Niezmienny lęk
Oczekiwanie na "Czarną maskę" Krzysztofa Pendereckiego w krakowskiej operze było długie, a nasza ciekawość umiejętnie podsycana. Międzynarodowe sympozjum rozpoczynające we wrześniu Festiwal Krzysztofa Pendereckiego, poświęcone przede wszystkim jego teatrowi, wystawa w Międzynarodowym Centrum Kultury ukazująca "Czarną maskę" jako współczesny taniec śmierci przygotowywały widza i słuchacza do właściwego odbioru dzieła, choć pozbawiały je jednocześnie pewnego waloru świeżości.
No, ale nie każdy z obecnych na premierowym spektaklu przysłuchiwał się sympozjum lub zwiedzał wystawę. Niektórzy przed laty oglądali z pewnością poznańską lub warszawską inscenizację opery napisanej w 1986 roku dla Salzburga, inni może słuchali jej estradowego wykonania, które artyści poznańscy przywieźli niegdyś do krakowskiej Filharmonii. Tak więc dzieło była chyba na tyle znane, byśmy zdawali sobie sprawę z jego ogromnej trudności i inscenizacyjnej, i wykonawczej, przerastającej - wydawać by się mogło - możliwości krakowskiej opery.
Z drugiej strony, przed laty wydawała nam się niemożliwa realizacja w krakowskiej operze "Króla Ubu", a przecież zakończyła się pełnym sukcesem. Inscenizacji "Czarnej maski" podjął się Krzysztof Nazar, którego dziełem była wspomniana realizacja "Króla Ubu". Jego nazwisko stanowiło więc gwarancję, że spektakl będzie interesujący. W niedzielny wieczór w Teatrze im. Słowackiego nasza ciekawość została zaspokojona.
Akcja "Czarnej maski" toczy się w bogatym domu burmistrza Schullera, który jawi się jako oaza spokoju, cudowna wyspa łagodności w pełnym napięcia i niepokoju świecie. Na zewnątrz panuje głód, zaraza, grasują bandyci, jak to zwykle bywa po długotrwałej wojnie (akcja toczy się po pokoju westfalskim), ale i trwa karnawał. Zaglądające do wnętrza przez szerokie okna postaci równie dobrze mogą być zwiastunami śmierci, jak i zapustnej zabawy. A we wnętrzu, przy obiadowym stole grupa ludzi, z których każdy uwikłany jest w sprzeczne z innymi interesy, usiłuje wbrew niepokojącej zewnętrzności i własnemu sumieniu grać narzuconą sobie rolę. Ale czy możliwa jest izolacja od świata?
"Czarna maska" Krzysztofa Pendereckiego w inscenizacji i reżyserii Krzysztofa Nazara to przede wszystkim dobry teatr. Artyści wykonując z powodzeniem arcytrudne partie wokalne (kierownictwo muzyczne Kai Bumann), dobrym aktorstwem wyśmienicie oddają złożoną warstwę psychologiczną dzieła. Ewa Iżykowska jest wstrząsającą Benigną królującą wśród męskich hołdów, pełną jednocześnie winy, lęku, uwikłaną w namiętność, przed którą jedynie śmierć może być ucieczką.
Jej przeciwieństwem jest burmistrz Schuller (Józef Kolesiński), któremu miłość do żony każe nie widzieć rzeczywistości i nie słuchać głosu rozsądku, choć oszukując się pogrąża się w samotność., A obok lisia układność opata (Włodzimierz Skalski), lęk Róży (Urszula Jankowiak), szaleństwo Jedidji (Paweł Wunder), grubiaństwo hrabiego (Przemysław Firek), chorobliwa delikatność Dagi (Karin Kałucka), zimna mądrość Perla (Andrzej Biegun)... Właściwie każda postać warta jest pochwały, bo każda zarysowana jest wyraziście i ma swe ważne miejsce w dramacie.
To teatr, który pozwala się wzruszać, który jednocześnie stawia przed słuchaczami bardzo aktualne pytania. Żyjemy wszakże w świecie podobnego zamętu, jak bohaterowie "Czarnej maski", choć nie nosimy pięknych strojów przygotowanych przez Zofię de Ines, a nasze mieszkania nie przypominają wnętrza zaprojektowanego przez Marka Chowańca. Ludzki lęk przed zewnętrznym światem i własnym wnętrzem pozostaje przez wieki niezmienny i na nic zda się taniec szaleńczego karnawału, którym niejeden z nas stara się go zagłuszyć.