Artykuły

Hermann Hesse wącha pierze

"Wszystkie rodzaje śmierci" w reż. Pawła Passiniego w Teatrze Łaźnia Nowa w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Pies zacny, rasowy. Husky. Z tych, co przez marmurowe mrozy Alaski monstrualne sanie ciągną tylko biegiem i z radością nie do pojęcia. Szczęście truchtania - naturalne, jak oddech. Maść? Biel i miedź. Niebieskie oczy. Wchodzi, staje, obwąchuje plac zasypany czymś, co pierze przypomina. Jest pies, a aktorka, która go w przedstawieniu Pawła Passiniego "Wszystkie rodzaje śmierci" na scenę wprowadza - tandetą szeleścić zaczyna. Umiera jej iluzja. Teraz?

Mrze aktorstwo i cała reszta. Tak. Włazi husky i mamy już naprawdę wszystkie rodzaje śmierci. W cieniu śnieżno-miedzianej sierści - wszędzie trupy iluzji, stos gipsowych mumii bombastycznego prestidigitatorstwa inscenizacyjnego, wielka golizna nadęcia. Teraz?

Marne kadłubki muzyki indyjskiej, na żywo brzdąkanej w kącie. Wątłe ciałka filmików - obrazki z Kairu, kreskówki dziecięce, pulsujące grafiki, teksty o duchowości ludzi z kropkami na czołach, krwawe relacje z rzeźni bądź z miejsc spokojnego gnicia świętych krów - na balkonie starej widowni kinowej i na sztucznym pierzu sceny wyświetlane. Pląsy aktorów, prowincjonalnie małpujących egzotyczne gesty, brzuchów wygięcia i tupanie bosych stóp tamtych, dzwoneczkami dzwoniących niewiast śniadych. Na łóżku szpitalnym dziwaczne wygibasy wykonująca bidula w bieli. Jeszcze półnagi malec w czapeczce upodabniającej go do Myszki Mickey. Jeszcze światełka - a to białe, a to szare, a to papuzie, plus dymy. I nieuchronna riksza, w której aktorka (w cywilu najwyraźniej przesadzająca z solarium), próbuje głównego bohatera do pochopności nakłonić... Słowem - legion. Legion bezradności teatralnych - przez jednego psa realnego zdemaskowanych do dna. Dopiero teraz?

Nie mogło być inaczej. Odwieczna zasada Melpomeny brzmi, bowiem, jasno: wprowadzasz na scenę zwierzę - nie ma cię. Przecież nawet Gardzienice - ansambl wprost z pól, łąk, grzybów i zapachu wszelkiej sierści wyrastający - pogrążył koń, w seans "Carmina Burana" wepchnięty dla wzmożenia autentyczności. Co tam Gardzienice! Gdyby sam Kantor dżdżownicy czołgać się po ławkach zezwolił - "Umarłą klasę" można byłoby pisać bez cudzysłowu. Gardzienice i Kantor - a cóż dopiero Passini i pies w byłym kinie Światowid!...

Nabraliście się? Daliście się wkurzyć pieskim truizmem, w szatach powagi krytycznej podanym? I dobrze! O to szło. O to, że na tle truizmu tego wyraźniej - choć głucho - zabrzęczy istota słabości seansu Passiniego. Otóż, "Wszystkie rodzaje śmierci" byłyby martwe - i bez wizyty psa. Tu papier scenariusza Passiniego, obrazów i brzmień - papierowość swą sekunda po sekundzie samodzielnie demaskuje. Tu bezradność to nie sekret. Tu bezradność to ciało opowieści. Przez godzinę i pół jest więc w byłym kinie "Światowid" tak, jakby teatralny swój sen o Indiach Passini wyśnił - z głową wtuloną w pysk śnieżno-miedzianego Burka. Wyśnił, po czym obrócił w seans epatowania tajemniczością dalekowschodnią.

Co gorsza - ucieleśnił też, proszę ja was, gorzką ironię, którą on, obywatel gnijącej cywilizacji Zachodu, odczuł, z bliska kontemplując zwarcia zgnilizny z wiecznie żywą, czystą i naturalną cywilizacją, że tak powiem, nieskalanych strzyków świętych krów. Oto fabuła: lekarz transplantolog, który serca ludziom zamienia, spostrzega nagle, że nie wie, co to śmierć, co życie, i gdzie granica między światami. Nie wie, więc z koleżką do Indii rusza. Tam wiedzą! I co? Nauka z tego dla nas jaka? Mamy się do wymion nieskalanych przyssać, by wiedzieć? Czy też się przyssać, by pojąć, że to mleko nie dla naszych podniebień zgniłych stworzone?

Osobiście wiem jedno: pies we "Wszystkich rodzajach śmierci" dla mnie wabi się - Hermann Hesse. Nie Burek. Opowieść swą Passini wedle "Siddharthy" Hessego sklecił, lecz czytając powieść - nie pojął istoty. Umknęła mu intonacja (to powszechna ułomność młodzieży). Nie złapał potęgi prostoty prostej jak kształt psa. Cztery nogi, łeb i ogon. Tyle. Niby dziecinna oczywistość - lecz jakie światy, jakie sekrety Bóg przemycił pod śnieżno-miedzianą sierścią?! Potężniejsze niż Passini w dymach teatru swojego. Klasyk głosi: Bierz przykład z psa! Trzeba słuchać klasyków.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji