Artykuły

Siedem szczecińskich sezonów

Za Józefa Grudy teatr w Szczecinie miał się wspaniale. KRYSTYNA FELDMAN pamięta doskonale jak on wzdychał, że prowadzi trzy sceny: w burdelu, (Teatr Polski), muzeum (Teatr Współczesny) i kaplicy (scena w Sali Bogusława na Zamku) - szczecińskie sezony aktorki przypomina Ewa Podgajna.

- Krysia, może ty chcesz tu mieszkanie? - pytał mnie dyrektor Józef Gruda. - Wituś, nie wygłupiaj się - mówiłam - ja chcę do Polski.

Dwa razy "zaszwendała się" do polskiego Szczecina Krystyna Feldman [na zdjęciu] i dwa razy z niego uciekła. Czuła się tu obco, jakby nie w Polsce. "Coś takiego egzotycznego w tym mieście było - wspomina. - Choćby takie spacery po Wałach Chrobrego, jakże pięknych. Tylko jeden minus - gdzie człowiek nos wsadził, to zniszczone, a jeśli ocalałe, to znowu Germania z tego biła. No i przytłaczająca niepewność, czy to będzie polskie, czy nie. I z tego głównie tą obcością wiało."

We wtorek [14 grudnia] będzie się można spotkać z Krystyną Feldman podczas "Zamkowych spotkań z psychologią i sztuką" Michała Józefa Kaweckiego (w sali Bogusława Zamku Książąt Pomorskich, godz. 17.30, wstęp 8 zł).

Małe mieszkanko w burdelu

Przyjeżdżała do Szczecina dla dyrektorów Teatru Polskiego. Za pierwszym razem w 1948 r. zaangażował ją Sylwester Czosnowski, pianista, którego poznała przed wojną w teatrze we Lwowie. Lwowskiej ekipy było tu zresztą więcej: aktorzy, pracownicy techniczni. Ze zdziwieniem zastała tu Marię Malicką, aktorkę, która za prowadzenie teatrzyku rewiowego podczas okupacji w Warszawie została po wojnie przez władze ZASP-u ukarana zakazem występów w Warszawie i Krakowie. Za to w Szczecinie wiodło się jej znakomicie.

Pani Krystyna przyjechała ze swoim partnerem życiowym, aktorem Stanisławem Brylińskim. Szczecin był cały w ruinach. - Bój się Boga, czy tu ludzie mieszkają? - pytał ją mąż. "To portowe miasto było takie nieprzyjemne, odpychające. I groźne - wspomina Feldman. - Te wyburzone piwnice, te zwalone piwnice, z których cuchnęło, i opowieści o ukrywających się Niemcach. I Rosjan było aż za dużo. Z nimi też nieprzyjemnie było się spotkać, bo jak nie zgwałcili, to okradli."

W teatrze przy ul. Swarożyca dostali dwa pokoiki. - Mówiono nam, że za Niemców był tu burdel dla marynarzy - przypomina sobie. Ale widok mieli piękny - wieczorem tuż pod oknami płynęły oświetlone statki. Z teatru przenieśli się do pobliskiej kamienicy, też przy ul. Swarożyca. Miała tylko parter, góra była zburzona. Teatr wynajął im tam u jednej pani z Wilna dwa pokoje z możliwością korzystania z kuchni. Wreszcie znalazło się dla nich miejsce w zamieszkiwanej przez aktorów willi na Pogodnie.

Radziecki chłopak

Zmorą był park Żeromskiego, przez który trzeba było przejść, żeby dostać się z teatru do centrum. Kręciły się po nim podejrzane typy, pijacy, panie lekkich obyczajów. Kiedyś sama wracała z przedstawienia. Wtem wyrósł przed nią niemiecki marynarz: - Panienka, ja - zasapał do niej rozochocony. - Panienka, nein. - ucięła.

Ludzie tak się bali tego koszmarnego parku, że kolejny dyrektor Zbigniew Sawan załatwił autobusy, które podwoziły i odwoziły widzów na trasie teatr - centrum. Motorniczy wychylał się i wołał: "Kto na Pana Damazego? Jedziemy!"

Przed urlopem w 1949 r. usłyszała: - Proszę wrócić z włosami ściętymi na krótko. Dostała rolę chłopca Szurika w "Bajce" Swietłowa. - Żadnej propagandy - mówi. - To była przyjemna opowieść o szukaniu tajemniczej jaskini w tundrze. Pojechali z tym spektaklem do Warszawy na I Festiwal Sztuk Rosyjskich i Radzieckich. "To był autentyczny radziecki chłopak, z całą prawdą swojej czupurności, kilkunastoletniej powagi, wewnętrznej prawości i gotowości do poświęceń" - pisał jeden z recenzentów. Dostała nagrodę aktorską.

W tym czasie Teatr Polski otworzył filię - Teatr Współczesny na Wałach Chrobrego. Później aktorce przyszło najczęściej w niej gościć. Zaczęła znowu rolą męską, Chaimka w "Niemcach" Kruczkowskiego. Sam autor zażyczył sobie jej w takiej obsadzie, po tym jak widział jej Szurika.

W nowym teatrze wiatr hulał. Bryliński tak się przeziębił, że w dzień premiery stracił głos. "No więc tragedia. Biegnę co tchu do teatru - opowiada Krystyna Feldman. - Pędzę, lecę do Sawana: Panie dyrektorze, Bryła przestał mówić. - To zmobilizujemy cały Szczecin. Jest tu rektorem Akademii Medycznej prof. Jakub Węgierko, brat Aleksandra Węgierki (znanego aktora i reżysera, który zginął podczas okupacji). On na pewno coś zaradzi. Rzeczywiście zmobilizował, kogo mógł. Mąż wieczorem przemówił". Na wszelki wypadek lekarze siedzieli przez cały czas spektaklu w garderobie. Kiedy w 1950 r. starali się o angaż w Łodzi prof. Węgierko wypisał panu Stanisławowi zaświadczenie, że jego pozostanie w Szczecinie "grozi jakimś rodzajem gwałtownej śmierci."

Oczy w dupie

Rok 1972. Drugi raz przyjechała do Szczecina dla dyrektora Józefa Grudy (właściwie Witolda Kościółkowskiego, syna przedwojennego ministra, który musiał ukrywać swoje prawdziwe nazwisko). Oboje mieli wspólnego idola. Kiedy Gruda przychodził do jej pokoju-garderoby na drugim piętrze w Teatrze Polskim, zawsze stawał przed wiszącym w nim portretem Piłsudskiego na baczność. Mąż już nie żył. Znów miała piękny widok. Wielkie drzewo, stawek. Co rano jedna z sąsiadek wyprowadzała nad wodę na spacerek kurę na smyczy.

Za Józefa Grudy teatr w Szczecinie miał się wspaniale. Pamięta doskonale jak on wzdychał, że prowadzi trzy sceny: w burdelu, (Teatr Polski), muzeum (Teatr Współczesny) i kaplicy (scena w Sali Bogusława na Zamku). Porządnie się posprzeczali na próbie do "Tanga" Mrożka, gdzie grała Eleonorę. Potrąciła na scenie krzesło. - Aktorka powinna mieć oczy w dupie - huknął Gruda. Odparowała: - A reżyser nie powinien siedzieć na dupie, tylko zadbać, by aktorce nie podstawiano tak krzesła.

Dla Teatru Krypta zrobiła monodram na podstawie listów Krystyny Wituskiej, pisanych z hitlerowskiego więzienia. Ze szczecińskich ambon księża nawoływali wiernych, żeby koniecznie szli zobaczyć monodram Krystyny Feldman.

Za całokształt dostała w 1974 r. nagrodę Bursztynowego Pierścienia. Rok później wyjechała ze Szczecina. Na każdym kroku słyszała niemiecki szwargot. A ona po doświadczeniach wojennych nosiła w sobie "strach niemiecki". "W enerdowskie wolne soboty przez Szczecin przewalały się tłumy Niemców zza Odry - wspomina. - Kiedy oni mieli czas zakupów w szczecińskich sklepach, ja w ogóle z domu nie wychodziłam. Tak dużo ich było. Tłumy! Do tego były to tłumy byłych faszystów przefarbowanych na komunistów." Zabrała tapczan, rower i uciekła.

Cytaty pochodzą z książki Tadeusza Żukowskiego "Krystyna Feldman albo Festiwal tysiąca i jednego epizodu".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji