Artykuły

Taniec śmierci

Zastanawiam się nad powinowactwami Starowieyskiego i młodszego od niego o 9 lat Grzegorzewskiego - pisze specjalnie dla e-teatru Rafał Węgrzyniak

Wiadomość o śmierci Franciszka Starowieyskiego wywołała we mnie dwojakie reminiscencje. Ilekroć zbliżałem się do domu dziadków na Podkarpaciu od strony Krosna mijałem Bratkówkę. Kiedy wjeżdżałem na most przerzucony nad Wisłokiem na nadrzecznej skarpie ukazywał się popielaty dworek otoczony wysokimi drzewami. Z czasem dowiedziałem się, że ów dziewiętnastowieczny pałacyk był siedzibą rodu Birbensteinów Starowieyskich oraz miejscem narodzin w roku 1930 oraz dorastania ekscentrycznego malarza i grafika. Z Bratkówką sąsiaduje Odrzykoń, nad którym górują ruiny zamku. Jego dzieje zainspirowały Aleksandra Fredrę do napisania "Zemsty". Starowieyscy byli ostatnimi właścicielami odrzykońskiego zamku. Dlatego do programu warszawskiej inscenizacji "Zemsty" Zygmunta Huebnera z 1978 historię zamku, a zwłaszcza siedemnastowiecznego konfliktu między współwłaścicielami, odtworzyła na podstawie dokumentów z rodzinnego archiwum - Janina Rucz-Starowieyska, matka Franciszka.

Przypomniały mi się również cztery spektakle współtworzone przez Starowieyskiego na kameralnej scenie Teatru Polskiego we Wrocławiu w reżyserii Piotra Paradowskiego, z którym współpracował od 1963. Pierwszym ujrzanym przeze mnie w roku 1975 ich wspólnym dziełem był "Śmiertelny taniec" Augusta Strindberga z Igorem Przegrodzkim jako Kapitanem i Igą Mayr w roli Alicji. Skądinąd Starowieyski jeszcze trzykrotnie przygotowywał scenografię do tego dramatu, w 1974 i 1985 w Ateneum oraz w 1998 - gdy był już grany w nowym przekładzie jako "Taniec śmierci" - w Teatrze Narodowym za dyrekcji Jerzego Grzegorzewskiego. Słyszałem, że Grzegorzewski zachwycił się "Śmiertelnym tańcem" po przyjeździe do Wrocławia z Łodzi, gdzie trzy lata wcześniej zrealizował "Sonatę widm". W każdym razie obsadził Przegrodzkiego i Mayr w rolach ojca i matki Henryka w swej inscenizacji "Ślubu" Witolda Gombrowicza. Starowieyski zaś narysował do niej plakat z muszlą, której skorupę przebija nogą zamknięty w środku człowiek. Na początku 1976 Starowieyski przygotowywał z Paradowskim inscenizację "Wyszedł z domu" Tadeusza Różewicza z Krzesisławą Dubielówną jako Ewą. Szczególnie sugestywna była w tym spektaklu sekwencja uprawiania przez Ewę orgiastycznego seksu z grupą mężczyzn, której stronę ruchową stworzył Henryka Tomaszewskiego.

Próbą powtórzenia sukcesu "Śmiertelnego tańca" miała być "Panna Julia" z 1978. Ale chybiona okazała się obsada. Znakomita była jednak scenografia Starowieyskiego odtwarzająca realia życia codziennego dziewiętnastowiecznych ziemian i ich służby. W kuchennym piecu żarzył się ogień. Gdy Julia podrzynała sobie gardło brzytwą ze stołu spływała na podłogę strużka krwi.

W 1979 Paradowski i Starowieyski przygotowali jeszcze adaptację "Czarodziejskiej góry" zatytułowaną "Według Thomasa Manna" z Bogusławem Lindą jako Hansem Castorpem. Na horyzoncie ustawione były pionowo szpitalne łóżka z konającymi pacjentami. Nie zdziwiłbym się gdyby Grzegorzewski, z racji kierowania Teatrem Polskim oglądając na próbach generalnych złożony z kilku wybranych dialogów o chorobie i umieraniu a raczej niezbyt udany spektakl, zaczął się przymierzać do własnej adaptacji powieści Manna. Śladem wrocławskiego rodowodu niezrealizowanej w 2005 z powodu śmierci jego inscenizacji "Czarodziejskiej góry" może być obdarzenie doktora Krokowskiego rysami Jerzego Grotowskiego i ukazanie jego seansów psychoanalitycznych jako parodii parateatralnych eksperymentów Laboratorium.

Ponadto w lutym 1977 Starowieyski wyreżyserował we Wrocławiu "Radosne dni" Samuela Becketta z Danutą Balicką jako Winnie. (Dziesięć lat wcześniej w Teatrze Współczesnym w Warszawie przygotował scenografię do tego dramatu.) Reprodukowane w programie jego projekty świadczą, że początkowo zamierzał wprowadzić do spektaklu elementy spoza partytury Becketta. Miał się on rozgrywać na piaszczystej pustyni z wydmami. A na jednej z nich w głębi mieli być widoczni państwo Showers jako odbicie Winnie i Willie'go. Potem w obsadzie pojawił się Przechodzący, który w końcu został wykreślony. Starowieyski planował też dodanie paru motywów w duchu barokowych dzieł ilustrujących przestrogę: memento mori. Z piasku miał się powoli wyłaniać ludzki szkielet. Z kolei stos czaszek miał znikać w głębi ziemi. Ostatecznie zrezygnował z tych ornamentów, tylko wznoszący się przed horyzontem okrągły reflektor zastępował prażące bezlitośnie słońce. Wystarczyło, że Winnie wciągnięta do ziemi po pas, a potem po szyję, umieszczona była pośrodku ogromnej sceny Teatru Polskiego ewokującej kamieniste pustkowie. Podejrzewam, że wprowadzenie przez Grzegorzewskiego Winnie pomiędzy postaci z operetek Emmericha Kalmana i Franza Lehara w "Usta milczą, dusza śpiewa" było pogłosem sytuacji, gdy w Polskim na zmianę grano jego przedstawienie wodewilowej wersji "Żołnierza królowej Madagaskaru" i właśnie "Radosne dni".

Moja recenzja "Radosnych dni" Starowieyskiego również nosiła tytuł zaczerpnięty z arii z "Wesołej wdówki" Lehara kończącej sztukę Becketta, a jako pierwsza została uhonorowana publikacją w wydawanej co sezon kronice Teatru Polskiego. W ramach edukowania początkujących teatromanów Jan Błoński wygłosił po premierze pogadankę o Becketcie. Odtworzył przy pomocy magnetofonu nagranie recytacji początkowych wersetów biblijnej księgi Eklezjasty ("marność nad marnościami, wszystko marność"). Po czym chichocząc w zaskakujących momentach wywodu wyjaśnił, że Beckett w swych dramatach właściwie powtarza prawdy znane już Eklezjaście o nieuchronnym przemijaniu i daremności ludzkich działań w obliczu śmierci, tylko nadaje im charakter komiczny.

Zastanawiam się jeszcze nad powinowactwami łączącymi Starowieyskiego i młodszego od niego o dziewięć lat Grzegorzewskiego. Wspólne im było wprowadzanie do scenografii starych przedmiotów czy eksponowanie nagich ciał modelek. Obaj motywy z kręgu symbolizmu przedstawiali już środkami właściwymi surrealizmowi. Grzegorzewski kierując warszawskim Studio powierzył więc Starowieyskiemu opracowanie scenografii do "Tryptyku" Zygmunta Koniecznego będącego portretem perwersyjnej i demonicznej kobiecości. W swych dekoracjach Starowieyski często malował kobiety z ponętnym ciałem a zarazem z widocznymi fragmentami szkieletu, na dodatek obdarzone głową ptaka z wielkim dziobem, oczywiście symbolizujące śmierć. Gdybym miał wskazać prawdopodobne źródło jego sztuki byłoby to jednak staropolskie wyobrażenie tańca śmierci z kościoła farnego w Krośnie. Ów obraz ukazuje bowiem korowód najróżniejszych postaci prowadzony przez kościotrupy. "Wszystko z prochu powstało i w proch się obróci."

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji