Artykuły

Żywię się anarchią

- Teatr jest zderzeniem dwóch rzeczywistości, kreowanej i prawdziwej. Czasem zachodzi sprzężenie zwrotne, interakcja między tym, co się dzieje na scenie, a publicznością. To są momenty, dla których warto wykonywać ten zawód - mówi ZBIGNIEW ZAMACHOWSKI, aktor Teatru Narodowego w Warszawie.

ZBIGNIEW ZAMACHOWSKI rzadko przyjmuje epizody. Dlaczego zgodził się zagrać małą rólkę w "Lekkomyślnej siostrze" w Teatrze Narodowym?

Kilka lat temu zarzekał się pan, że skoczy na spadochronie. Udało się? Zbigniew Zamachowski: Jeszcze nie, ale na pewno skoczę.

Skakał pan wcześniej m.in. na paralotni. Czy mógłby pan porównać uczucie latania do pracy nad rolą?

- Spojrzenie na człowieka, którego trzeba zagrać, jest poniekąd "perspektywą Pana Boga". Muszę zrozumieć bohatera, nadać motywacje jego działaniom. Potem "sklejam" całą postać przy użyciu własnej cielesności, starając się, żeby wyszedł z tego ktoś wiarygodny i inny niż ja. Ten proces przypomina szybowanie w przestworzach wyobraźni, choć brzmi to trochę pretensjonalnie...

A rola Władysława może unieść?

- Już mnie powoli unosi... Bardzo cieszę się ze spotkania z Agnieszką Glińską. Gram niewielką rolę rozpisaną na trzy sceny. Z doświadczenia wiem, że aktor, który gra epizod, powinien znaleźć w roli jedną określoną barwę, którą musi potem tylko odpowiednio wycieniować.

Sztuka Perzyńskiego dotyka tematu hipokryzji, jej akcja jest osadzona w początkach ubiegłego stulecia.

- Przedstawienie przenosimy w czasie, ale nie do współczesności, tylko w lata 30. ubiegłego wieku. Ten dziwny czas, rozpięty między pierwszą a drugą wojną światową, kiedy przeczucie katastrofy wisiało w powietrzu, nadaje "Lekkomyślnej siostrze" dodatkowy walor. Kwestia hipokryzji i zdrady małżeńskiej - odwołuję się do mojej postaci - nigdy się nie zdezaktualizuje. Sposób, w jaki podejmujemy taki temat, wynika z doświadczenia czasu, w którym żyjemy.

"To jest fantastyczny zawód, w którym zdarzają się nawet momenty metafizyczne" - powiedział pan o aktorstwie. Które to momenty?

- Teatr jest zderzeniem dwóch rzeczywistości, kreowanej i prawdziwej. Czasem zachodzi sprzężenie zwrotne, interakcja między tym, co się dzieje na scenie, a publicznością. To są momenty, dla których warto wykonywać ten zawód. Nie chciałbym jednak popadać w nadmierny patos: to jest bardzo konkretny i rzemieślniczy zawód, w którym staram się dość twardo stąpać po ziemi.

To dlatego wystąpił pan w reklamie, za co posypały się na pana głowę gromy z różnych stron, w tym środowiska Teatru Rozmaitości.

- Pan Grzegorz Jarzyna powiedział, że nie chciałby pracować w Teatrze Narodowym z aktorem, który reklamuje hamburgera. Nigdy nie ośmieliłbym się wygłaszać tak jednoznacznych opinii, a sam być może miałbym ochotę spotkać się zawodowo z panem Jarzyną. Każdy ma prawo mieć swoje poglądy, tylko lepiej, żeby wcześniej dwa razy pomyślał, czy rzeczywiście trzeba je ogłaszać całemu światu. Nie wstąpiłem do zakonu i nie zmieniłem opinii na temat mojego udziału w reklamach, podczas gdy życie zweryfikowało opinię kolegów z Teatru Rozmaitości.

"Podziwiam w Andrzeju Sewerynie - sumienność, perfekcjonizm, cechy, których mnie często brakuje". Zbigniew Zamachowski nie dąży w tym zawodzie do doskonałości?

- Bardzo szanuję pracę Andrzeja Seweryna. W żadnym wypadku nie deprecjonuję matematyczno-perfekcyjnego stylu jego pracy, on mnie po prostu nie interesuje. Żywię się twórczo pewnym rodzajem anarchii i swobody w poszukiwaniach na etapie prób, a potem w graniu. Wszystko to robię w ramach bardzo konkretnej formy, którą staram się wypracować najlepiej, jak umiem. To jest styl pracy wyniesiony z ducha teatru Jerzego Grzegorzewskiego, który bardzo mi odpowiadał jako osobie z urodzenia nie-punktualnej, trochę nieobowiązkowej. Osiągaliśmy rezultaty w sposób nieprzymuszony; co czasem bywało ryzykowne, kiedy pan Jerzy pozwalał, aby duża część przedstawienia powstawała dopiero na kilka dni przed premierą.

"Wszystko mu zawdzięczam w teatrze" - mówił pan o Jerzym Grzegorzewskim.

- Nie wiem, czy wszystko, ale na pewno prawie wszystko. Dzięki panu Jerzemu znalazłem się w jego zespołach: najpierw w Teatrze Studio, obecnie w Teatrze Narodowym. Zobaczył mnie, kiedy studiowałem na IV roku, w szkolnym przedstawieniu "Płatonowa" w reżyserii Macieja Prusa i od razu zaangażował do Warszawy.

Praca z Grzegorzewskim to dalszy ciąg nauki zawodu?

- Pan Jerzy w ogóle nie uczył, to jego trzeba się było nauczyć. Jak przetworzyć informację reżysera - nigdy niepodaną wprost - na komunikat płynący od aktora? Obcując z nim, wyrabiałem sobie gust i smak, rzeczy w teatrze niebagatelna W nauce pana Jerzego bardzo pomagał mi kolega aktor Marek Walczewski, medium doskonałe jego teatru Podczas naszej pierwszej współpracy przy powolnym ciemnieniu malowideł" według Lowry'ego, gdzie grałem małą rolę, nie opuściłem żadnej próby, obserwowałem, jak ci dwaj panowie tworzą teatr i jaki ten teatr jest różny od tego, czego nas uczono w szkole.

Czy praca z wielkim artystą nie powodowała uczucia dyskomfortu przy podejmowaniu innych zadań?

- Piętno pana Jerzego, które na mnie wywarł, było bardzo silne. Bywało również bagażem trudnym do udźwignięcia Wszystko inne w teatrze wydawało się gorsze, bo było... realistyczne. Kiedy zacząłem próby do "Śmierci komiwojażera" Millera, klasycznego dramatu amerykańskiego, który reżyserował inny z moich ukochanych reżyserów - Kazimierz Kutz - musiałem się odnaleźć w przestrzeni, gdzie... tapczan był tapczanem, stół - stołem, dzban - dzbanem. Obaj z Wojtkiem Malajkatem długo nie radziliśmy sobie z pierwszą sceną, czyli intymną rozmową dwóch braci. Jak ją zagrać, żeby okazała się wiarygodna dla widza, skoro nam tak trudno było w prawdę 1:1 uwierzyć?

Jerzego Grzegorzewskiego już nie ma, a pan z lękiem przyznaje, że pracuje teraz w teatrze nowe pokolenie reżyserów, których świat wartości jest panu obcy. Jakich wartości chce pan bronić?

- Nigdy ich nie skodyfikowałem. Wiem, czego nie chcę oglądać w teatrze i w kinie. Nie zgadzam się z czarnym, pesymistycznym obrazem świata i ludzi, którzy są wyłącznie źli. W życiu każdego człowieka dzieje się mnóstwo rzeczy, których sobie nie życzymy; nie widzę powodu, żeby sztuka utwierdzała mnie dodatkowo w przekonaniu, że życie jest bez sensu. Wolę światło od mroku.

Czyli pana gotowość do ponoszenia ryzyka w zawodzie jest ograniczona?

- Deklaracje - deklaracjami, a życie - życiem. W przyszłym miesiącu zaczynam próby "Marata - Sade'a" Weissa w reżyserii Mai Kleczewskiej, gdzie zagram Marata. Oglądałem wcześniej "Fedrę" tej reżyserki w Teatrze Narodowym. Nie mogę z ręką na sercu powiedzieć, żeby tamto przedstawienie mnie dotknęło i zapragnąłbym w nim wziąć udział. Teraz jednak dyrektor Jan Englert i Maja zadecydowali, że mnie g obsadzą, a ja podejmuję wyzwania Może g uda się nam znaleźć wspólny punkt w myśleniu o teatrze?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji