Artykuły

Blask dla dziecka, ważnego widza

- "Blask" to dla mnie bardzo świadomy zwrot do ważnego widza, z którym, nie ukrywam, bardziej się liczę i mi na nim zależy. Jeśli udałoby się znaleźć z nim kontakt to byłoby jakieś cudowne spotkanie się sztuki z tą wrażliwością najpełniejszą - mówi LESZEK MĄDZIK przed premierą sztuki dla dzieci we Wrocławskim Teatrze Lalek.

Magdalena Talik: Obchodzi Pan 40-lecie pracy twórczej w dość nietypowy sposób, realizując pierwszy raz w życiu spektakl dla dzieci. Skąd pomysł na spektakl "Blask"?

Leszek Mądzik: Wydawało mi się i chyba nie odkrywam tajemnicy, że to, co przeżywamy w dorosłym wieku swoje początki, jakiś ślad pozostający przez całe życie, rodzi się właśnie w takiej porze wieku, kiedy jest cudowna wrażliwość, chłonięcie czystej sztuki, nieobciążone żadną spekulacją, żadną intelektualną grą. Nieprzypadkowo warsztaty, które prowadziłem w świecie odwoływały się do tej strefy czasowej, pokoju pamięci. Czas dzieciństwa jest ważny, by nie powiedzieć najważniejszy. Tam jest zakodowana i rodzi się nasza wrażliwość. Pomyślałem więc, czy nie przyszła pora, by taką formułę teatru, ten język i co ważne mrok zaproponować dziecku, bo przecież ono też jest na niego skazane na różnych etapach życia. Wieczór to niezwykle ciekawa pora. Ile się urządza wtedy zabaw, uciech, aby noc pod swoją osłoną pozwoliła nam wyzwolić większy niepokój i ciekawość. Pomyślałem o młodszym widzu, bo nie raz mi się zdarzało, że starsza publiczność przychodziła na spektakle Sceny Plastycznej KUL-u z sześcio- czy siedmioletnimi dziećmi. Wiem, że teraz po latach, kiedy są dorośli przywołują wspomnienie fragmentów, które zobaczyli. I wracają do tych przedstawień, bo wtedy czegoś nie zrozumieli, ale silnie to zakodowali i chcą sobie wytłumaczyć. Dlatego obecnie miałem na uwadze widza, który jest w porze wczesnego wieku. Nie chciałbym jednak, aby ten spektakl był opowieścią bajki, ale stanem przeżyć, pewnych spotkań w takim dziwnym kosmosie, wędrowaniu. A żeby doznać przeżycia wcale nie musi ono zostać nazwane. Bywa silniejsze niż jakakolwiek jego późniejsza interpretacja.

Wielu artystów mówi, że widownia dziecięca jest podobno tą najtrudniejszą.

- Nawet nie podobno. Na pewno. "Blask" to dla mnie bardzo świadomy zwrot do ważnego widza, z którym, nie ukrywam, bardziej się liczę i mi na nim zależy. Jeśli udałoby się znaleźć z nim kontakt to byłoby jakieś cudowne spotkanie się sztuki z tą wrażliwością najpełniejszą.

Pana teatr operuje nie słowem, ale obrazem, scenografią, klimatem. Czy tym językiem uda się przemówić do małoletniego widza wychowanego na "Shreku", "Madagaskarze" czy Spidermanach?

- Dotykamy ważnego elementu, który także formułuje myślenie mojego Teatru Sceny Plastycznej KUL. W "Blasku" nie zdradzam tego języka. On będzie mieć ubogie środki wyrazu, choć ubogie nie znaczy mniej cudowne, jeśli by się tak udało. Nie będę chciał zdobyć widza pewną atrakcyjnością. Dzisiejsza dekoracyjność wyręcza z myślenia i dorosłego i dziecko. Ja spróbuję zanurzyć najmłodszą widownię w cudowność, ale środkami wyrazu bardzo pokornymi, surowymi, oszczędnymi. Zafascynowani jesteśmy technicznymi rozwiązaniami, ale ja prawdziwą wartość widzę w prostocie, ubogości. Tak poszukam szansy spotkania z widzem, który przyjdzie do Teatru Lalek.

Bardzo często w tytułach pana spektakli jest jedno słowo - pierwotne, znaczące. Dlaczego teraz będzie "Blask"?

- Ponieważ wychodzimy z ciemności, jej powłoki są stopniowo zdejmowane, gubię czerń, od której zaczynam przedstawienie. Gdzieś krąży też dziwny pojazd, coraz bardziej jaśniejący i zabierający nas, myślę, w dobrą drogę. To taki rodzaj pociągu albo autobusu, do którego wsiadamy i jedziemy. Wymyślając go wyszedłem od zapamiętanego z dzieciństwa widoku karawanu, jaki miałem kiedyś z okna. Ale ja ten posępny pojazd opuszczam w spektaklu z każdą minutą i w końcu zamienia się on w karetę szczęścia.

Realizując "Blask" czerpał więc Pan z własnych doświadczeń?

- Sięgnąłem do mojego dzieciństwa. Kiedy jestem w złym nastroju a wracają tamte pejzaże to w jakiś cudowny sposób neutralizuje ten niepokój i gubi go. To zresztą zastanawiające, bo dzieciństwo było u mnie trudne, nie miało takiej intensywnej barwy a pomimo to okazało się fascynujące.

Jakim był Pan dzieckiem?

- Mam wrażenie, że zagubionym. Dziś aż się dziwie, jaka wówczas była moja bezradność, chora nadwrażliwość, bo fascynowałem się jakimś szczegółem, o którym trudno dziś pomyśleć, że mnie zajmował. Pozostał mi wielki sentyment do wody, w tym dobrym znaczeniu. Rzeka w moim dzieciństwie była pełna konopi, moczonych konopi. Ich zapach to dla mniej rajski stan. Nie wiem, jak go wyrazić artystycznie, tak silną ma dla mnie moc. I dalej walczę próbując go przetworzyć, by widz go poczuł, jaki był we mnie wtedy.

Wspomina Pan przyrodę a jest ona w Pana spektaklach stale i namacalnie obecna. Czy tak będzie również w "Blasku"?

- Chciałbym byśmy przyrodę czytali jako stan psychiczny naszych zachowań. Czasami przecież znajdujemy się w takiej przestrzeni, która daje jakąś szczęśliwość, choć pozornie nic się nie dzieje- jedynie powiew wiatru, opadający liść, tafla wody, która zmienia się pod wpływem słońca. Zależy mi na tym, by w "Blasku" była wędrówka przez różne pory dnia, ale także przez przyrodę, która ujawnia swoje cudowności. Bohaterami są ptaki, które wyrażają radość, jaka nam się udziela. Przechodzą też metamorfozę- są coraz bardziej barwne i kolorowe, choć zaczynają krukowato.

"Blask" w części będzie się rozgrywał w ciemności, kojarzonej zwykle złowieszczo. Dziś chcielibyśmy, aby dzieci omijały rzeczy nieprzyjemne, także w sztuce, choć przecież np. w XIX-wiecznych bajkach braci Grimm przerażały brutalne sceny, które jednak uczyły życia. W XXI wieku chyba chcielibyśmy schować je przed światem w kloszu.

- W pewnym momencie chce się dziecku oszczędzić pewnej prawdy o życiu. Zapanowała dziś dziwna higiena psychiczna, by nie było świadkiem tego, co jest prawdziwe. Nie tego, co oglądamy w filmach, ale choćby świadkowania przy odejściu. Nie trzeba zamykać oczu dziecku, kiedy się dzieją koleje losu każdego człowieka. Pozbawiamy je wtedy rozumienia rzeczywistości, przeżywania, która jest pewną konsekwencją bycia na tym padole. Przecież i dziecko kiedyś to dotknie i wtedy będzie szok. Ale w naszej kulturze nie ma też często potrzeby zauważenia wartości cierpienia. Dobrze, gdyby osoba chora była w szpitalu, stara w ośrodku a w domu trwał niezakłócony pozorny ład, iluzja szczęśliwości. Rok temu byłem w Afryce i tam zobaczyłem cudowną zupełnie relację dzieci i starców. Starszy był autorytetem, wypunktowywało się tę osobę, była w apogeum zauważenia, obserwowało się szacunek dla czasu jej trwania, przeżyć jakie miała. A u nas często spycha się takich ludzi na margines.

W ciągu 40 lat pracy artystycznej zrealizował Pan ze Sceną Plastyczną KUL-u jedynie 15 spektakli. Dla dzisiejszego reżysera, który robi średnio 3 przedstawienia rocznie, to bardzo mało. A czy Pan ma wrażenie, że to wystarczająca liczba?

- Premiera jest kropką nad "i" tego, co się wokół tego spektaklu robi. Teraz już się tak nie spieszę. W latach 70. co rok musiałem wyrzucić z siebie spektakl, potem co dwa, trzy lata. Dziś robię to coraz rzadziej, ale w międzyczasie nie siedzę bezczynnie. Są zjawiska, moje prace, które prowadzą do spektaklu a wypełniają mi czas. Rozkłada się on na moje warsztaty, które też się kończą pokazami, na dyplomy z uczniami Szkoły Teatralnej.

Zawsze zależało mi i zależy na tym cudownym spotkaniu z drugim człowiekiem i ono wcale nie musi być nagłośnione.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji