Spektakle z Ochoty przenoszą się na Pragę
- Większość życia przepracowałem w teatrze - jako aktor, reżyser, dyrektor. Poszedłem do szkoły teatralnej, ponieważ uważałem, że scena to misja. Nie wyobrażam sobie pracy poza teatrem - mówi aktor i reżyser TOMASZ MĘDRZAK.
Sztuką "John & Mary" w Centrum Promocji Kultury na Pradze inauguruje dziś swoją działalność Teatr TM.
To projekt aktorów Agnieszki Sitek, Cezarego Morawskiego i Tomasza Mędrzaka, którzy pożegnali się z Teatrem Ochoty.
Teatr TM to stowarzyszenie. Powstało po tym, gdy z Teatru Ochoty odszedł jego dotychczasowy dyrektor Tomasz Mędrzak. Pełnił tę funkcję 12 lat. W listopadzie ubiegłego roku, na około dwa miesiące przed wygaśnięciem kontraktu, ratusz zdecydował nie przedłużać z nim umowy o pracę.
Nie pomogły protesty zespołu i widzów. W akcie solidarności z dyrektorem z teatru odeszła większość aktorów. Razem postanowili kontynuować działalność. Agnieszka Sitek, Cezary Morawski i Tomasz Mędrzak powołali do życia stowarzyszenie i znaleźli miejsce do wystawiania spektakli - Centrum Promocji Kultury przy ul. Podskarbińskiej 2 na Pradze-Południe.
Będą tam grać zarówno przedstawienia zrealizowane jeszcze w teatrze przy ul. Reja 9, jak i zupełnie nowe. Zaczną od "John & Mary" - komedii romantycznej z muzyką zespołu ABBA.
Teatr Ochoty, jak zapowiadał ratusz, miała przejąć jedna z organizacji pozarządowych. Tymczasem obowiązki dyrektora sceny pełni główna księgowa placówki Hanna Dajnowska. Spektakle są wystawiane sporadycznie, głównie gościnne.
Z Tomaszem Mędrzakiem, byłym dyrektorem Teatru Ochoty i współtwórcą stowarzyszenia Teatr TM, rozmawia Piotr Olechno.
Już wie Pan, dlaczego ratusz nie przedłużył z Panem umowy o pracę?
- Nie. I w tej chwili nie ma to już dla mnie żadnego znaczenia. Chciałbym to zaskakujące dla mnie wydarzenie przekształcić w coś konstruktywnego.
Marek Kraszewski, szef miejskiego biura kultury, tłumaczył dziennikarzom, że zakończył z Panem współpracę, bo nie miał Pan wizji przyszłości teatru, była niska frekwencja na spektaklach, a przed klapą ratowały je wycieczki szkolne.
- To nieprawda. Można to sprawdzić w rocznych raportach urzędu miasta. Frekwencja kierowanego przeze mnie teatru wahała się od 94 do 100 proc. I w większości byli to widzowie indywidualni, a nie ci z wycieczek autobusowych. To, że młodzież szkolna i studencka nie stroniła od mojego teatru, można, chyba pan się zgodzi, poczytać sobie jedynie za zasługę. Jestem przekonany, że przed klapą uratowała teatr moja reforma sceny z lat dziewięćdziesiątych. Cały zespół pracował nierzadko zupełnie bezinteresownie na rzecz teatru. Sami go remontowaliśmy, niewielkim sumptem realizowaliśmy premiery.
Po decyzji ratusza nie walczył Pan jednak o pozostanie w teatrze
- Byłem w tym teatrze przez prawie trzydzieści lat. Poza nim niewiele dostrzegałem. Teraz dopiero mam czas na inne, bardziej prywatne życie. Po pierwszym szoku przyszła refleksja i nieomal jestem wdzięczny za taką, a nie inną decyzję. Oczywiście, żałuję, że nie zostałem o niej poinformowany pół roku wcześniej. Pozwoliłoby to bowiem na zorganizowanie życia na nowo - sobie i mojej rodzinie. Powoli zaczyna się jednak krystalizować wizja mojej dalszej drogi zawodowej i w tej chwili jestem dobrej myśli.
Nie myśli Pan o występach w serialach, reklamie?
- Niczego nie wykluczam. Ale mam 54 lata, większość życia przepracowałem w teatrze - jako aktor, reżyser, dyrektor. Poszedłem do szkoły teatralnej, ponieważ uważałem, że scena to misja. Nie wyobrażam sobie pracy poza teatrem. Sporadycznie brałem udział w filmie czy serialu, m.in. "Domu", ale to były dzieła filmowe, które również charakteryzowała jakaś publiczna misja. Raz zagrałem w reklamie, ale - choć może trudno w to uwierzyć - na prośbę mojej kilkuletniej córki.
Kiedy pojawił się pomysł, żeby kontynuować działalność teatralną, i to ze starym zespołem?
- Właściwie zdecydowały o tym liczne apele i protesty widzów, ale też i głosy środowiska teatralnego, głosy profesorów m.in. z Uniwersytetu Warszawskiego, Politechniki Warszawskiej, pracowników naukowych KUL-u. Idąc za tymi głosami, uznaliśmy, że szkoda by było zaprzepaścić naszą pracę i nie prezentować spektakli, które już stworzyliśmy.
Po Pana odejściu z występów w Teatrze Ochoty zrezygnowała większość aktorów. Namawiał Pan ich do tego?
- Nie, sami o tym zadecydowali. Pozostali aktorzy, w większości gościnni, zadeklarowali, że chętnie z nowym teatrem będą współpracować.
Będą to te same spektakle, które były wystawiane w Teatrze Ochoty?
- Częściowo. Chcemy też pracować nad nowymi. W najbliższym czasie widzowie zobaczą: "John & Mary" na podstawie powieści Mervyna Jonesa, jednoaktówki "Drugi pokój" Zbigniewa Herberta i "Kibice" Elina Rachnewa, "Odchodzić - Separation" Toma Kempinskiego czy "Piranie w akwarium" Marka Grońskiego. Planujemy też wystawienie sztuk Christo Bojczewa. Chcemy grać kilka spektakli miesięcznie. Czy się uda? Wszystko zależy też od tego, jak długo będą chcieli oglądać nas widzowie, od możliwości i współpracy gościnnych aktorów i, obecnie, od uprzejmości Centrum Promocji Kultury na Pradze, w którym gościmy. Dodam, że nie chcemy poprzestać tylko na pracy w Warszawie.
Myśli Pan o swojej własnej scenie, gdzie znów będzie Pan dyrektorem?
- Prawdę mówiąc, nie wiem, czy chce mi się zaczynać wszystko od początku. Stowarzyszenie Teatr TM to grupowa, towarzyska inicjatywa. Stwierdziliśmy z Czarkiem Morawskim, że jeśli już ktoś ma w nim rządzić, to niech to będzie Agnieszka Sitek.