Artykuły

TVP. Misja czy oglądalność?

- Skończyło się robienie teatru w Teatrze TV. Nie ma świeżych pomysłów. To poszło w formę filmową, taki jest naturalny rozwój - mówi Sławomir Jóźwik, dyrektor Agencji Filmowej TVP, w rozmowie z Donatą Subbotko z Gazety Wyborczej.

Donata Subbotko: Które hasło pan wybiera: "tyle misji, ile oglądalności" Andrzeja Urbańskiego, czy "tyle misji, ile się da" Tomasza Rudomino, który przejął w zarządzie odpowiedzialność za sprawy programowe? Sławomir Jóźwik: Raczej: "tyle misji, ile można". Teraz mówi się o nawet 20-procentowym spadku wpływów z reklam i abonamentu. Z nowym zarządem ustaliliśmy, że przy każdym produkowanym przez nas filmie czy serialu jeszcze raz zastanowimy się, czy i jaki ma dla nas sens artystyczny, misyjny i ekonomiczny. - Poprzedni zarząd się chwalił, że Agencja Filmowa dostanie w tym roku 26 mln zł. Ta kwota jest nieaktualna?- Niestety nie. Na pewno jako telewizja publiczna musimy wydać 1,5 proc. od abonamentu - około 5 mln zł - na filmy typowo misyjne, niekoniecznie rentowne. Poza tym w przypadku wartościowych projektów będę występował o dodatkowe dofinansowanie.

Jakie decyzje podjął pan już z nowym zarządem?

- Podpisaliśmy umowę na dofinansowanie "Nie będziesz wiedział" Ewy Stankiewicz i "Wenecji" Jana Jakuba Kolskiego. "Nie będziesz wiedział" to powstający w koprodukcji z ZDF i Arte fabularny film o miłości młodego zakonnika i dziewczyny, która traci matkę. "Wenecja" to historia rodziny szlacheckiej, która planuje wyjazd do Wenecji, kiedy wybucha druga wojna światowa. Kiedy zalana zostaje piwnica ich dworku, syn postanawia wybudować tam ze starych mebli swoją Wenecję.

Zastanawiamy się nad inwestycją w nieco hrabalowską komedię Janusza Zaorskiego "Wyścig pokoju". Prezes Rudomino zgodził się na nasz udział w filmie o Irenie Sendlerowej, która ratowała żydowskie dzieci w czasie wojny, ale nie ma jeszcze podpisu zarządu. Ja uważam, że warto w to wejść, zwłaszcza że film przedstawia Polaków w bardzo korzystnym świetle.

To dla pana wyznacznik?

- Tak, to jest wyznacznik, bo za mało się mówiło o tym, że Polacy ratowali Żydów.

Moim zdaniem do czasu książki Grossa mówiło się głównie o tym. Ciągle nie może powstać nawiązujący do zbrodni w Jedwabnem "Kadisz" Władysława Pasikowskiego. Kilka lat temu TVP wyraziła oficjalną chęć udziału w tym projekcie, ale potem zmieniły się w telewizji władze i poglądy. Niedawno pan dostał ten scenariusz.

- Powiem tak: jakby to był film o Jedwabnem wynikający z rzetelnej dokumentacji, nawet kontrowersyjnej, to miałbym przekonanie, by działać w tym kierunku.

To samo mówi szefowa PISF Agnieszka Odorowicz, jednak nie zanosi się, żeby taki historyczny obraz powstał.

- Scenariusz pana Pasikowskiego daleko wchodzi w obszar fikcji.

Czy to może być zarzutem przy filmie fabularnym?

- Nie może być, ale wydaje się, że gdzieś zostały zagubione proporcje. Mnie ten scenariusz nie przekonuje.

Prezesa Piotra Farfała, który zasłynął publikacjami w antysemickich pismach, pewnie tym bardziej. Podobno Waldemar Krzystek robi dla TVP serial o tym, jak Polacy ratowali Żydów.

- Myślę, że jesienią zakończy produkcję siedmioodcinkowego serialu o Żegocie.

Rok temu mówił pan, że trwają rozmowy z Bradem Pittem o jego udziale w "Krzyżu walecznych", że Robert De Niro czyta scenariusz "Ptaki śpiewają w Kigali". Gdzie te wielkie nazwiska?

- Prace trwają. Krzysztof Krauze jest w RPA na dokumentacji do "Ptaki śpiewają w Kigali", ale wszystko się przeciąga, bo koproducent amerykański nie włoży tyle pieniędzy, ile deklarował. "Krzyż walecznych" Andrzeja Bartkowiaka też jest aktualny, ale nie wiem, czy powstanie w tym roku. Jest kryzys.

Jak wyglądają filmowe priorytety TVP na ten rok?

- Projekty podzieliliśmy na trzy pudełeczka. W pierwszym są priorytety, czyli ważne dla polityki stacji filmy historyczne. Mamy dwa scenariusze na temat wypędzenia Polaków przez Niemców w czasie wojny: "Otto Reder" - o chłopcu, który podczas wysiedleń na Zamojszczyźnie traci matkę, oraz "Ojczyzna matką wam będzie" - o wysiedleniach ludności z Rypina. Jeden z nich wyprodukujemy.

Trwają prace scenariuszowe nad "Złotym jabłkiem" o bitwie pod Wiedniem. To projekt zainicjowany przez austriacką telewizję publiczną, może w to wejdziemy, ale doszło do sporu: chcemy, żeby sens obecności Polaków był bardziej jednoznaczny. Ciągle aktualna jest nasza deklaracja udziału w filmie o agentce Krystynie Skarbek, "Christine: War My Love" Agnieszki Holland.

Co jest w drugim pudełeczku?

- Filmy prestiżowe, ale bez potencjału wejścia w dużą dystrybucję, jak np. "Ptaki śpiewają w Kigali" Krzysztofa Krauzego i Joanny Kos-Krauze oraz "Wyścig pokoju" Zaorskiego. Włosi i Niemcy zapraszają nas do koprodukcji "Święty Augustyn" - historia właściwie dzisiejsza, o młodym prawniku w imperium rzymskim, który chce zrobić karierę, prowadzi życie hedonisty, potem jednak zaczyna go to uwierać i dochodzi do świętości.

Trzecie pudełeczko to filmy, które przyczynią się do rozwoju sztuki filmowej, niszowe, z mniejszymi budżetami. Planujemy zrobienie z Magdą Łazarkiewicz "Mariana" o starszym człowieku zniszczonym przez wymiar sprawiedliwości. Podpisaliśmy już umowę na "Tamagotchi", film o bokserze młodego reżysera Marcina Wrony. Chcemy rozmawiać z Dorotą Kędzierzawską o jej projekcie "Jutro będzie lepiej" - o dwóch chłopcach, emigrantach rosyjskich, którzy przejeżdżają przez Polskę. Być może też z Andrzejem Barańskim o "Księstwie", ekranizacji powieści Zbigniewa Masternaka "Niech żyje wolność" o chłopaku ze wsi, który próbuje się wyrwać w wielki świat. To nasza pula na ten rok, ale zweryfikują ją finanse.

Jest pan szefem Agencji od półtora roku. Co pan uważa za swój największy sukces?

- O sukcesie jeszcze za wcześnie jest mówić. Myślę, że pięknym filmem może być "Wenecja" Kolskiego. Bardzo zadowolony jestem z "Czterech nocy z Anną" Skolimowskiego, nie mówiąc już o "Tataraku" Wajdy. Podpisałem 15 filmów fabularnych, ale większość z nich widzowie dopiero zobaczą i ocenią.

A jak ze wspieraniem debiutów?

- Wyprodukowaliśmy debiut Marcina Wrony "Tamagotchi". Zrobiliśmy "Handlarza cudów" - to pierwsza fabuła Bolka Pawicy i Jarka Szody. Film Ewy Stankiewicz "Nie będziesz wiedział" też jest debiutem fabularnym. Poza tym mamy duży finansowy udział w Studiu Munka, gdzie powstają debiuty.

Andrzej Wajda zadeklarował na Berlinale, że będzie kręcił film o Wałęsie.

- Absolutnie fascynujący temat. Kawał historii Polski.

Jeszcze rok temu miał pan wątpliwości. Wajda zarzucił TVP arogancję przy promocji "Katynia".

- Nie chciałbym, żeby pan Andrzej się na nas obraził, ale film został sprzedany do Rosji i naiwnością jest twierdzić, że dział sprzedaży TVP jest w stanie wymusić na władzach rosyjskich rozpowszechnianie "Katynia" w kinach - bo to decyzja polityczna, odgórna, a nie drobnego dystrybutora. Wierzę, że nasz marketing zrobił wszystko, co się dało. Ale może ten film został kupiony po to, żeby go nie wyświetlać.

Czy kryzys wpłynął na plany serialowe?

- Teraz kiedy zakupy byle jakiej produkcji zagranicznej są dwa razy droższe niż pół roku temu, jest dobry czas, żeby rozkręcać polskie produkcje. Będziemy kontynuować "Londyńczyków" i "Czas honoru", tyle że ze zmniejszonymi budżetami, no i "Ojca Mateusza", który idzie jak burza. Mamy też nowe plany. Myślimy m.in. o serialu lekarskim dla "Jedynki", rozmawiamy z Disneyem o zakupie amerykańskiego formatu "Chirurdzy".

Rok temu przyznał pan, że trzeba przywrócić świetność dokumentu w TVP.

- Poprzedni zarząd podpisał uchwałę, która tworzy dział form dokumentalnych w Agencji Filmowej, będziemy więc koordynować wszystkie dokumenty w TVP. Potrzebujemy jakieś pół roku, żeby przygotować dobrą propozycję tytułową, ale naszym celem jest powrót do primetime'owego dokumentu, emitowanego ok. godz. 20.00. Planujemy pięć pasm we wszystkie robocze dni tygodnia, wymiennie w "Jedynce" i "Dwójce". Chcemy podzielić te pasma tematycznie na: dokument społeczny, historyczny - o białych plamach historii, sensacyjny, edukacyjno-naukowy i artystyczny - w pełnometrażowych godzinnych formach.

Pod pana rządami jest też Teatr TV. To, co kiedyś było wizytówką TVP, zamieniliście na Teatr Faktu, który jest tubą IPN, jak to określił Kazimierz Kutz.

- Były podejmowane próby wystawiania klasyki w Teatrze TV z dobrymi aktorami, tylko że to nie miało oglądalności. Teatr Faktu ma swoje konkretne osiągnięcia. Niektóre spektakle przyciągały milionową widownię.

Czyli jednak oglądalność, nie misja.

- To nie są spektakle o niczym, ale załatwianie polityki historycznej, łatanie dziur - należało to zrobić. Skończyło się robienie teatru w Teatrze TV. Nie ma świeżych pomysłów. To poszło w formę filmową, taki jest naturalny rozwój. Teraz ja zadam pani pytanie: jak robić klasykę w teatrze telewizji?

Z tym pytaniem warto się zgłosić do mistrzów teatru: Lupy, Warlikowskiego, Trelińskiego, Jarzyny, Jarockiego, i do wybitnych reżyserów filmowych. W TVP jakoś nie ma dla nich miejsca.

- Jest miejsce. Kanał Kultura rejestruje ich spektakle wystawiane w teatrach. Potrzebna jest nowa formuła na teatr telewizji. Uważam, że realizowanie klasyki jest zabawne, ale do pewnego momentu.

Zabawne?! Chodzi o to, żeby najlepsi reżyserzy wystawiali najlepszą literaturę, sztuki współczesne także.

- Pewne sprawy historyczne zostały już załatwione. Trzeba szukać nowych możliwości, ale to trudne. Będą powstawały albo filmy, albo ramoty.

A teraz co powstaje? Inwestujecie tylko w seriale, odpuściliście film telewizyjny, zepsuliście Teatr TV. To obniżenie poprzeczki.

- Nie, Teatr Faktu to był jakiś pomysł. Teraz się wyczerpuje i być może to dobry moment, by zaprosić twórców do zastanowienia się na nową formułą dla Teatru TV.

***

Sławomir Jóźwik - aktor, realizator, producent. Koprodukował m.in. film "Jan Paweł II" z Johnem Voightem i serial epicki "Wojna i pokój" wg Tołstoja. Od listopada 2007 r. dyrektor Agencji Filmowej TVP.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji