę cywilną.

Był szary świt lat pięćdziesiątych, kiedy urodzony w Warszawie Zygmunt Hübner zjawił się w Teatrze Wybrzeże. Jako reżyser debiutował w roku 1955 Melodramatem.

Nie wspominają prawie tego spektaklu krytycy. Wspominają za to Szewców, którym po tygodniach prób nie dane było sprawdzić się w zmaganiach z publicznością. Czyli - nie było przedstawienia. Nie zaistniał teatr - ta sztuka żyjąca chwilą, stająca się w czasie i przestrzeni, tytuł do chwały czyniąca z ulotności, niepowtarzalności, przemijania.

Nie raz i nie dwa udowadniał Hübner, że teatr jest jego pasją, a reżyseria sposobem na życie. Reżyseria pojmowana znacznie szerzej niż rozdanie ról aktorom, uzgodnienie z plastykami kostiumów i dekoracji, z muzykiem - zestawu dźwięków towarzyszących. Bo nie możliwość egzekwowania arbitralnie ustalonych i narzuconych innym zachowań pociągała Hübnera najbardziej.

Reżyseria to wszak próba harmonizowania materii i ludzi. Tego, co widzialne, określone, skończone, z tym, co subiektywne, odautorskie, podlegające interpretacji. Przedmiotów i emocji. Słów i wzruszeń. Kolorów i kształtów Dźwięków i ciszy. Wspomnień i lęku o przyszłość wyrastającego z bolesnej teraźniejszości.

To także chęć sprawiania satysfakcji ludziom po jednej i drugiej stronie scenicznej rampy. Pragnienie zogniskowania ich myśli i wzruszeń wokół spraw i idei uznanych za godne przypomnienia. To próba projektowania śmiechu, łez, zadumy, radości. W tym samym czasie u dziesiątków ludzi.

Wreszcie - to konieczność ciągłego myślenia kategoriami drugiego człowieka - widza, autora, aktora, scenografa. Umiejętność dostrzegania jego mądrości, walorów i przywar, przyzwyczajeń i otwartości, kompleksów i chęci tworzenia. To poskramianie na każdym kroku własnej próżności.

Czy tak pomyślana istota reżyserii daje szansę całkowitego spełnienia? Jest takie rosyjskie przysłowie - pisał Hübner felietonista w roku 1977 - "Wszystkich książek nie przeczytasz, wszystkiej wódki nie wypijesz, wszystkich kobiet nie uwiedziesz (w oryginale - dosadniej) - ale próbować trzeba".

Jak to robi, że znajduje satysfakcję nawet w spełnianiu czynności nazywanych u nas pogardliwie urzędniczymi? Po co mu urzędy, skoro stanowisk nie zwykł wykorzystywać do niewolenia innych swoją genialnością?

Od startu w Teatrze Wybrzeże, poprzez Stary Teatr w Krakowie, Polski we Wrocławiu uczył się trudnej sztuki cieszenia się także z sukcesów innych. Uznawania talentów Cybulskiego, Kobieli, Swinarskiego, Jarockiego, Wajdy.

Dziś dziwi się odrobinę moim pytaniom. Skoro teatru takiego, jaki daje mu satysfakcję, nie sposób robić w samotności, skoro sukces prawdziwy jest zawsze funkcją, iloczynem jednostkowych spełnień, dbałość o dobre samopoczucie, o świadomość ważności każdego członka zespołu jest rzeczą oczywistą. A jeśli są to indywidualiści - tym lepiej dla sztuki. Czy to możliwe? - pyta dziś wielu reżyserów, dyrektorów i natychmiast odpowiada przecząco. Prawie nie - odpowie Hübner - ale znów, jak w tym rosyjskim przysłowiu, starać się trzeba.

W warszawskim Teatrze Powszechnym ma biurko w gabinecie, fotel obrotowy i dość długie godziny urzędowania. Stara się zajrzeć do teatru podczas każdego przedstawienia. Wypatrzeć każdy wolny fotel, zmartwić nie sprzedanymi biletami. Zdenerwuje się nawet, kiedy - jak podczas prasowej premiery Awantury w Chioggi - konkurentem odbierającym widzów stanie się transmisja meczu Widzew-Juventus. Nie interesuje się sportem, ale to doświadczenie go przekonało, że dziś warto jest poznać przynajmniej terminarz. Chętnie poznałby też bliżej swoją publiczność, ale obawa, by nie zrażać nagabywaniem, pobytu w teatrze nie zamieniać w katorgę, każe zrezygnować z podsuwania widzom jakichkolwiek ankiet.

Pechowy wieczór prasowy nie był końcem kłopotów z Awanturą. Okazuje się oto, że przedstawienie było błędem. Jego własnym, dyrektorskim, bo repertuarowym, nie zaś artystycznym realizatorów. Źle ocenił nastroje. Sądząc po malejącym zainteresowaniu Upadkiem w lecie ubiegłego roku, kiedy układało się plany, przewidywał, że zapotrzebowanie na rozrywkę kosztem teatru politycznego będzie tendencją tego sezonu. Jest inaczej. Tak, że Upadek trzeba było wznowić. Bo nie zawsze trafia się na repertuarowego pewniaka, w rodzaju Lotu nad kukułczym gniazdem czy choćby teraz - jak się wydaje - Mefista, tak spopularyzowanego przez węgierski film.

I tak zaczyna się rozmowa o marności dyrektorskiej doli. Hübner nie zwykł narzekać, mówi tylko o faktach. O rzemieślnikach teatralnych, którzy masowo odchodzą do płacących lepiej instytucji. O młodych aktorach, dla których po otrzymaniu etatu, a wraz z nim pensji w wysokości 5 tysięcy złotych, zaczyna się dopiero prawdziwa walka o zarobienie na życie i pogoń za filmem, za propozycjami estrady. I jakże tu mieć do nich pretensję, że chwytają chałturki, że nie pracują nad sobą, że nie mają czasu na oglądanie innych?

Dyrektorska dola jest jeszcze marniejsza, jeśli dyrektor jest jednocześnie felietonistą. Naraża się teoretyzowaniem. Ot, zdarzyło mu się swego czasu napisać, że teatr za wszelką cenę powinien uratować premierę. I co? A nic takiego! Tyle że czasem jakaś natrętna dziennikarka mu zarzuci, że jest niekonsekwentny - w dalszym ciągu kultywuje "premierę rozmnożoną": pokazówkę dla znajomych, daninę dla prasy i oficjalną premierę dla zwierzchników. Co odpowiada? Że takie marzenia nie zwykły się dziś spełniać. Teatralnej godziny "W" nie muszą wszak uznawać mecenasi, wolą sami wyznaczać własną.

Czy jest w stanie cokolwiek lub kogokolwiek do końca potępić? Nie, nie odpowie jednak całkowitą negacją na to pytanie. Musiałby wtedy uznać zupełną względność norm, a w konsekwencji usprawiedliwić każde postępowanie, nawet ludzką podłość.

A czy zachwyt bezgraniczny był kiedykolwiek jego udziałem? Czy aprobował w pełni jakiś kierunek w sztuce, styl? Jednak - nie, odpowiada, zastanowiwszy się chwilę. Może dawniej, w młodości... Zachwycały go raczej poszczególne dzieła. Brook na przykład chyba najbardziej w Śnie nocy letniej zdołał osiągnąć artystyczną pełnię, całkowitą zgodność twórczego zamysłu i spełnienia. Grotowski w Apocalypsis, Kantor w Umarłej klasie. Podczas takich spektakli nawet kolega po fachu zapomina o podglądaniu warsztatu. Staje się tylko widzem. Czy może lepiej - aż widzem? Nie, zachwyt nie może mieć zbyt prostych konsekwencji, zamienić się w naśladownictwo, w podkradanie. Teatr japoński na przykład to przecież sztuka w swoim stylu doskonała, ale ta jej doskonałość wyrasta właśnie ze związku z całą kulturą, z tradycją, z obyczajem. Przeszczep udany jest zatem niemożliwy.

Czy zasada ta znajduje odniesienie także do twórczości jednego reżysera, sięgającego po dzieła różnych twórców, nacji, epok? W jego przekonaniu - tak. Jako reżyser nie jest zainteresowany budowaniem jednolitego stylu pozwalającego w rytmie, w upodobaniach plastycznych, sposobie wygłaszania tekstu przez aktorów przemycać własne nazwisko.

Każdy więc tekst pragnie otwierać innym kluczem? Pragnie - właśnie tak. Za każdym razem zostawiać w przedpokoju teczkę z gotowymi pomysłami. Zaczynać bez uprzedzeń, jak terminator.

Co ukształtowało jego osobowość, stosunek do teatru? Pewnie już dom rodzinny, wychowanie. Waha się chwilę, zanim zacznie mówić o Zelwerowiczu, który wszystkim swoim uczniom zdołał zaszczepić przekonanie, że teatr jest najważniejszy. Że nie istnieją kłopoty rodzinne, choroby, zobowiązania towarzyskie, nie spóźniają się autobusy, nie ma korków, nie palą się tramwaje, jeśli trzeba być o wyznaczonej porze na próbie. I uczniowie uwierzyli, bo Zelwerowicz sam był przekonującym wzorem.

Nigdy nie był Hübner pupilem krytyki, ani nie lubił kokietować publiczności. Zawsze też twierdził, że zna miarę i granice swego talentu i jest niewrażliwy na wszelkie zaloty fortuny. Widzowie tłumnie do dziś ściągaliby na Lot nad kukułczym gniazdem, dyrektor wyznaje beztrosko,

że nie jest to żadne osiągnięcie reżyserskie. Krytycy kreują go na speca od teatru politycznego, on sam wśród prac najważniejszych wymienia komedie - Poskromienie złośnicy ze Starego i Zemstę z Powszechnego. Bo komedia - napisze w jednym z felietonów - "prócz szlachetnych intencji wymaga jeszcze fachu, swoistego mistrzostwa, matematycznej precyzji i co najgorsze - jest sprawdzalna. Czasem trudno dociec, czy widz się wzruszył, czy zasnął z nudów, ale czy się śmieje, czy nie wiadomo bez pudła". Mógł więc sam, nie bacząc na oceny krytyków, obserwując widownię, sprawdzać za każdym razem, czy udało się osiągnąć zamierzone efekty.

Nawet skandale nie imają się Pana?

A jakież można u nas wywoływać skandale, poza towarzyskimi?

Plotka głosi jedynie, że nie jest łatwo dziewczynie zdać na reżyserię, jeśli Hübner zasiada w komisji...

Bo mają w zawodzie trudniej. Rzadziej odnoszą sukcesy. Może wskutek uprzedzeń innych współpracowników. Ale te uprzedzenia są przecież faktem społecznym, z którym należy się liczyć. Trzeba więc od dziewczyn wymagać znacznie więcej, by oszczędzić im rozczarowań.

Czego Pan najbardziej nie znosi u ludzi?

Zastanawiał się chwilę, zanim padło: gadulstwa! I to, wyobraźcie sobie Państwo, już w 60 minucie naszej rozmowy!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji