Artykuły

Zmysłowość Orientu, chłód Skandynawii

Koniec karnawału bez karnawałowych atrakcji? W Teatrze im. Słowackiego pojawił się mocny kandydat do najgorszego spektaklu roku? Bagatela zaproponowała całkowicie bezpłciowy seks nocy letniej? W teatrze wszystko jest możliwe. Pierwszy kwartał w krakowskich teatrach podsumowuje Justyna Nowicka w miesięczniku Kraków.

Wracając do Ibsena

Rok rozpoczął się od Ibsena. Re-kreacje: Ibsen to wspólny projekt krakowskiego Teatru Nowego i Visjoner Teater z Oslo. Sięgając do mało w Polsce znanych tekstów norweskiego dramaturga organizatorzy chcieliby na nowo wskazać miejsce twórczości Henryka Ibsena we współczesnym dramacie i teatrze. Pierwszą premierą cyklu był "Mały Eyolf"(z roku 1894), jeden z ostatnich dramatów tego niezwykle płodnego autora. Przedstawienie wyreżyserowane w Teatrze Nowym przez Marię Spiss powstało na podstawie nowego, dokonanego przez Aleksandrę Sawicką tłumaczenia. Tekst ukaże się wkrótce w serii Dramat współczesny wydawnictwa Panga Pank wraz z tłumaczonymi na potrzeby projektu Re-kreacje: Ibsen dramatami "Światlopalenie" Dei Loher i "Dziewczyna na kanapie" Jona Fosse.

Krakowska inscenizacja "Małego Eyolfa" [na zdjęciu]przynosi polskiej scenie konstelację wyśmienitych psychologicznych portretów. Na odludziu, nad fiordem, odizolowani od świata żyją w opresyjnym trójkącie: pisarz-nieudacznik, jego zgorzkniała żona i siostra, którą z pisarzem łączą wcale nie bratersko-siostrzane uczucia. Jest w tym tekście coś z brutalności Bergmana, jest kpina z człowieka rodem z dramatów Czechowa. Tajemnicze zaginięcie dziecka zagęszcza i komplikuje relacje między bohaterami. Ujawnia ich frustracje i zawiedzione nadzieje, rozpaczliwą samotność, wreszcie obojętność. Re-kreacje: Ibsen zaczęły się obiecująco, choć satysfakcja nie jest pełna do końca. Zamiast dramatu mamy tak naprawdę kilka długich rozmów, zamiast przyczynowo-skutkowych związków - kilka mocnych scen. Wątki pojawiają się i zamierają, zasugerowane, a potem porzucone. Intrygująca postać Szczurzycy, nawiązanie do mitu wabiącego dzieci Szczurolapa, zaistnieje bez poważniejszych konsekwencji dla dalszego ciągu. Szkoda, że budowanie wiarygodnych portretów psychologicznych odbyło się kosztem czytelnej akcji.

Daleko od Allena

Frywolny nastrój zaproponowała Bagatela, zapraszając na "Seks nocy letniej" wedle scenariusza Woody'ego Allena. Film recenzje miał raczej złe, co twórców krakowskich nie zniechęciło. Przez kilka pierwszych chwil rzecz przypomina nieco "Miesiąc na wsi" Turgieniewa, dawno temu wyreżyserowany w tym teatrze przez Barbarę Sass. Ale to było dawno i tylko przez chwilę. Seks słusznie kojarzy się tu ze snem, a amerykański reżyser nawiązuje w swoim scenariuszu oczywiście do dramatu Szekspira. Na tym jednak kończą się literacko-teatrologiczne analogie. "Seks..." Andrzeja Majczaka to opowieść o trzech parach spędzających w wiejskim domku erotyczny weekend. Nawet jeśli tytułowego seksu na scenie tak bardzo nie uświadczysz, uparcie przewija się w rozmowach i reminiscencjach, jest także motorem akcji. Dość płytka komedyjka Allena nie uskrzydliła reżysera Majczaka. W rekordowo brzydkiej i niefunkcjonalnej scenografii (czerwona kartka za sztuczny bluszcz, ohyda), seksualnie nadaktywni bohaterowie dwoją się i troją, by trafić we właściwy ton. By było "lekko i przyjemnie", a jednocześnie z jakąś tam "nutą refleksji". Nie bardzo chyba wiedzą co grać - rzucają się od klimatów farsowych po sentymentalną lirykę szkolnego wiersza. Ani to pikantne, ani specjalnie śmieszne. I, na miłość boską, trwa aż trzy godziny.

Łaźnia Nowa podróżuje na Wschód

Paweł Passini zabiera widza w autobiograficzną podróż na Wschód. Nie do końca niestety udaną. Spektakl "Wszystkie rodzaje śmierci" zainspirowany został słynną powieścią Hermana Hessego Siddharta z 1922 roku. Hesse odwiedził Indie na początku XX wieku, a opowieść o młodym braminie Siddharcie jest owocem jego fascynacji kulturą i filozofią Wschodu. Passini był w Indiach kilka tygodni temu.

Bohaterem spektaklu jest współczesny transplantolog. Wykonując rutynowy zabieg przeszczepu serca, lekarz mierzy się z pytaniem o początek i koniec ludzkiego życia. By znaleźć odpowiedź, wraz z przyjacielem rusza do Indii. Pierwszy pokaz spektaklu odbył się w Krakowie w grudniu, podczas festiwalu Boska Komedia. Potem reżyser wraz z aktorami udał się do Indii, by wziąć udział w Międzynarodowym Festiwalu Teatralnym organizowanym przez National School of Drama z New Delhi. Niestety, pobyt u źródeł nie najlepiej wpłynął na kształt opowieści o Siddharcie.

Passini proponuje widzowi ciekawą perspektywę i nieoczekiwane przestrzenie opuszczonego kina Światowid. Jego bohater doświadcza w Indiach poczucia bezradności, zamiast otrzymywać odpowiedzi, zadaje kolejne pytania. Jest w jego podróży autentyczna potrzeba duchowości, ale jest też druzgocąca krytyka takich wypraw. Reżyser buduje narrację efektownie, świadomie czerpiąc z kulturowych klisz. Na scenie pojawia się taniec rodem z Hollywood, daleki od perfekcji, ale mimo wszystko porywający. W śnieżnym puchu kołuje złota riksza, wprowadzając na scenę nastrój zmysłowej beztroski. Zgubił Passiniego swoisty ekshibicjonizm, wyraźnie nasilający się po powrocie z Indii. Słabością "Wszystkicli rodzajów śmierci" nieoczekiwanie staje się osobisty, autobiograficzny ton spektaklu. Ton, który mógł stać się wartością, ale pogrążył przedstawienie w męczącym, pseudofilozoficz-nym gadulstwie.

Plotka o Dracull

Zamiast recenzji będą plotki, forma alternatywna. Moja historia z Draculą w Teatrze im. Słowackiego zaczęła się wcześniej niż samo przedstawienie. Na premierę nie dotarłam, tego dnia bowiem nie byłam w stanie odmówić sobie inauguracyjnego koncertu nowego cyklu muzycznego Opera Rara. To był dobry wybór. Porywająca była interpretacja odnalezionej opery Vivaldiego "Herkules nad Termodontem" w wykonaniu Europa Galante pod dyrekcją Fabia Biondiego. Szkoda zresztą, że w wersji tylko koncertowej. Podczas przerwy tego nadzwyczajnego muzycznego igrzyska natknęłam się w budynku filharmonii na znajomą recenzentkę. - Też nie na Draculi? - zagaiłam. - Idę jutro - zabrzmiała złowieszcza odpowiedź. - Ale coś ci pokażę. - Tu recenzentka wydobyła swój telefon komórkowy i popełniając niedyskrecję ujawniła mi treść otrzymanego właśnie sms-a. "Ratunku!!!" - brzmiał komunikat, krótki, porażający i jednoznaczny. W ten właśnie sposób jeszcze inny krakowski bywalec teatru podsumowywał swoje pierwsze wrażenia z premiery Draculi.

Wołanie o ratunek sama miałam ochotę powtórzyć następnego dnia. I tu pojawia się humorystyczny zwrot. Bardzo szybko okazało się, że nieporadność tego spektaklu, jego kuriozalny ton, idiotyczne pomysły reżysera (do najgłupszych zaliczam pojawienie się na scenie dziwadła od stóp do głów przebranego w coś w rodzaju pończochy) i rekordowo nieudana adaptacja powieści Brama Stokera sprowokowały w środowisku coś w rodzaju towarzyskiej gry. Rodzaj osobliwego karnawału. O Draculi bez końca dowcipkowano na obiadach i bankietach, Dracula zapładnial do kreowania nietypowych form literackich, stał się wyzwaniem, odniesieniem, wyrafinowanym symbolem porażki.

To chyba rekord - ledwo zaczął się nowy rok, a już mamy kandydata na najgorsze przedstawienie 2009 roku. Reżyseria: Artur Tyszkiewicz.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji