Artykuły

Trzy siostry - inaczej

Inaczej to znaczy komedio-wo. Bez pułtonów i półcieni, hez precyzyjnego modelowania charakterów i sytuacji, z ironią, sarkazmem, z pasją. Żadnego zbędnego rozczulania się; pociągi do Moskwy, owszem, odchodzą, ale żadna z trzech sióstr nie wsiądzie do wagonu. Czemuż to? Kto nie pozwala spełnić najskrytszych marzeń żadnej z nich? No, właśnie kto?

Winowajcy nie ma; może głównym aranżerem wszystkiego jest zły los, albo też może wszystkim zabrakło i siły, i wiary w to, że cośkolwiek można zmienić, urządzić własne życie, uporządkować je, wyzwolić się spod przymusu sytuacji. Marazm? I to nie. Po prostu niemoc.

A tymczasem można marzyć i można się cieszyć: w perspektywie Moskwa, a póki co, szykują się tańce. Masza przeżyje chwile miłosnych uniesień, pewno zgłosi się kandydat do ręki Iriny... no, a potem - potem są już same nieszczęścia: pożar, pojedynek, śmierć, ta sama smutna egzystencja, tyle że obarczona jeszcze dodatkowymi doznaniami z niedalekiej przeszłości. Mogło być inaczej. Czy rzeczywiście?

Przez pierwszą część spektaklu siostry w radosnym uniesieniu kręcą się po scenie, podśpiewują, są pogodne, nie starają się przewidywać, delektując się tym, co niesie dzień powszedni. Poważne dysputy o życiu, jakie wiedzie Wierszynin z Tuzenbachem, uwagi Olgi, nieco bardziej zatroskanej o świat, ten poza domem - przechodzą właściwie niezauważone. Ot, jak mówi Wierszynin, trzeba trochę pofilozofować. Pewno jest to w modzie, tak się czyni w sferach inteligenckich.

Obrazy się zmieniają - choć właściwie, tak na dobrą sprawę, nic szczególnego się nie dzieje. Do domu Prozorowych wkracza Natasza, ale i z nią, być może, uda się wszystko ułożyć, uładzić. Na scenie w tej pierwszej części spektaklu panuje komediowy nastrój, chwilami zaprawiony odrobiną groteski.

Adam Hanuszkiewicz postanowił zerwać z dotychczasową marzycielską tradycją prezentowania tej najtrudniejszej ze sztuk Czechowa.

W zgodzie zresztą - z intencjami i zamierzeniami autora, który przecież wielokroć powtarzał, że nie chce, by jego sztuki były celebrowane, by były nudne.

No, tak, ale są one i pozostaną wielopłaszczyznowe.

Każda z postaci, także w "Trzech siostrach", uzupełnia obraz całości, wzbogaca go o nowe elementy, prezentuje nowe, odmienne problemy.

Ale w tym przedstawieniu, szczególnie w jego pierwszej części - trudno odkryć te

różnice, doszukać się motywów postępowania głównych bohaterów. Widać to może

najjaskrawiej w postaci Solonego. Kto zauważył go przedtem, tego zgarbionego człowieka, który siedział gdzieś w kącie, nim Hanuszkiewicz wprowadził go pod koniec części pierwszej na proscenium? Solony wyznaje miłość Irinie. Robi to brutalnie, jak by w tym ułamku minuty chcąc obnażyć wszystkie swoje kompleksy. Czy ktoś, kto nie zna "Trzech sióstr", a zresztą czy my wszyscy, potrafimy to nie tylko zaakceptować, ale także wytłumaczyć? Druga część spektaklu jest inna w tonie i w wyrazie. Komedia przycichła, nic nie jest radosne ani w chwili obecnej, ani nic nie zapowiada radości na jutro. Fajerwerki humoru przygasły wraz z pożarem. Nadszedł czas rozstania czas niespodziewanej śmierci i - dla trzech sióstr powrót do bezbarwnej, codziennej rzeczywistości. Przedstawienie przełamuje się. Już nic nie pozostaje z tej komediowości, którą głosił początek spektaklu.

Czechow ironiczny i sarkastyczny, wykpiwający przywary i niemoc rosyjskiej inteligencji, bezlitośnie portretujący kobiece charaktery (a takiego Czechowa pokazuje Hanuszkiewicz), sprawdza się chyba tylko częściowo. Śmieszny, żałosny od początku do końca jest może Kułagin (gra go inteligentnie i konsekwentnie Eugeniusz Robaczewski), drapieżnie głupia jest Natasza (taka, jak pokazuje ją Eleonora Hardock)_beznadziejny jest los zapijaczonego Czebutkina (Henryk Bąk). Uderza nas swą podskórną tragedią wątek Iriny i Tuzenbacha (Wojciech Brzozowicz); ta najmłodsza z sióstr tak przecież wierzyła w prawdziwe uczucie, tak pozornie łatwo godzi się na małżeństwo, po to tylko, by wyrwać się z owego domowego nastroju, w którym nic jej już nie czeka. Tak jak się powiedziało, nie ma w tym spektaklu mowy o psychologizowaniu, nie ma też mowy o pełnym rysunku charakterów poszczególnych postaci. Olgę, Maszę, Irinę grają w Teatrze Narodowym: MIROSŁAWA DUBBAW SKA, ZOFIA KUCÓWNA, EWA ŻUKOWSKA. Grają, zgodnie z intencją reżysera - w pierwszej części ostro, szybko, buńczucznie, w drugiej - z rezygnacją, spokojem, dość łatwą zgodą na wyrok losu. Są odmienne; najwięcej scenicznego temperamentu prezentuje Kucówna.

Jednym z piękniejszych epizodów tego spektaklu, utrzymanym właśnie w tonie komediowym (choć bez groteskowego zacięcia) jest rozmowa Andrzeja Prozorowa z Fierapontem; w tej epizodycznej roli wielki triumf aktorski święci KAZIMIERZ OPALIŃSKI. Wierszenina gra w tym przedstawieniu GUSTAW LUTKIEWICZ; można mieć wątpliwości, czy w takim wyobcowanym, zapatrzonym w swój świat pułkowniku mogła się zakochać Masza. Solonym był, prawie niewidoczny na scenie, KKZYSZTOF CHAMIEC.

Dążąc do możliwie jasnego wydobycia ze sztuki wszystkiego, co jest w niej demaskatorskie, Hanuszkiewicz rozgrywa swój spektakl na niemal pustej scenie. Pozornie więc nie ma tu nic z nastroju rosyjskiej prowincji, pozornie nic nie wiąże trzech sióstr z domostwem rodzinnym, można więc pokazać tu właśnie inaczej tę komedię o przegranym życiu. Ostro - tak jak to czyni Hanuszkiewicz.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji