Artykuły

...winnno być dotrzymane

"Dwa słowa" w reż. Laco Adamika w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie. Pisze Lech Koziński w

Ver bum nobile debet esse stabile - i reżyser podejmujący się sklejenia w jedną sceniczną całość elementów, oględnie mówiąc, różnych, musi dotrzymać obietnicy, że nie zagubi sensów części składowych owej całości. "Verbum nobile" Moniuszki i "Przysięga" Aleksandra Tansmana w ramach jednego wieczoru to połączenie karkołomne i niewdzięczne, poczynając od całkowicie odmiennych światów muzycznych obu utworów, kończąc na oryginalnym anturażu. Laco Adamik, inscenizator wspomnianych dzieł na scenie warszawskiego Teatru Wielkiego - Opery Narodowej (premiera 14 lutego, zatytułowana "Dwa Słowa. Moniuszko & Tansman") godził wodę z ogniem, szukając pierwiastków wspólnych. Motyw przysięgi, sedno intrygi obu oper, miał stać się takim właśnie pierwiastkiem, który pozwala w jednym spektaklu i cieszyć się wdziękiem błahej komedii, i przejąć się cierpieniem podwójnie wiarołomnej bohaterki dramatu. Tyle dla rozumu, dla oka ujednolicająca czas akcji scenografia (w pierwszej części "Cafe Verbum Nobile", w drugiej - po niewielkich zmianach - dość ponura sala dość ponurej posiadłości, ładny czerwony kabriolet z lat dwudziestych przejeżdżający od czasu do czasu pod zachmurzonym groźnym niebem), dla ucha zaś narrator, który przed operą Moniuszki wypowiada po polsku pierwsze kwestie z francuskojęzycznego utworu Tansmana - ot, taka klamra).

Przeniesienie akcji obu dzieł w międzywojenne dwudziestolecie jest zabiegiem efektownym, nawet jeśli odnieść się z pewną rezerwą do autorytatywnego twierdzenia reżysera, że była to ostatnia epoka, gdzie słowo honoru coś jeszcze znaczyło. A przy tym ma tę zaletę podstawową, że pozwala uniknąć mielizn "stylu kontuszowego", którego sceniczna młodzież (nawet po czterdziestce) nie zna, nie rozumie, nie czuje. Ale coś za coś: dziewiętnasto wieczny język oryginału tu i ówdzie stylizowany w dodatku na polszczyznę o dobre sto lat wcześniejszą, w sposób zgoła nieprawdopodobny "zgrzyta" w tym wnętrzu, w ustach tych ludzi, o tych manierach. Koncept zawiódł Adamika na manowce, no bo jeśli rozziew między językiem a czynami jest tak znaczny, jaką wartość ma i słowo honoru? Opera Moniuszki sprawia zresztą wrażenie czegoś nie do końca koniecznego w tym wieczorze i pod wieloma względami zaniedbanego przez reżysera. Rozbawił mnie drobiazg: "Tu dziewczęta, tu gromada chłopców stanie" - pokazuje w pewnym momencie Bartłomiej, przygotowujący poranną urodzinową pieśń dla Zuzi. Ale chórzyści po chwili ustawiają się po innej przekątnej... Aby wypełnić czymś dużą scenę, raz po raz przemieszcza się po niej tłum gości i kelnerów, wychodzących, wracających - byle tylko coś się działo. "Ostra" scena między Zuzią, a zakochanym w niej Stanisławem, slapstikowe przekomarzanki między panem Serwacym Łagodą, a panem Marcinem Pakułą, zabawna "kontuszowa" pantomima zainscenizowana do uwertury, lo przyprawy z gorszym czy lepszym skutkiem rzucane do garnka. Potrawa i tak nie jest jednak smaczna, do "Cafe

Verbum Nobile" nie warto więc chyba wpadać na dłużej. Skoro na kuchnię nie można liczyć, przypuszczam, że na widoczny na scenie bufet także. Chyba rozcieńczają tam alkohol.

Po inscenizacyjnych mieliznach Moniuszki drugi anachronizm wydaje się łatwiejszy do zaakceptowania, zresztą niezwykle atrakcyjna muzycznie opera Tansmana (zrazu radiowa, wkrótce po prapremierze usceniczniona) jest dla inscenizatora zadaniem dużo łatwiejszym. Przeniesienie akcji z epoki napoleońskiej w lata dwudzieste ubiegłego wieku nie razi w ogóle, bo konflikt dotyczy tu jedynie banalnego, uniwersalnego wiarołomstwa. Chociaż, jeśli się głębiej zastanowić, w przedwojennej Francji nie było już hiszpańskich więźniów honoru (przysięgali, że nie opuszczą miejsca swojego internowania, a w zamian za to mogli cieszyć się pewną swobodą), więc ucieczka dwojga kochanków nie byłaby czymś niemożliwym. Inne motywacje muszą w takim razie powodować bohaterką i Adamik jak się wydaje odnalazł je w charakterze Hrabiny: jej egotyzm, rozkapryszenie, a przy tym poczucie zniewolenia w nieudanym związku, widoczne od pierwszego ukazania się widzom, czynią ją jednak od razu postacią przewidywalną i psychicznie jednowymiarową. Przeciwstawienie podwójnie złamanej przysięgi (wobec męża i wobec kochanka) dotrzymanemu przez Hiszpana słowu honoru przechodzi niemal bez wrażenia, ale tu raczej nie z winy reżysera: rola Hrabiny jest po prostu znacznie bardziej rozbudowana, niż Josego. Rola Hrabiego - znacznie efektowniej sza scenicznie. A aktorska rola narratora? Podkreśla radiowość dzieła, lecz może stanowić pełnoprawną kreację.

I stanowi - w interpretacji Pawła Deląga. Modny aktor okazał się na scenie aktorem dobrym, wyrazistym postaciowo i umiejętnie podającym tekst. Niektórzy śpiewacy nie zrobili aż tak dobrego wrażenia, jak aktor (co swoją drogą jest w operze ewenementem): kłopoty ze złapaniem rytmu miał na przykład Dariusz Machej (Serwacy), co w utworze Moniuszki dziwi o tyle, że pod względem agogicznym specjalnie skomplikowany nie jest, a zdyscyplinowana orkiestra pod batutą Michała Dworzyńskiego grała tego wieczoru bardzo sprawnie. Obdarzony ładnym głosem Mariusz Godlewski (Stanisław) i jego totumfacki Bartłomiej (Robert Dymowski) nie wyróżnili się szczególnie. Zaskoczeniem zareagowałem na występ Iwony Sobótki w roli Zuzi: w przyjętej konwencji bardzo sprawna aktorsko nie zachwyciła wokalnie. Głos co prawda jest nośny, potrafiący przebić się swobodnie przez orkiestrę i chór, o indywidualnej, rozpoznawalnej barwie, z charakterystycznym "groszkiem", ale nieprzyjemnie matowy. Śpiewaczka niezbyt potrafiła wykończyć frazę, choć byłbym niesprawiedliwy, krytykując w całości wykonanie arii. Jasnym punktem obsady był natomiast Adam Kruszewski, potrafiący i wokalnie i aktorsko zapanować nad widzami (ale co się stało z dykcją? Przy bardzo wyraźnej artykulacji wymowa typu "rodzicza", "wraczam" nieco przeszkadza).

Dzieło Tansmana przyniosło kilka ról efektownych, pierwszego i drugiego planu. O reżyserskim ujęciu postaci Hrabiny pisałem wyżej, teraz dopowiem, że Iwona Hossa w pełni wykorzystała wokalne możliwości tkwiące w tej partii. Znakomitą postać stworzył Rafał Firek (Hrabia), a para służących: Krzysztof Szmyt (ogrodnik Gorenflot) i Anna Lubańska (pokojówka Rosalie) partnerowała głównym bohaterom w sposób godny szacunku. I tylko Dariusz Stachura, odstawał nieco od reszty obsady, ze względu na nazbyt siłową technikę wokalną. Jeżeli w forte pojawia się krzyk, trudno kształtować frazę.

Kierownictwo muzyczne spektaklu przyjął na siebie wspomniany już Michał Dworzyński. O ile "Verbum nobile" zabrzmiało ładnie, acz nie ekscytująco, to sukces utworu Aleksandra Tansmana zawdzięczamy w wielkiej mierze dyrygentowi, który potrafił ukazać subtelności partytury. Chór miał oczywiście więcej zadań w pierwszej części spektaklu (u Tansmana kameralny żeński chór pojawia się zaledwie momentami) i przygotowany jak zwykle przez Bogdana Golę pokazał się z lepszej strony.

Chcę wierzyć, że walory spektaklu będą górować nad jego niewątpliwymi

wadami, lecz wrażenie jego niespójności nie opuszczało mnie przez cały wieczór. Awers i rewers tej samej monety (jak chce Adamik) nie przekonały mnie do stopu, z jakiego ją wybił. Na pewno warto słuchać i oglądać "Przysięgę", której walory muzyczne sprawią być może, że utrzyma się w repertuarze, choćby jako jedno z tytułowych słów. Drugie byłoby lepiej przy ewentualnym wznowieniu zastąpić jakimś innym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji