Artykuły

Czarownica z teatru na Foksal

- Teatr to moja pasja i miłość. Teatr to mój dom. Do tego prawdziwego często wracam o pierwszej, drugiej w nocy, ponieważ w teatrze mam bardzo dużo obowiązków i często muszę zostawać po spektaklu - mówi MAŁGORZATA POTOCKA, dyrektoraka Teatru Sabat w Warszawie.

O papugach, Tangu, bezwzględnej dyktaturze, czarowaniu nie tylko na scenie, niezwykłym dziadku Witoldzie Krupińskim oraz pomysłach na musical o Warszawie z Małgorzatą Potocką, założycielką i dyrektorką warszawskiego teatru rewiowego Sabat rozmawia Paulina Sygnatowicz.

Wciąż przyjaźni się Pani z papugami?

- Tak. Mam trzy pekińczyki i dwie papugi. Pierwsza to australijska kakadu. Jest różowo-szara i wygląda jak rewiowa gwiazda. Jest bardzo apodyktyczna i zaborcza. Muszę ją codziennie brać na ręce, bo jak nie, to krzyczy w klatce wniebogłosy. Druga to amazonka żółtogłowa. Nazywam ją Panią Profesorową, ponieważ mówi, śpiewa i wszystko rozumie. Woła mnie na przykład: "Moja kochana, chodź tu do mnie".

Pytam, bo przyznała się Pani kiedyś, że nie lubi rano wstawać, ale papugi i tak Panią budzą

- Dziś moja papuga obudziła mnie o siódmej rano, ponieważ wczoraj miałam bardzo długą próbę i jej nie przytuliłam. Zawsze, jak wracam w nocy do domu, to je karmię i się z nimi bawię. Wczoraj tego nie zrobiłam. Była awantura na cały Żoliborz.

Prowadzenie teatru pochłania dużo czasu. Można sobie pozwolić na długie spanie?

- Teatr to moja pasja i miłość. Teatr to mój dom. Do tego prawdziwego często wracam o pierwszej, drugiej w nocy, ponieważ w teatrze mam bardzo dużo obowiązków i często muszę zostawać po spektaklu.

Budynek przy ulicy Foksal 16 jest przedwojenny. Mam wrażenie, że tak jak cały Pani teatr

- Sabat rzeczywiście nawiązuje do tradycji teatru przedwojennego, np. Adrii, Morskiego Oka. W takich miejscach zaczynały Hanka Ordonówna, Loda Halama, Eugeniusz Bodo i wielu innych artystów. Te gwiazdy wspomina się do dziś.

To jedyne takie miejsce w Warszawie, a nawet w całej Polsce. Dlaczego?

- Stworzenie tego typu teatru, który utrzymuje się bez żadnego wsparcia finansowego, było wielkim wyzwaniem i ryzykiem. Rozrywka jest bardzo trudnym gatunkiem sztuki. Trzeba być pasjonatem i się na niej znać, jednocześnie dobrać wysoki poziom wykonawców, począwszy od świetnego baletu, wspaniałych wokalistów i odpowiedniego zespołu administracyjnego. Mój teatr to połączenie trzech miejsc w jedno. Tutaj publiczność przychodzi galowo ubrana i zachowuje się jak na wykwintnym przyjęciu. I nie dlatego, że ja tak narzuciłam, tylko dlatego, że wystrój teatru, atmosfera, obsługa i rodzaj spektaklu nadaje klasę temu miejscu.

Jaka publiczność odwiedza Pani teatr?

- Przede wszystkim obcokrajowcy, dyplomacja oraz publiczność biznesowa, ale potrafią też przyjść całe rodziny z babciami i dziesięcioletnimi dziećmi. Bywa, że młodzi ludzie kupują bilety dla swoich rodziców i proszą mnie, abym przeczytała życzenia ze sceny. Często to robię. To jedyny teatr, w którym można obchodzić różnego rodzaju uroczystości i czuć się tak, jakby ta uroczystość faktycznie była zorganizowana tylko dla tej osoby.

Pomysł stworzenia takiego miejsca narodził się w dosyć dramatycznych okolicznościach.

- Zawsze fascynował mnie taniec nowoczesny. Balet Sabat założyłam jeszcze w czasach, gdy byłam tancerką baletu Teatru Wielkiego w Warszawie. Błyskawicznie zaangażowała nas telewizja. Szybko zauważył nas świat. Dużo podróżowałyśmy i wtedy przeżyłyśmy tę sławną już historię na włoskim statku w 1985 roku, kiedy zostałyśmy porwane. Cudem nie zginęłyśmy. Wtedy pomyślałam, że nie chcę już tak podróżować, że chcę znaleźć dla siebie miejsce w Polsce, trwało to dość długo, gdy wreszcie podjęłam pierwszą próbę...

Najpierw był klub Tango.

- To był początek polskiego kapitalizmu. Klub Tango był pierwszą dyskoteką połączoną ze sceną w Warszawie. Nie miałam wówczas tyle odwagi, aby tworzyć to miejsce na własną rękę, miałam wspólników. Niestety oni sprzedali klub. Zrozumiałam wtedy, że trzeba się zdecydować na samodzielność. Wygrałam konkurs na scenę opuszczoną przez Teatr Polski. Zrobiłam generalny remont, bo to była rudera. Zainwestowałam wtedy wszystko. Zaciągnęłam wielki kredyt pod swój dom i zaryzykowałam.

Skąd się wzięła nazwa Sabat?

- Sabat to zlot czarownic, a kobieta na scenie powinna mieć wszystkie emocjonalne barwy.

Czuje się Pani czarownicą?

- Czuję się osobą silną, która dostała więcej energii niż inni. Nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych. Wszystkie moje postanowienia realizuję dzięki uporowi i pracy. Jestem osobą, która się nie załamuje i doprowadza do celu. Teatr prowadzę ze świetnie dobranym zespołem, ale ostateczne decyzje podejmuję samodzielnie.

Jest Pani dyktatorką?

- Jestem bezwzględna, ponieważ sztuka nie znosi kompromisów. O ile prywatnie można ze mną wszystko załatwić, jestem osobą otwartą i życzliwą, o tyle zawodowo wszystko ma być wykonane tak jak w wojsku, rzetelnie. Nie ma miejsca na bylejakość. Bardzo cenię ludzi, z którymi pracuję. Staram się, aby to był teatr bezkonfliktowy, aby łączyła nas tylko i wyłącznie sztuka, a nie intrygi, afery, jak to często się w show-biznesie zdarza.

Do nowego spektaklu zatytułowanego "Życie jest sceną" zaprosiła Pani Halinę Mlynkovą i Darka Kordka.

- Halina Mlynkova bardzo kocha musical i bardzo dobrze się w nim czuje. Jestem szczęśliwa, że przyjęła moje zaproszenie, bo to bardzo piękna kobieta, wyjątkowa i charyzmatyczna osoba oraz znakomita wokalistka. Namówiłam też do powrotu na scenę Darka Kordka, bo zawsze lubiłam jego charme, jego elegancję sceniczną. Przypomina mi Gena Kelly'ego.

W spektaklu usłyszymy piosenki wykonywane przez Kelly'ego, ale nie tylko

- W scenariuszu wykorzystałam piosenki z najsłynniejszych światowych musicali. Każdy z nich opowiada o ludzkich namiętnościach i wzruszeniach. Zaczęłam od przedwojennego musicalu amerykańskiego i najsłynniejszych, czyli Freda Astaire'a i Gena Kelly'ego. Później przechodzę do musicali takich jak "Hair", "Dreamgirls", "Cats", aż po te najnowsze, jak "Dzwonnik z Notre Dame" czy "High School Musical". Specjalnie do celów spektaklu zostały przygotowane nowe aranżacje.

Wiem, że myślała Pani kiedyś o stworzeniu spektaklu o Warszawie.

- Jestem warszawianką. Tu się urodziłam. Bardzo kocham Warszawę i chciałam, aby mój teatr powstał właśnie tutaj. Kiedy jeździłam po świecie, miałam wiele propozycji zostania za granicą, a jednak zawsze było we mnie coś takiego, że chciałam, aby ten teatr był właśnie w moim mieście. Mój ojciec znał się z Ordonówną, był niezwykłym dżentelmenem. Mój dziadek to słynny Witold Krupiński, który pisał piosenki o Warszawie. Cały czas przymierzam się do złożenia spektaklu z najpiękniejszych piosenek o stolicy w nowych aranżacjach i pewnie go w końcu zrobię

Ma Pani swoje ulubione miejsca w stolicy?

- Jestem wielką domatorką. Uwielbiam mój dom na Żoliborzu, który ma specyficzny klimat. Lubię Stare Miasto, Łazienki. Myślę jednak, że Warszawa ciągle nie ma tak ciepłego klimatu jak Kraków. Warszawiacy są strasznie zagonieni, nie ma takich miejsc, gdzie wychodzimy i możemy się spotkać. Trochę mi żal, że Warszawa nie jest mieszkańcom przyjazna.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji