Artykuły

Powrót Don Kichota

Polski teatr muzyczny zmienia skórę. Na afiszu coraz więcej musicali, na scenie coraz bardziej wystawne inscenizacje. Ostatnio metamorfozę przeszedł łódzki Teatr Muzyczny.

Gdybym pół roku temu, przechodząc ulicą Północną w Łodzi, rzucił okiem na wywieszony za szybą repertuar Teatru Muzycznego, moja noga nigdy by tam nie postała. Podobnie jak większość muzycznych scen w Polsce teatr ten podejmuje beznadziejny trud połączenia na afiszu operetkowych przebojów z widowiskami dla dzieci. Wygląda to tak: rano "Smerfowisko", "Kopciuszek" i "Pinokio", wieczorem "Baron Cygański", "Wiktoria i jej huzar" i "Zemsta nietoperza". W sumie nic ciekawego dla bywalców scen dramatycznych. Ale od końca ubiegłego sezonu łódzki Teatr Muzyczny przechodzi metamorfozę. Przełomem okazała się premiera "Człowieka z La Manchy" w reżyserii Waldemara Zawodzińskiego. Ten musical na motywach "Don Kichota", wystawiony po raz pierwszy w 1965 roku na Broadwayu, należy do klasyki gatunku, jak "Skrzypek na dachu" czy "Crazy for You". Fascynująca opowieść o Cervantesie i jego bohaterze w połączeniu z muzyką znaną ze wspaniałych nagrań m.in. Placido Domingo, daje jedno z największych osiągnięć tego typowo amerykańskiego wynalazku, jakim jest musical. Waldemar Zawodziński zrozumiał, że musical polega na rzemieślniczej perfekcji. Zanim w ogóle zabrał się do reżyserowania, doprowadził do zasadniczych zmian w teatrze. Scenę dawnego klubu milicyjnego powiększono prawie dwukrotnie, dobudowano pomosty, na których może się zmieścić kilkunastoosobowy chór, zmodernizowano aparaturę. Salę przemalowano na czarno. Do głównych ról reżyser zaangażował znanych artystów z innych teatrów, m.in. krakowską śpiewaczkę Bożenę Zawiślak-Dolny, solistę Opery Narodowej Zbigniewa Maciasa, Mariusza Jakusa, aktora Teatru im. Jaracza. Efekt przerósł oczekiwania. Przedstawienie, które premierę miało pod koniec maja, zostało obsypane Złotymi Maskami przyznawanymi przez recenzentów prasowych: za reżyserię, scenografię i rolę męską. Rezultat - najlepsze miejsca są wykupione na miesiąc wcześniej. Na czym polega tajemnica tego sukcesu? Na pełnym poświęcenia i pokory podejściu do rzeczy. Inscenizacja Zawodzińskiego nie oszałamia wielką architekturą ani reżyserią tłumów. Nie ma w niej specjalnych efektów świetlnych ani akustycznych. Jest prosta, jak genialnie prosty jest sam musical. Jego akcja rozgrywa się w więzieniu, gdzie Cervantes w oczekiwaniu na przesłuchanie odgrywa razem ze współwięźniami sceny ze swej powieści, sam wchodząc w rolę Don Kichota. Spektakl Zawodzińskiego grany jest na pustej scenie odsłoniętej aż po ceglany mur teatru. W tle na pomostach siedzi orkiestra. Dyrygent nie udaje, że jest z innej planety, kiedy trzeba, dyryguje pomiędzy aktorami, jakby był jedną z postaci. Ta sprowadzona do minimum oprawa potrafi jednak wybuchnąć feerią barw i kształtów za sprawą scenografii opracowanej wspólnie przez Zawodzińskiego i Marię Balcerek. Jej wielkość polega na prostym odkryciu, że na świat patrzymy oczami Don Kichota, czyli przez wyobraźnię. Dlatego Don Kichot może modlić się pod ogromnym, barwnym witrażem, który zjawił się w więzieniu nie wiadomo jak, dlatego siostrzenica Błędnego Rycerza może spowiadać się przed wielkim konfesjonałem, który ni stąd, ni zowąd wyjechał z kulisy, dlatego pod ziemią może nagle zaświecić księżyc albo pojawić się orszak arabskich tancerek. Z tego odkrycia Zawodziński wyciąga jeszcze dalsze konsekwencje. W jednej ze scen oglądamy świat oczami pewnego proboszcza, który marzy ni mniej, ni więcej tylko o nagiej dziewczynie na koniu. I ta dziewczyna rzeczywiście się pojawia na białym koniu, który parska oślepiony reflektorami. Są w spektaklu momenty, uruchamiające wyobraźnię, jak galopa-da Don Kichota i Sancho Pansy na podróżnych kufrach grających rolę konia i osła, przy czym kufer Sancho nie nadąża za kufrem jego pana. W sumie Zawodziński jest daleki od dosłowności. Na scenie nie ma nawet cienia wiatraka. Jego rolę w słynnej scenie walki z wiatrakami odgrywa teatralna maszyna do robienia wiatru. Puszczając w ruch wyobraźnię, nie zapomina Zawodziński o aktorach. Soliści nie zajmują się uwodzeniem publiczności za pomocą śpiewu, ale przede wszystkim tworzą pełnokrwiste postaci. Aldonza Bożeny Zawiślak-Dolny, w której dziwka spotyka się ze świętą, Cervantes Zbigniewa Maciasa, starzec kochający ostatnią miłością, komiczny Sancho Mariusza Jakusa, który mówi dwa razy za głośno i rusza się trzy razy za szybko - to jest fundament, na którym opiera się sukces przedstawienia. Nie jestem szczególnie rozkochany w musicalu, ale wiem, że musical może nauczyć polski teatr perfekcji. A gdy jeszcze, tak jak w Łodzi, rzemiosło spotyka się na scenie ze sztuką, to już więcej nie potrzeba.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji