Artykuły

Ale dlaczego koszykarz? Rozmowa z Ingmarem Villqistem

- Sytuacje, jakie kreuję, są wymyślone, ale bohaterowie nie lęgną się jedynie w mojej chorej wyobraźni. Z cierpieniem i niepełnosprawnością zetknąłem się w swojej rodzinie, nie musiałem niczego wymyślać. Może nie potrafię wczuć się w problemy grającego w golfa milionera, za to doskonale rozumiem, jak się czuje ktoś, kto przez miesiąc zbiera siły, by wyjść z domu i po prostu zrobić zakupy - mówi dramatopisarz Ingmar Villqist w rozmowie z Justyną Jaworska w Dialogu.

Justyna Jaworska: Bohaterów pańskiej "Czarodziejki z Harlemu" dzieli kontrowersyjna różnica wieku, ale nas najbardziej zafrapowało co innego. Czy to możliwe, by intelektualistka pracująca w muzeum zakochała się w koszykarzu?

Ingmar Villqist: Skoro wykładowca akademicki może się zakochać w pięknej fryzjerce? To się zdarza także w drugą stronę.

Ona lubi na niego patrzeć, a on lubi jej słuchać?

Właśnie. Jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że związek starszego mężczyzny ze znacznie młodszą dziewczyną bywa społecznie akceptowany mimo oporów, natomiast na odwrót jest znacznie trudniej. Związek dojrzałej kobiety z chłopakiem napotyka bariery natury moralnej, środowiskowej, religijnej, ekonomicznej, seksualnej, biologicznej (bo nie prowadzi do prokreacji). Nie podnosi prestiżu, rzadko kończy się małżeństwem, rzadko jest w ogóle ujawniany. Czarodziejka o tym traktuje i jest to jedna z niewielu historii, których sam z siebie nie wydumałem. Dużo rozmawiałem z terapeutami, socjologami i z ludźmi pozostającymi w takich układach. Zainteresowało mnie to również dlatego, że sam bywałem często w silnych relacjach emocjonalnych z młodymi dziewczynami. Ciekawiło mnie, jak te uczucia działają, gdy się odwróci bieguny. To był tajemniczy dla mnie świat, trudny do artystycznego rozpoznania.

Podobno wykorzystał pan do badań internet.

To nie był mój pomysł. Bez mojej wiedzy i zachęty aktor grający chłopaka założył blog internetowy, w którym opisał ze szczegółami "swoją" historię i zapytał czytelników, czy mają podobne doświadczenia. Odezwało się mnóstwo osób. Nie zdawałem sobie sprawy, że jest to tak powszechne zjawisko. Ci ludzie żyją często w ukryciu, okopani w swoich namiętnościach, bo trzeba powiedzieć, że bywają to silne, szczere namiętności, które porównać można do intensywnych fascynacji danych nastolatkom. Oczywiście nie do końca tak bezinteresowne, bo wkracza tu kontekst ekonomiczny, tak zwane sponsorowanie.

Pan to w swojej sztuce delikatnie zaznacza.

Tak. Ale nie chodzi jedynie o pieniądze, bo w tego typu związkach starszy partner bierze za młodszego odpowiedzialność. Także za uczucia, których młody człowiek często nie rozumie, nie kontroluje, jest jak dziecko.

Ciekawe, bo my odczytaliśmy pańską sztukę jako dramat zakochanej kobiety. To ona traci nad sobą kontrolę, chłopak pozostaje w tym wszystkim bierny.

Powiedziałbym: wyczekujący, trochę wycofany, ale też zarazem zadziwiony. Trudno, by jako dziewiętnastoletni emocjonalny analfabeta dorównał emocjom kobiety, która ma lat pięćdziesiąt. Ciekawe natomiast jest to, jak szybko taki chłopak uczy się tego alfabetu: wspólnego bycia, gier, gierek. Uczy się manipulować. Jest erupcja emocji, a potem wytłumienie.

Czekanie, odwlekanie. Drzwi do łazienki?

Za którymi można się schować. Tymczasem dla starszej osoby młodsza jest po prostu życiem, szklanką czystej energii. Budzi spontaniczną radość, podobną do tej, jaką czujemy, gdy w pokoju są małe dzieci. Nieopisaną przyjemność. Mimo że tak ustawiona relacja jest na ogół szaleństwem i zdąża do mniej lub bardziej spektakularnej katastrofy.

Co mogłaby zrobić Evre, żeby się uratować? Być mniej zaborcza, odpuścić?

Ale co to znaczy? Zazdrość jest tu czym innym niż w relacji równolatków. Dla niej ten młody człowiek jest wszystkim: kochankiem, dzieckiem, spełnieniem przeszłości i projektem na przyszłość, która się nigdy nie spełni. Ona wchodzi na swój Mont Blanc. Powiedzieć jej, by nie była zaborcza, to jak powiedzieć: "nie oddychaj". A dookoła są młode dziewczyny, które poruszają się, mówią, pachną. Moja bohaterka i tak znosi wiele.

Młodość pociąga ją najbardziej, a zarazem właśnie młodość jej zagraża.

Niestety. Za to czas, który taka para spędza razem, czy będzie to rok czy dwa, bywa najpiękniejszym czasem w ich życiu. Dla niej, ale i dla niego, o ile nie wyjdzie z tego pokiereszowany. Myślę, że moi bohaterowie dadzą sobie dalej radę, dojrzalsi i mądrzejsi, bo nie powinni zostać ze sobą na dłużej. Specjalnie postarałem się, by pochodzili z diametralnie różnych światów. Zależało mi zwłaszcza na znalezieniu środków ekspresji dla chłopaka, w którym kłębią się emocje, ale nie umie ich wyartykułować. Jest nieukształtowany. To trudne zadanie aktorskie.

Po raz pierwszy używa pan w inscenizacji ekranów i kamer. Uległ pan modzie?

Chyba nie. Projekcje multimedialne mają długą tradycję, na przykład Videoteatr Poza Jolanty Lothe i Piotra Lachmanna doprowadził ten język do perfekcji. Zastanawiałem się raczej, w jaki sposób w klaustrofobicznej scenerii wygenerować świat tabu i barier, jakie otaczają moją bohaterkę. Żyłem kiedyś w mieszkaniu z dwoma telewizorami, oglądałem dwa programy równocześnie. Zabawne i zarazem przerażające doświadczenie.

Zaczął pan od sztuk kameralnych - "Oskar i Ruth", większość z cyklu "Beztlenowców" czy "Noc Helvera" to utwory na dwójkę aktorów. Potem były freski z szerszym społecznym rozmachem, jak "Entartete Kunst", "Preparaty" czy "Sprawa miasta Ellmit", a teraz wraca pan do psychologicznych jednoaktówek. Z powrotem od historii do histerii?

Nigdy nie wyrzekłem się histerii. (śmiech) Ale zdecydowanie tak, forma kameralna jest mi bliższa. Wróciłem do niej w Kompozycji w słońcu i w sztuce, którą kończę teraz: Kompozycji w błękicie. A do Czarodziejki z Harlemu mam ciepły stosunek, wydaje mi się na tym tle wręcz pogodna

Zarzucano panu epatowanie nieszczęściem i patologią, tworzenie sztucznych światów.

Sytuacje, jakie kreuję, są wymyślone, ale bohaterowie nie lęgną się jedynie w mojej chorej wyobraźni. Z cierpieniem i niepełnosprawnością zetknąłem się w swojej rodzinie, nie musiałem niczego wymyślać. Może nie potrafię wczuć się w problemy grającego w golfa milionera, za to doskonale rozumiem, jak się czuje ktoś, kto przez miesiąc zbiera siły, by wyjść z domu i po prostu zrobić zakupy. I że on też ma prawo do swoich namiętności.

A czy pańska wewnętrzna Skandynawia, ta ponura kraina, to nie jest aby Śląsk?

No oczywiście. Dobrze, że to zostało wreszcie powiedziane, przynajmniej nie będę się musiał ciągle tłumaczyć. Jestem Górnoślązakiem i to jest mój podstawowy punkt odniesienia.

Stąd ten ton ludowego lamentu, który w "Czarodziejce" powraca?

Tak, to jest folklor śląski.

Mija akurat dziesięć lat od wystawienia "Oskara i Ruth", pańskiej pierwszej sztuki. Teraz grają pana na całym świecie. Spodziewał się pan takiej kariery?

Bez przesady. Gdybym naprawdę zrobił karierę, nie przyjechałbym na spotkanie z panią tramwajem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji