Artykuły

Dużym sentymentem darzę Powiśle

- Powiem tylko, że nie dałem scenariusza nie dlatego, że chciałem coś ukryć, tylko dlatego, że... go nie miałem. Mimo to Krystyna Janda wyraziła zainteresowanie propozycją i dzięki temu spektakl powstał - mówi STANISŁAW TYM o spektaklu "Dżdżownice wychodzą na asfalt" w Teatrze Polonia w Warszawie.

W weekend na deskach sceny Teatru Polonia pokazano projekt autorstwa Stanisława Tyma, który wraca skeczami tworzącymi spektakl "Dżdżownice wychodzą na asfalt".

BARTOSZ BATOR: "Dżdżownice wychodzą na asfalt" - tytuł dość osobliwy... STANISŁAW TYM: Zgoda, ale jego znaczenie wyjaśniam w trakcie spektaklu, więc teraz nie powiem.

Proszę uchylić choć trochę rąbka tajemnicy.

- Powstał chyba ze czterdzieści lat temu. Wymyślił go mój przyjaciel Jerzy Dobrowolski.

Treść pana najnowszego scenariusza owiana jest tajemnicą. Nawet Teatr Polonia, na deskach którego pana sztuka zostanie pokazana, niewiele wie o jej treści.

- To prawda. Powiem tylko, że nie dałem scenariusza nie dlatego, że chciałem coś ukryć, tylko dlatego, że... go nie miałem. Mimo to Krystyna Janda wyraziła zainteresowanie propozycją i dzięki temu spektakl powstał. Poza mną bierze w nim udział Zofia Merle i - przy fortepianie - Jerzy Derfel. Konstrukcja składankowa - różne tematy i różne formy estradowe. Nie ma scalającej akcji ani postaci.

Podobno silnie obecne są w tej sztuce wątki odnoszące się do współczesności.

- Zarówno Zofia Merle, jak i ja wywodzimy się z Teatru STS, który ponad 50 lat temu zapoczątkował erupcję studenckich teatrów w Polsce. To był okres odwilży po śmierci Stalina, wreszcie mogliśmy zająć się rzeczywistością, codziennością - na tyle oczywiście, na ile pozwalała wówczas cenzura, partia i ubecja. Sentymentem powodowani postanowiliśmy sobie coś takiego ponownie na stare lata zafundować. W małym gronie w teatrze Krysi Jandy. Teksty oczywiście są nowe.

Uważa pan, że ta stylistyka się dzisiaj przyjmie?

- Przecież człowiek żartuje z rzeczywistości już od kilku tysięcy lat! Teatr jest miejscem refleksji nad samym sobą.

Podobno inspirował się pan Kabaretem Starszych Panów.

- To są szczyty, których osiągnąć nie sposób.

Ale można się inspirować. Czym dokładnie?

- Poezją Przybory, która z pewnością przejdzie do historii polskiej literatury.

Czy KSP może poruszać młode pokolenie?

- Proszę pana, widocznie może, skoro porusza. Wznawia się płyty z ich utworami, powtarza audycje w telewizji. Widać w moim pokoleniu dziedziczenie było normą. Dzisiaj wszystko jest plastikowe, jednorazowe.

Kabaret też?

- Świat dostał takiego przyspieszenia, że mało co ostaje się na dłużej. Zmiany, nowości są uznawane za największe atrakcje.

Scenariusze, takie jak "Brunet wieczorową porą",,,Miś" czy "Rozmowy kontrolowane", powstały przed 1989 rokiem lub tuż po nim. Przez ostatnie lata transformacji pan milczał. Dlaczego?

- Nie milczę. Przez cały czas piszę felietony do "Polityki". Występuję, zrobiłem dwa przedstawienia teatralne, a w 2006 r. nakręciłem film fabularny.

Komedię "Ryś". Będzie kontynuacja?

- Raczej nie. Produkcja filmowa podlega dziś nieludzkim zasadom. Raz dałem się oszukać, drugi raz byłoby to faux pas wobec samego siebie. Do dziś nie zapłacono mi honorariów.

Teatr daje większą swobodę działania?

- Rzecz nie w swobodzie, lecz komforcie pracy, w której spotyka się odpowiedzialnych i uczciwych ludzi.

Pana wybór padł na Teatr Polonia. Krystyna Janda publicznie kiedyś powiedziała, że za panem szaleje.

- Z wzajemnością. Znamy się od dawna, pracowaliśmy razem przez długie lata w Teatrze Powszechnym.

Z kolei Gustaw Holoubek nazwał pana wysłannikiem Pana Boga. Co miał na myśli? - Nigdy go o to nie pytałem. Gustaw miał zawsze celne powiedzenia. Uważał chyba, że dowcipne opowiadanie o codzienności jest darem, który nie każdy posiada.

Aniołkiem pan jednak nie był. Najpierw chemia na PW, skąd pana relegowano, potem przetwórstwo na SGGW, następnie rysunek i prace ręczne w studium nauczycielskim.

- Uciekałem przed wojskiem. To był ten mój niespokojny duch.

Wreszcie trafił pan do warszawskiej PWST, ale jej nie skończył.

- Zostałem relegowany po drugim roku za brak postępów w nauce.

Rozmawiał pan po latach z profesorami na ten temat?

- Tak, z Janem Świderskim, który był bezpośrednim sprawcą wyrzucenia mnie ze szkoły. Pracowałem wtedy jako dyrektor Teatru Dramatycznego w Elblągu. Powiedział mi, że zrobił to, bo był przekonany, że jeśli pozwoli mi zostać, stanie się to z krzywdą dla mnie i teatru. "Widzisz - mówił - w życiu tak jest, że człowiek jest pewien, że ma rację, a w rzeczywistości jej nie ma. Masz żal do Świdra?". Powiedziałem, że nie. I to prawda. Myślę bowiem, że aktorem byłbym słabym, a jako komediopisarz mam swoje satysfakcje.

Na czas pana studiów przypada chyba okres największego rozkwitu warszawskiego środowiska studenckiego. Jak pan wspomina tamten okres?

- Jako student politechniki byłem z definicji przypisany Stodole. Tam też udzielałem się, pracując społecznie jako bramkarz, bileter i szatniarz. Również swój pierwszy tekst napisałem do kabaretu Stodoła - w 1957 roku. Była to satyra na Jana Kiepurę, a mój utwór został wtedy pierwszy raz wykonany publicznie Nie przypuszczałem, że są to początki mojego zawodu.

Jaki klimat miało wtedy to miejsce?

- Magiczny. Były wieczory kabaretowe, a w soboty i niedziele wieczorki taneczne, grała prawdziwa kapela nowoorleańska.

Dziś mam wrażenie, że studenci są ze swoją kulturą zupełnie nieobecni w życiu polskiej stolicy?

- Dawno temu przyszli do mnie młodzi ludzie z UW. Powiedzieli, że mają zagwarantowaną salę, sprzęt, pieniądze i że chcą zorganizować teatr studencki, tylko nie wiedzą, od czego zacząć. Poradziłem im, że jeśli chcą wypowiadać się na ważne tematy, powinni zrezygnować z lokalu, sprzętu i pieniędzy, a potem dopie-

ro zacząć myśleć o tym, jak zrobić teatr studencki. Rzecz nie w lokalu i reflektorach.

Warszawa ubiega się o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury 2016. Różne środowiska zastanawiają się, co polska stolica może szczególnego zaoferować

- Nie wiem, jaką odpowiedź chce pan usłyszeć. Że to beznadziejny pomysł? Nie powiem tak, być może tego typu konkursy spowodują jakąś poprawę. Na razie jednak to przede wszystkim brak obwodnicy i pięć mostów przez Wisłę mogą być prawdziwą atrakcją dla gości z zagranicy.

Jest pan fanem piłki nożnej? Warszawiacy dzielą się na fanów Polonii i Legii.

- Oglądam mecze, ale ligę zagraniczną. Polskiej nie, bo oszustwo mnie zniechęca Natomiast z sentymentem wspominam Polonię sprzed lat, pierwszego powojennego mistrza Polski.

Podobno sentymentem darzy pan Powiśle?

- Tak, tutaj chodziłem do szkoły przy ul. Drewnianej, tu zdałem maturę. Gdy jestem w Warszawie, często odwiedzam tę część stolicy, ale od lat mieszkam w małej wiosce na Suwalszczyźnie. Wyniosłem się z Warszawy, bo chciałem mieszkać na wsi.

Brak sympatii do stolicy?

- Nie. Powtarzam - chciałem mieszkać na wsi. Z Gdyni też bym się wyprowadził na wieś.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji