Bez konwenansu
Jacek Marczyński: Czy widział pan kiedykolwiek "Czarną maskę" na scenie?
Krzysztof Nazar: Nie, nie oglądałem żadnej z wcześniejszych inscenizacji.
W takim razie co skłoniło pana do zajęcia się tą operą?
Dwa powody. Po pierwsze - kompozytor poprosił, bym to zrobił, tak samo zresztą było z "Królem Ubu", którego reżyserowałem parę lat temu. To jego inicjatywa spowodowała, że w ogóle poznałem ten utwór. I tak przyszedł powód drugi: zorientowałem się, że "Czarna maska" jest nietypową operą, przypomina teatr muzyczny. Jest to, co prawda, określenie dzisiaj nadużywane, bo co to właściwie znaczy: teatr muzyczny? W tym przypadku dla mnie liczy się nietypowe libretto "Czarnej maski", o skomplikowanej anegdocie i o złożonych postawach wszystkich postaci, co przybliża ten utwór do nowej formy teatru, oddala zaś od opery. Na dodatek to muzyka Krzysztofa Pendereckiego inspiruje do kreowania scenicznej rzeczywistości, jest źródłem tworzenia świata teatralnego z określonymi zachowaniami i reakcjami postaci.
A sam tekst oparty na sztuce Gerharta Hauptmanna?
Tekst teatralny to zawsze tylko pewien zapis, a działania reżysera sprawiają, że w każdej inscenizacji ten sam tekst mówi o czymś innym. Podobnie jest i z "Czarną maską" w jej warstwie literackiej. Już sam punkt wyjścia jest niezwykle interesujący. Zagrożenie szalejącą zarazą, wojnami religijnymi, niepokojami społecznymi ujawnia w bohaterach dramatu to, co w normalnych czasach bywa skrywane, a więc prawdziwą naturę człowieka. Przestają obowiązywać konwenanse, okazuje się ponadto, że każda z postaci ma swój grzech. Od strony inscenizacyjnej jest to sytuacja bardzo ciekawa do rozwiązania. Pozwala na różne odczytanie nie dopowiedzianego do końca dramatu.
Z tego, co pan mówi, wynika, iż "Czarna maska" jest znacznie bardziej współczesna, niż zwykło się o niej sądzić.
Można oczywiście powtarzać, że jest to opera o tańcu śmierci, ale gdzie on jest właściwie zapisany? Sytuacja zagrożenia, zmieniająca ludzi i ujawniająca ich prawdziwe oblicze jest właśnie tematem ponadczasowym. Życie przecież zostało tak pomyślane, że konwenans ma ułatwić nam wzajemne komunikowanie. Natomiast bywają takie momenty, iż jest on już po prostu odrzucany, do głosu dochodzi własny egoizm, chęć przetrwania, ujawniają się sprzeczności osobistych interesów. To właśnie pokazuje "Czarna maska" i to właśnie rozumiem jako "taniec śmierci", na który jesteśmy skazani, gdy znikają zakazy moralne. Trudno rzeczywiście znaleźć sceniczny utwór muzyczny, w którym pojawia się kilkanaście postaci o tak złożonej, wręcz pogmatwanej psychice.
Opera rzeczywiście zazwyczaj zbudowana jest z pewnych kanonów, by nie powiedzieć schematów. Musi być w niej scena o miłości, potem scena o zazdrości, itd. Natomiast tu akcja rozwija się dzięki ujawniającym się emocjom poszczególnych postaci. To może pociągać reżysera teatralnego, w operze jednak trzeba pracować ze śpiewakami nieprzywykłymi do tak skomplikowanych zadań.
Praca reżysera może być uciążliwa, gdy chce ludzi pozbawić ich nawyków i przyzwyczajeń. Potrzebna jest więc niewątpliwie dobra wola wykonawców, by zechcieli spojrzeć inaczej na to, kim jest śpiewak na scenie w teatrze muzycznym. Nie wystarczy być i śpiewać, trzeba budować skomplikowaną osobowość postaci. To trudne, gdyż nie ma u nas tradycji teatru operowego, w którym oprócz śpiewu ważna jest właśnie gra aktorska.
Czy w związku z tym jest to i dla pana praca trudna?
Reżyseria jest tą dziedziną działalności, która z definicji zakłada konieczność stykania się z innymi ludźmi. W operze jednak rodzaj powstającej w trakcie prób więzi między ludźmi jest bardziej złożony. Muszę porozumieć się ze śpiewakami, ale także i z dyrygentem, który z kolei nie może działać wbrew śpiewakom. Dopiero wówczas może zrodzić się efekt wspólnego działania. To trudne, ale jeśli uda się to osiągnąć, satysfakcja bywa znacznie większa. Ale widzę, że pan jednak z optymizmem mówi o swej pracy.
Bo wchodzę w to, czego nie ma w "Czarnej masce", czyli po prostu w konwenans.