Spoza maski
Krzysztofa Pendereckiego, od pierwszej opery "Diabły z Loudun" z 1969 roku, fascynują motywy śmierci, zła, grzechu. Świat jego teatru zaludniają: szaleńcy, histerycy, zbrodniarze i skruszeni, i bohaterowie z dziwną tajemniczą przeszłością.
Zło pleni się wszędzie: w kościele i klasztorze w Loudun, i na dworze króla Ubu. Także w "Raju utraconym" - scenicznym dziele, którego tytuł mógłby być kluczem do całego tego teatralnego świata. Największe stężenie dramatyczne uzyskuje jednak w "Czarnej masce", trzeciej operze Pendereckiego.
Długo kompozytor poszukiwał do niej odpowiedniego tekstu. Sztuka Gerharta Hauptmanna, niemieckiego dramaturga z przełomu naszego wieku, okazała się materiałem znakomitym. Ten metaforyczny obraz tańca śmierci zawiera w sobie to, co kompozytora pociągało najbardziej: mroczny klimat, duszną atmosferę, galerię niesamowitych postaci i monumentalną jak fresk wizję katastrofy. Tekst sztuki kompozytor opracował z pomocą wybitnego reżysera Harr`yego Kupfera.Trapremiera w Salzburgu, na jednym z najważniejszych na świecie festiwali muzyczno-teatralnych w 1986 roku, stała się wydarzeniem. Dzieło wystawiły wkrótce potem opery: Poznańska i Narodowa w Warszawie. Teraz, po wielu latach, pojawia się na scenie Opery i Operetki w Krakowie.
Zagłada - zdaje się mówić Hauptmann, a za nim Penderecki - oto, co czeka grzeszny świat. "Czarna maska" jest metaforą napięć i konfliktów drzemiących w człowieku, jak i pomiędzy ludźmi.
W pewne mroźne popołudnie, w czasie karnawału, w domu burmistrza prowincjonalnego śląskiego miasta spotykają się na obiedzie ludzie różnych wyznań i różnego społecznego statusu. Jest druga połowa XVII wieku, czas po wojnie trzydziestoletniej. Pod powierzchnią towarzyskich konwersacji, flirtów i zabaw kryją się chorobliwe ambicje, kompleksy bohaterów. Wystarczy jedno niepokojące zdarzenie: pojawienie się w ogrodzie tajemniczej postaci w czarnej masce, a świat pozornej harmonii pęka jak bańka mydlana. I wszystko jak stado świń, w które wcieliły się demony, pędzi na skraj przepaści, ku katastrofie.
Fascynujący - obecny w sztuce od setek lat - motyw danse macabre, tańca śmierci, odnajdujemy zarówno w malarstwie, jak literaturze, poezji, muzyce i kinie. Penderecki obficie czerpie z dawnej muzyki, wplatając te cytaty w strukturę dzieła, na czele z częścią mszy żałobnej, słynną sekwencją "Dies irae" opisującą dzień gniewu Bożego, a na barokowych tańcach ze Śląska kończąc.
Opera "Czarna maska" jest zatem mozaiką różnych elementów. Zarówno muzycznie - kojarząc elementy dawnej muzyki ze współczesnym agresywnym językiem Pendereckiego, jak i teatralnie - bo historia ta rozgrywa się na granicy realizmu i symbolizmu. W toku zdarzeń gęstnieje i nabiera nowych znaczeń.
Niestety, w Krakowie nie poradzono sobie z tą skomplikowaną materią. Reżyser Krzysztof Nazar uległ niezwykle ruchliwej muzyce i już z podniesieniem kurtyny kazał miotać się bohaterom w histerycznych spazmach. W ten sposób trudno osiągnąć w spektaklu kulminację histerii i obłędu. Postaci rozgrywają swe dramaty w stylu realistycznej telenoweli (w czym gustuje przede wszystkim Ewa Iżykowska w głównej roli Benigny). Wśród mieszczańskich odrobionych "jak żywe" dekoracjach i konfekcyjnych kostiumach snuje się baletowym krokiem tajemnicza tytułowa postać i zamiast strachu i tajemnicy, widzowie doświadczają umęczenia i poczucia groteski.
Na pocieszenie pozostaje muzyczna strona spektaklu, bardzo dobrze przygotowana przez Kaia Baumanna. Nieźle radzą sobie śpiewacy, ale na pochwałę zasługuje przede wszystkim orkiestra, z rozbudowaną sekcją perkusji, umieszczoną na balkonach teatru.