Artykuły

Lament

"Lament" w reż. Pawła Szkotaka z Teatru Polskiego w Poznaniu i Teatru Polskiego w Bydgoszczy. W Warszawie obejrzał Roman Pawłowski z Gazety Wyborczej-Stołecznej.

Teatr Mały ulokowany w podziemiach Domów Centrum stwarza zupełnie nową perspektywę patrzenia na świat. Dwa piętra nad nami świąteczny obłęd zakupów. Kredyty bez odsetek, raty bez ściemy, promocje, które nigdy nie zagasną. A pod ziemią poznański Teatr Polski pokazuje podszewkę tej rzeczywistości. Bohaterkami sztuki Krzysztofa Bizio "Lament" są trzy kobiety z trzech pokoleń. Wszystkie znalazły się na marginesie Wielkich Zakupów, które trwają w Polsce nieprzerwanie od 15 lat. Justyna, bo straciła pracę po czterdziestce, 18-letnia Anna, bo rodzice skąpią kasy, 60-letnia Zofia - bo cóż można kupić z emerytury? Ich marzenia krążą wokół dwóch spraw - mężczyzn i pieniędzy. A może odwrotnie - pieniędzy i mężczyzn. Jedno i drugie jest równie nierealne.

Bizio opowiada o kobietach, które nigdy nie trafią na okładki kolorowych pism, są za to ofiarami fałszywej rzeczywistości propagowanej w tych pismach. Rzeczywistości, w której człowiek jest piękny, młody i bogaty albo go w ogóle nie ma. Ich starania, aby osiągnąć stan konsumpcyjnej nirwany, są żałosne, jedna kradnie luksusowy płaszcz ze sklepu, druga kurwi się, żeby kupić "złote dżiny", trzecia poszukuje systemu do gry w totka. Są to postaci na wskroś tragiczne, na ich miejscu mógłby znaleźć się każdy.

Dramat samotności kobiet świetnie wydobył Paweł Szkotak, reżyser poznańskiego przedstawienia. Trzem bohaterkom dodał czwartą, która uosabia ich głos wewnętrzny, drwi z ich marzeń i współczuje im, a finale staje się aniołem śmierci. Sztuka zyskała w ten sposób metafizyczne piętro. Czy mam dodawać, że aktorki grały uskrzydlone inscenizacją i tekstem? Że Teresa Kwiatkowska w roli bezrobotnej Justyny zeszła na dno depresji? Że Ewa Szumska pokazała portret nastolatki, dla której kasa jest silniejszym narkotykiem od marihuany? Że Kazimiera Nogajówna rozświetliła postać Zofii, która rozmawia z portretem nieżyjącego męża? Że Barbara Krasińska zagrała postać na granicy realności i snu? I że wszystko to odbijały wielkie lustra, które scenografka Izabela Kolka rozstawiła na scenie, aby kobiety zobaczyły w nich siebie? Powiem tylko, że kiedy wychodziłem z teatru, przez szybę Domów Centrum zobaczyłem wszystkie trzy. Jechały ruchomymi schodami na piętro z modą damską, w jednakowych szarych płaszczach, z wymiętymi reklamówkami, na których uśmiechała się twarz Mai Ostaszewskiej. A może to było złudzenie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji