Artykuły

Ryszard Ronczewski, rocznik 1930. Aktor, reżyser, mim

- Życie nauczyło mnie cierpliwości. Urodziłem się w Wilnie, gdy Piłsudski był premierem, wojnę spędziłem w Lwowie i Warszawie, przeżyłem Hitlera, Stalina, Bieruta, Gomułkę. To uczy dystansu - mówi gdański aktor RYSZARD RONCZEWSKI.

Nie wierzyłem, że tego dożyję - mam w szufladce paszport i mogę jechać, kiedy i gdzie mi się chce. Nawet do Honolulu.

Nie politykowałem w moim życiu za dużo, ale gdy otrzymaliśmy wolność, nie było się nad czym zastanawiać - od pierwszych dni działaliśmy z żoną w Komitecie Obywatelskim jak cholera. Mając prawie 60 lat, przeżyłem niesłychane uniesienie i poczucie wspólnoty, że jest się w końcu u siebie. 4 czerwca pilnowałem wyborów sto metrów od domu, w podstawówce, którą skończył mój syn.

I jak to się mówi - wygraliśmy. A potem zaczęły się dziać różne rzeczy. I dobre, i złe.

Złe, że nikt do końca nie miał pomysłu na zjawisko, które dziś określa się mianem lustracji. To, co zrobiono ostatnio, to zwykłe szalbierstwo. Wychodzi na to, że jedna trzecia Polaków była jakimiś strasznymi sukinsynami. Ja też.

Pod koniec lat 70. przywiozłem z Jugosławii książkę Sołżenicyna wydaną przez paryską Kulturę. Pożyczyłem ją tylko jednemu facetowi i pół roku później zaczęło się. Miałem jechać do Anglii na staż w telewizji. Zamiast paszportu zobaczyłem mały pokoik i ubeka, który maglował mnie z pięć godzin. W końcu mówię: "Panie, ja jestem zawodowy aktor i reżyser, umiem śpiewać, robić miny, ale nie znam technik wywiadowczych".

Ustąpił. Na koniec kazał podpisać, że nikomu nic nie powiem o tej rozmowie. Opowiedziałem o tym dopiero po 89. Dlaczego? Bo on mnie straszył: "Masz pan takiego synka, różnie to bywa, sam wraca ze szkoły. Coś go może potrącić". Zrobiłem się fioletowy wewnętrznie i podpisałem. Teczkę pewnie mam, a do Anglii oczywiście nie pojechałem.

Dlatego te 20 ostatnich lat, gdy nie trzeba nikogo prosić o pozwolenie, jest dla mnie czasem fantastycznym - nie wierzyłem, że tego dożyję - mam w szufladce paszport i mogę jechać, kiedy i gdzie mi się chce. Nawet do Honolulu. Za PRL-u ileś tam razy mnie nie puszczono. Przepadły fajne role i pieniądze. Wystarczył byle pretekst - bo książka, bo napyskowałem. Był w Gdańsku taki towarzysz Wrębiak - szef propagandy w Komitecie Wojewódzkim. Na zebraniu strasznie sobaczył nieżyjącego już reżysera Jerzego Golińskiego za wystawienie "Zmierzchu Demonów" - świetnej sztuki o Hitlerze. Ja się wkurzyłem, wstałem: "Ludzie to jest człowiek, który skończył dwa uniwersytety, a pan co? Pan skończył powszechniaka. To co pan się wtrąca?".

Parę miesięcy później miałem wyjechać na stypendium reżyserskie do Wiednia, za karę nie dostałem rekomendacji od Komitetu Wojewódzkiego i na moje miejsce pojechał Jerzy Bińczycki. Niemiecki znał wprawdzie kiepsko, ale jak się okazało, nie był mu za bardzo potrzebny, pierwszego dnia poprosił o azyl.

Od kilku nie narzekam, gram za granicą, a w Polsce stawki się urealniły. Mam dobrą passę. Rok temu sprzedaliśmy mieszkanie w betonowym bloku i kupiliśmy większe w starej kamienicy. Zrobiliśmy generalny remont. Meble, obrazy i rzeźby mojego teścia Stanisława Horno-Popławskiego w końcu przestały się dusić.

Jeżdżę nowym samochodem. Poprzedni - kupiłem 40 lat temu. Strasznym wysiłkiem udało mi się dostać na raty syrenę. Zjeździliśmy z żoną i synkiem całe demoludy - nazywaliśmy ją Si Renault. Teraz mam auto prosto z salonu, po raz pierwszy nie muszę pod nim leżeć, mało tego nie zaglądam nawet do silnika.

Samodzielność finansowa daje poczucie swobody. To jest taki nieuchwytny stan, gdy się ją już ma, to rzadko kiedy na co dzień się zauważa. Dla mnie lepsze czasy zaczęły się na przełomie tysiąclecia, dobijałem 70. i wydawało się, że już tylko emerytura, wtedy dyrektorem Teatru Wybrzeże został Maciej Nowak. Poprzednie szefostwa za mną nie przepadały - nie grałem zatem za wiele wybitnych ról - ale prawem dyrektora jest nie lubić aktora. Więc pretensji nie mam.

Doświadczenie, praktyka, świadomość zawodu to czynniki, które składają się na szacunek - tak kiedyś było w Teatrze. Dziś instytucja mistrza niestety zanika, młodzi kończą szkoły i przychodzą ze świadomością, że zaraz zdobędą świat. My też tak myśleliśmy. Jednak, gdy byłem zaraz po akademii, musiałem się cztery razy przymierzać, zanim przedstawiłem się Józefowi Pilarskiemu z Teatru Nowego w Łodzi. Cierpliwie pytałem: "Mistrzu, czy mogę". "Nie, nie mam czasu" - odpowiadał. Oczywiście to były żarty, pewien rytuał. Mowy nie było, żeby młody usiadł przed starszymi. Tak było 50 lat temu, dzisiaj bywa, że nawet "dzień dobry" nie powiedzą.

W czasach PRL-u teatr poza sztuką przemycał troszkę innego świata. Publika przychodziła, by przez chwilę potrzymać w ustach rurkę z tlenem. Wiele lat temu, jeszcze przed październikiem, w trakcie "Nocy Listopadowej" reżyserowanej przez Dejmka, nieżyjący już Leszek Wojciechowski - zamiast w kotary tak jak kazał mu Dejmek - krzyknął swoją kwestię prosto w widownię: "Polacy do broni, Pókiż będziecie spać w podłej niewoli. Bóg wojny przez miasto goni". Wszyscy od razu wstali, szlochali, bili brawo.

Za wyczyn kolegi zostaliśmy oczywiście ukarani - to było ostatnie przedstawienie "Nocy Listopadowej" zagrane przez Teatr Nowy z Łodzi.

Dobrze, że dziś sztuka nie ma już takich ograniczeń. Za PRL-u zanim w ogóle doszło do premiery, trzeba było stoczyć niejedną bitwę. Czasami wkurzało, często było komiczne. W latach 60. reżyserowałem sztukę Jerzego Afanasjewa "Olaf Grubasow" - bohaterowi przyrósł tyłek do stołka, gdy go w końcu odrywa, spotyka księgowego - Matoła Wiekuistego i żali mu się: "Słuchaj niedobrze, niedobrze ta moja dupa wygląda. Trochę jak kamień na polu, a trochę jak twarz starego Chińczyka".

Cenzor Warchoł, który oglądał próbę - zawsze byli obecni na drugiej generalnej - wezwał mnie i mówi Ronczewski skreślcie "Chińczyka".

Ja na to: Dlaczego?

- Napiszcie Eskimosa, oni też są pomarszczeni.

Obecnie ludzie do teatru przychodzą po coś innego. Co dostaną zależy już tylko od szefostwa - ono decyduje, czy teatr serwuje rozrywkę, czy sztukę. Artyści, którzy chcą robić ambitne rzeczy, mają często jeden, ale za to poważny problem - pieniądze. Ja już nie reżyseruję, nie wystawiam, więc przychodzę na gotowe. I nie spodziewałem się, że pod koniec mojej teatralnej i filmowej wędrówki trafią mi się takie rarytasy. Cztery lata temu Niemcy szukali starucha do jednej z głównych ról w filmie "Na końcu przyjdą turyści". Agencja Gudejko wysłała moje zdjęcie. Na początku uznali, że jestem za młody. Potem wezwali drugi raz, kazali wejść i zejść po schodach.

- Nie sapiesz - zdziwił się reżyser. Producentce to nie przeszkadzało, gdy obejrzała próbne zdjęcia, ponoć krzyknęła: To on!

Na planie jeździła za mną karetka. "Jakby źle się pan poczuł" usłyszałem, gdy spytałem: Po co?

Film dostał nominację w Cannes, a ja z żoną pojechałem na festiwal. Bankiety, spotkania. Nigdy nie przypuszczałem, że tam trafię.

Na szczęście jestem dziś tak samo sprawny jak 20 lat temu, tylko szybciej się męczę. Cały zeszły rok kręciłem serial w Niemczech, a niedawno byłem w Izraelu z Teatrem Współczesnym. Gram Jakuba Kozicza, starego Żyda - główną rolę w polskiej części spektaklu "Bat Yam. Tykocin". Jest to jedno z dwóch przedstawień wystawianych równolegle przez Teatr Współczesny we Wrocławiu i Teatr Habima w Tel Awiwie. Gdy byłem młodym aktorem, uczono mnie, że w czasie prób mogę sobie płakać rzewnymi łzami, ale w trakcie spektaklu to publiczność ma mieć mokre oczy - nie ja. Grając Jakuba, płaczę za każdym razem. Marzę, żeby już powiedzieć swoją kwestię, bo gęba mi się trzęsie.

20 lat temu byłem o te 20 lat młodszy, inaczej reagowałem. Te rzeczy, które dziś traktuję z filozoficzną pokorą, wtedy powodowały, że piana mi z gęby leciała. Z drugiej strony, coraz częściej wracają obrazy z przeszłości. Gdy gram Jakuba, znów siedzę z tatą w ciężarówce i omijamy slalomem ciała Żydów, zastrzelonych, gdy uciekali z lwowskiego getta.

Nigdy nie zgadzałem się z podziałem ludzi na lepszych i gorszych. Ale ostatnio, co mnie przeraziło, nasi dobrodzieje w dwa lata spowodowali - to co komunistom nie udało się w pół wieku - że znów pojawili się "my" i "oni". Przerąbali siekierą Polskę na pół. Dla mnie są to ludzie niegodni piastowania wysokich stanowisk.

Słynnych braci poznałem dawno temu - grałem Zbója Rozporka w "Dwóch takich co ukradli księżyc" - już wówczas były to bardzo trudne egzemplarze. Jeden nad wyraz agresywny tłukł brata, a ten był potulny. Nie do rozróżnienia cholerniki były, więc nie wiem, który był który.

Jestem pewien, że za dekadę, dwie to, co dziś tak boli, okaże się małym strupkiem. Życie nauczyło mnie cierpliwości. Urodziłem się w Wilnie, gdy Piłsudski był premierem, wojnę spędziłem w Lwowie i Warszawie, przeżyłem Hitlera, Stalina, Bieruta, Gomułkę. To uczy dystansu.

Moja rodzina w 1945 roku osiadła w Sopocie. Dopiero syn ruszył dalej, razem z synową i wnukiem mieszkają w Kanadzie. W pięknym domu, na wyspie nieopodal Vancouver. Ja nigdy nie chciałem wyjechać z Sopotu na stałe. Może dlatego, że uwielbiam wędkować, a zaraz po wojnie wystarczyła łyżka do butów i sznurek. Teraz z rybami jest gorzej, więc łowię w Danii, ale tak samo uwielbiam Sopot.

W naszym starym-nowym mieszkaniu z żoną, która jest muzykiem razem gotujemy i degustujemy wina. To nasza wspólna pasja od lat, ślub braliśmy w 1960 roku razem ze Zbyszkiem Cybulskim - żeby było taniej, mieliśmy nawet tych samych świadków. Im się nie udało, a ja dzięki żonie, która nauczyła mnie dyscypliny życia i uchroniła od nadmiernego pijaństwa, mogę powiedzieć, że jestem spełniony. Gdy nie gram, kończę spisywać dzieje swoje i rodziny. Przygotowuję też do wydania opowiadania i wiersze. Pisałem je do szuflady przez kilkadziesiąt lat.

Przed pół wiekiem, z przyjaciółmi z łódzkiego Studenckiego Teatru Satyry Pstrąg wzywaliśmy ze sceny, że trzeba siedzieć w Polsce, działać, dostawać w dupę, ale być.

Życie pokazało, że to nie była zła taktyka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji