Artykuły

po latach

"Turoń" Stefana Żeromskiego jest dzisiaj dramatem nieco zapomnianym. Kiedyś wystawiał go Osterwa, obsadzając w roli Jakuba Szeli Stefana Jaracza. Obecne przedstawienie w Teatrze Polskim jest pierwszą od ćwierćwiecza próbą realizacji tego dzieła w Warszawie.

"Turoń", dramat Stefana Żeromskiego w trzech aktach, wydany w Warszawie w 1923 roku,, nie był wystawiany na stołecznych scenach od ponad ćwierć wieku. W historii realizacji tej sztuki zapisały się inscenizacja Osterwy i Limanowskiego w warszawskiej "Reducie" ze Stefanem Jaraczem, w roli Jakuba Szeli (który powtórzył tę kreację w 1935 roku w "Ateneum") i przedstawienie Teatru Telewizji, wyreżyserowane przez Jana Kulczyńskiego ze znakomitym Janem Świderskim jako Szelą.

Po latach odważył się przenieść dramat Żeromskiego na scenę - a jest to niewątpliwie akt odwagi - Waldemar Śmigasiewicz.

"Turoń", osnuty na wydarzeniach galicyjskiej rabacji chłopskiej 1846 roku, jest utworem trudnym i nierównym artystycznie, traktującym o problemach, które dzisiaj możemy rozstrzygać jedynie w kategoriach prawdy historycznej. Na pytanie, po co grać dzisiaj "Turonia", Andrzej Łapicki, dyrektor artystyczny Teatru Polskiego, na którego Scenie Kameralnej utwór ten jest pierwszą premierą w tym sezonie, odpowiada, że ze względu na osobę autora i to, że Teatr Polski chce mówić o wszystkich kartach polskiej historii, także tych najokrutniejszych. Podobne pytanie musiał zadać sobie reżyser spektaklu. Czy jednak sam sobie na nie odpowiedział, czy też może odpowiedziała mu na nie dopiero przygotowana przez niego inscenizacja? Śmigasiewicz nie ustrzegł się tego, co być może niesie ze sobą sam utwór, a mianowicie groźby stworzenia wyłącznie karykatury zarówno dowodzonych przez Szelę chłopów, jak i obozu powstańców, który tworzą bohaterowie "Popiołów": Krzysztof Cedro, Rafał Olbromski i ich potomkowie.

Bezradni jak dzieci, zdezorientowani, zbici w ciżbę chłopi okrzykami: Szela! Szela! - utwierdzają się w przekonaniu, że dowodzący nimi wie, co dla nich dobre. Tworzą chórek dla Jakuba Szeli (Jan Tesarz), który, górujący nad nimi posturą, zduszony kameralnością sceny, niczym śpiewak operowy wygłasza swoje kwestie, wychodząc do publiczności. Tesarz, usiłując sprostać roli, która już u Żeromskiego pełna jest sprzeczności, raz jest rozpasanym chłopem o szlacheckich ambicjach, cieszącym się chwilą w pańskim fotelu, to znowu świadomym swoich racji przywódcą bezwzględnie dążącym do celu. Charakterystyczny rozkrok, w którym często staje, i gesty gdzieś więznące w ciele, ograniczają jego ekspresję, jakby nie dawały dojść do głosu rogatej duszy Szeli. Być może tak w nim, jak w Olbromskim i Cedrze (Mieczysław Kalenik, Janusz Zakrzeński) coś się wypaliło. To Staszek, syn Szeli (Dariusz Kurzelewski), jest tą iskrą, od której ogień zapłonie. Staszek wpadający na scenę niczym chochlik przerywa panującą na niej martwotę. Hubert (Tomasz Budyta) jest mało przekonujący jako spiskowiec. Rumieniec na jego twarzy, zapał, z jakim prowadzi słowny pojedynek z Szelą, nerwowe gesty nie wystarczają do zbudowania postaci. Xawery (Michał Maciejewski), najlepiej czuje się w objęciach siostry Weroniki (Katarzyna Tatarak), która rozwianym włosem i surową minką (jakby za chwilę chciała tupnąć nóżką) stara się potwierdzić dramatyzm swojego położenia. Druga z córek Cedry (Ewa Domańska), niczym postać z obrazu Grottgera, ubarwia tylko galerię osób, które spotkały się w olsztyńskim dworze; podobnie jej mąż (Piotr Bąk).

Cedro i Olbromski, jakby giną w tej inscenizacji. Zakrzeńskiemu i Kalenikowi udaje się wprawdzie skoncentrować widza na ich kwestiach, ale jest to raczej zasługą warsztatu, niż konsekwentnego poprowadzenia przez reżysera. Śmigasiewicz zdaje się bowiem pozostawiać aktorów samym sobie, tak że każdy z nich rozpaczliwie stara się nadać swojej postaci jakiś wyraz (Adam Biedrzycki jako Chudy jest intrygujący, Marek Barbasiewicz jako wicegubernator Galicji ucieka w manierę). Trudno jednak znaleźć sposób na rolę, kiedy nie ma jasnej koncepcji całości.

W tym spektaklu są tak naprawdę dwie sceny, w których widać reżyserski zamysł, które tworzą jakiś teatralny obraz. Pierwsza, kiedy przy przygaszonym świetle chłopi moszczą sobie posłanie i jeden z nich, biegnący przez scenę z wiązką słomy, rozprasza w powietrzu wirujące w blasku reflektora drobinki, ładnie zamykając ciąg wydarzeń przed przerwą. Druga - wyroku na Xawerym, który ma zostać rozerwany przez konie - wieńczy spektakl. Na nogach i rękach ofiary niezauważenie zaplatają się pętle. Odchodzące od nich sznury trzymają w rękach czterej chłopi, którzy rozbiegając się w różne strony rozpinają nad sceną ciało Xawerego.

Plastyka pierwszej i dramatyzm drugiej, jak też muzyka, choć oparta na jednym, powtarzającym się motywie, intrygująca i budująca napięcie, rozbudziły jedynie apetyt na więcej, który nie został jednak zaspokojony. Turoń, klapacz, kolędnik, przebrany za rogate zwierzę, tylko kłapnął z klekotem szczęką. Nie ucieszył, nie przestraszył.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji