Artykuły

Czy Dostojewski?

Premiera "Braci Karamazow" w warszawskim Teatrze Narodowym rozczarowała mnie. A przecież reżyser spektaklu Jerzy Krasowski nie po raz pierwszy zmagał się z gęstą, zawiłą i pokrętną materią psychologiczną powieści Dostojewskiego. Jego sceniczna adaptacja "Braci Karamazow" zrealizowana w Teatrze Polskim w Warszawie w 1963 r. była jednym z najciekawszych przedstawień tego teatru. Świetne role Fiodora Karamazowa (Władysław Hańcza), braci Karamazow: Dymitra (Stanisław Jasiukiewicz) i Iwana (Stanisław Zaczyk), a zwłaszcza Smierdiakowa (Bronisław Pawlik) wydobyły i ukazały wyjątkowo mocno mroczne zakamarki psychiki człowieka. Atmosferę podkreślała scenografia Krystyny Zachwatowicz - postacie wyłaniały się i znikały w ciemnym horyzoncie sceny.

W obecnej adaptacji scenografia Krzysztofa Pankiewicza stanowi także sugestywne uzupełnienie zamysłów reżysera. W górze piękne ikony: szlachetne w rysunku twarzy postacie rosyjskich świętych. W dolnej części przechodzą one w szaroburą kompozycję drewnianych płotów: to "zabite dechami" miasteczko - ponure tło namiętności i zbrodni. Scenografia podkreśla rozpięcie dramatu między metafizyką a przyziemnym, zatęchłym realizmem. Dlatego przedstawienie rozpoczyna scena w klasztornej celi Starca Zosimy. Ale z metafizyki niewiele tu zostało. W pokaźnej tuszy Zosimie (Czesław Jaroszyński) ani rusz nie mogłam się dopatrzeć wyschniętego, "gorejącego" wewnętrznym żarem wiary "świętego starca". Także rozważania Iwana o duszy, nieśmiertelności i moralności były jedynie smętnymi popłuczynami. A przecież aktor mówił tekstem Dostojewskiego. Właśnie! Mówił, ale czy to wystarczy? "Realizm" dzięki błazeństwom używającego sobie na wszystkich ile wiezie Fiodora (Krzysztof Chamiec) i bezsilnej wściekłości Dymitra (Marek Wysocki) był o wiele bardziej przemawiający. Omawiana scena jest jakby prologiem, jest w niej zapowiedź wszystkich mających się rozegrać wydarzeń. "Prolog" ów zaczyna się w głębi sceny i stopniowo przesuwa się na długie proscenium. Natomiast epilog (w postaci myśli wypowiadanych przez braci okalających ich postawy życiowe) jest znowu cofnięty w głąb sceny. Tak więc akcja dramatu rozgrywa się przeważnie na długim proscenium. Ta zbyt rozległa przestrzeń zamiast zagęszczać atmosferę rozmywała ją i kawałkowała akcję na poszczególne scenki obyczajowe, niekiedy podlane metafizycznym sosem.

Ze spektaklu żadną miarą nie wynikało, by braci łączyły jakieś więzy duchowe. Te wątki zostały starannie wycięte. Być może dlatego, aby w tak oczyszczonym "obszarze" psychologicznym wyraźniej skontrastować konflikt ojca i jego najstarszego syna Dymitra. Takie ustawienie dramatu przeniosło punkt ciężkości z synów na ojca. Nie przykrawana przez reżysera, w sumie najmniej skomplikowana psychologicznie (u Dostojewskiego) rola Fiodora Karamazowa dała w efekcie jedyną postać, która rzeczywiście "zaistniała" na scenie. Krzysztof Chamiec raz jeszcze udowodnił, że jego aktorstwo cechuje się dużą wyrazistością i ostrością konturów. Ten znakomity aktor nie przepuszcza żadnemu słowu, żadnej sekundzie scenicznego "życia", by stworzyć krwistą, dynamiczną postać. Jego Fiodor to błazen i rozpustnik ze złośliwą uciechą depczący wszelkie świętości. Jeżeli nic nie mówi to chociaż łypie chytrze okiem, przekrzywi twarz, albo "czai się" do następnego ataku.

Natomiast wątek, co ja mówię, cały nurt - przecież to Aloszę uczynił Dostojewski bohaterem swojej powieści - tak więc ten przebogaty nurt szlachetności, pokory, emanującego dobra i miłości, jakim był Aleksy Karamazow skurczył się w obecnie prezentowanej adaptacji do kilku skwarków naiwności, synowskiego posłuszeństwa i cielęcego zapatrzenia młodego mniszka w podstarzałą wietrznicę. Reżyser podczepił jedynie postać Aloszy do pozostałych braci i ojca chcąc pewnie pozostać wiernym powieści. Braci było trzech! Dużo lepiej obszedł się Krasowski z postacią Iwana umieszczając go w przegródce pt. oschły, cyniczny ateista. Ale to już wina Jerzego Pożarowskiego, że domyślamy się tego jedynie z mówionego przez niego tekstu. A już zupełnym psychologicznym nieprawdopodobieństwem było niezdrowe zaciekawienie Iwana-Pożarowskiego przebiegiem zbrodni. Ekscytował się, bo słuchał czegoś niedozwolonego, zakazanego, tak jakby zamordowanym nie był jego własny ojciec. Toż to patologia!... Dramat Iwana rozgrywa się dopiero później. Nagłe uświadomienie sobie, że to on - Iwan świadomie, czy nieświadomie popchnął służącego do zbrodni, prowadzi do "nawrócenia się". Iwan w scenie rozmowy z Diabłem - Sumieniem (doskonały sarkastyczny i kpiarski Witold Pyrkosz) jest na granicy obłędu.

Jest to jedna z niewielu scen tej adaptacji, które oddają atmosferę powieści Dostojewskiego. Rozpaczliwa szamotanina słabego człowieka wadzącego się z własną wiarą i etyką. Ale najgorsze zadanie miał Marek Wysocki (Dymitr Karamazow). Koncepcją reżysera rzucony został w wir dzikiej, obłąkańczej namiętności do nie najmłodszej już kobiety udającej podlotka (Krystyna Mikołajewska). Perwersja jakaś, czy co? A gdzież jej do tej szatanicy, podległej i występnej, niewinnej i niedostępnej Gruszeńki. Pojawiający się szczątkowo - jedynie w rozmowie - wątek narzeczonej Dymitra, Katarzyny, pozbawia postać najstarszego z braci jakiegokolwiek rysu szlachetności i stawia go w rzędzie zwykłych, bezmyślnych awanturników.

Dopiero scena przesłuchania Dymitra jest "przestrzenią" Dostojewskiego. Szlachetne samooskarżenia "brudnej" duszy, gotowość przyjęcia kary za popełniane nieprawości. Dymitr z zapamiętaniem wtapia się w opowiadanie o swojej rozpaczy, nędzy, nienawiści i gniewie. Ale ogarnia go przerażenie gdy spostrzega, że te tajone, bolesne wyznania trafiają w próżnię. Aktor gwałtownie wpadając w diametralnie przeciwne stany doskonale oddaje rozdarcie zrozpaczonej, umęczonej duszy Dymitra.

W adaptacji teatralnej nie sposób oczywiście przedstawić wszystkich wątków, które w pełni określają psychikę bohaterów Dostojewskiego. Wadzących się z Bogiem i sumieniem, dochodzących do granic wytrzymałości psychicznej w szarpaninie uczuć i namiętności. W tym przedstawieniu reżyser nie potrafił stworzyć wyraźnej, jednoczącej wszystkie postacie atmosfery. Wystarczyło, że odciął kilka wątków, a postacie tak pełne życia u Dostojewskiego stały się jednowymiarowe i nienaturalne. Co przez kryminalno-obyczajową historyjkę miejscami przebija jednak koloryt Dostojewskiego. Jest w każdym geście i słowie Fiodora (Chamiec), jest w scenie rozmowy Iwana z Diabłem i w scenie przesłuchania, a właściwie wyznania Dymitra.

Skąpo tego jak na ponad dwugodzinne przedstawienie, które dzięki kryminalnej fabule rzecz jasna nie nudziło, ale czy powinno to cieszyć?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji