Artykuły

Tylko tyle i aż tyle

"Wesele Figara" w reż. Marka Weissa w Operze Bałtyckiej w Gdańsku. Pisze Piotr Pożakowski w Ruchu Muzycznym.

Mozartowskie "Wesele Figara", które 14 lutego zagościło na deskach Opery Bałtyckiej, to spektakl przygotowany w koprodukcji z Operą Wrocławską, gdzie inscenizacja miała premierę 30 grudnia. Dobrze, że w czasach narastającego kryzysu nasze teatry operowe współpracują między sobą, dzięki czemu możemy oglądać więcej nowych przedstawień niż gdyby przygotowywano je siłami jednej tylko instytucji.

Plakat spektaklu (autorstwa Rafała Olbińskiego) przedstawia nagą kobietę zasłaniającą łono figurką mężczyzny w stroju z czasów Mozarta. Zamieszczone w programie założenia inscenizacyjne sugerowały uwypuklenie obecnej w muzyce Mozarta "ciemnej strony księżyca", która w "Weselu Figara" przejawia się w "gorzkiej wiedzy na temat ułudy seksualnych rozkoszy". Nie kryję, że rozpoczęcia spektaklu oczekiwałem z obawą, że ujrzę coś w rodzaju "Don Giovanniego", którego niedawną inscenizację (także w reżyserii Marka Weissa) relacjonowałem na tych łamach", nie szczędząc uwag krytycznych. Tym razem zaznaczenie erotycznych wątków akcji nie przekroczyło granic dobrego smaku, a skrzące się humorem dzieło Mozarta zyskało oprawę sceniczną pełną ciekawych pomysłów sytuacyjnych, często bardzo dowcipnych.

Całość podzielono na dwie części po dwa akty. Miejsce akcji wyznaczają trzy ścianki zbudowane z przezroczystego tworzywa - jedna, zmieniając położenie, przenosi nas z pokoju Zuzanny i Figara do komnat Hrabiny. Wnętrze wypełniają także przezroczyste meble, świat sceniczny łączy więc realizm z symboliką - gdy Cherubin, a potem Hrabia kryją się za przezroczystym fotelem, zastanawiamy się, czy w tak transparentnej rzeczywistości cokolwiek może pozostać w ukryciu? Po przerwie centralnym elementem sceny staje się drzewo (akcja ostatniego aktu toczy się przecież w ogrodzie), niepotrzebnie jednak moim zdaniem w finale rozświetla się nagle białymi światełkami niczym drzewka dekorowane przed Bożym Narodzeniem.

Wizualna strona spektaklu cieszy oko wysmakowanymi, pastelowymi barwami. Kostiumy nawiązują formą do strojów z epoki Mozarta (ciekawa plastycznie koncepcja jednorodnej kolorystyki), ale skoro przyjęto takie założenie, rodzą się przynajmniej dwa pytania: jak to możliwe, by Hrabia przyjmował poddanych w szlafroku i skąd wiejskie dziewczęta, które przyszły z kwiatami do Hrabiny, wzięły strojne dworskie suknie, w dodatku ze stylowymi perukami? Hrabina na ich tle wypadła blado...

Nie brak w tej inscenizacji pomysłów nieodparcie zabawnych (wszystkich opisać nie sposób): choćby scena wieńcząca I akt, kiedy to Basilio przekłada Cherubina przez kolano i wymierza niesfornemu młodzieńcowi klapsy, w rytm muzyki lub synkopowane - szkoda, że na drugim przedstawieniu wykonawca partii Basilia przeszarżował tę scenę i nie było już tak zabawnie. Nie brak też pomysłów reżyserskich wykraczających poza tzw. tradycję wykonawczą. Gdy Figaro śpiewa do Cherubina swą słynną arię "Non piu andrai", na scenie pozostaje nie tylko Zuzanna, są także Hrabia i Basilio, którzy pracują w tym czasie nad niewidocznym dla naszych oczu obrazem umieszczonym na sztalugach z lewej strony sceny. Pozostaje to w związku z jednym z założeń inscenizacji przedstawionych w programie ("uwięzienie pożądanej osoby w utrwalonym na zawsze wizerunku jest przecież do dzisiaj motywem o głębokich psychologicznych konsekwencjach"), a zarazem ożywia akcję sceniczną.

Jedno z najciekawszych założeń tej inscenizacji wiąże się z postacią Cherubina. Oglądałem już co najmniej kilkanaście inscenizacji "Wesela Figara", ale po raz pierwszy zdarzyło mi się widzieć w tej roli kontratenora. Pomysł znakomity. O ileż bardziej wiarygodny staje się Cherubin, gdy gra go i śpiewa młody mężczyzna niż gdy tę partię wykonuje mezzosopranistka, wczuwając się mniej lub bardziej udolnie w rozterki dojrzewającego młodzieńca. Pozwala to także niekonwencjonalnie rozwiązać wiele sytuacji, na przykład gdy w scenie przebierania Cherubina Zuzanna i Hrabina pozostawiają młodzieńca w samych pantalonach.

Muzyczna strona spektaklu utrzymywała się przeważnie na wysokim poziomie.

W partię Hrabiego wcielił się niezawodny wokalnie i bardzo dobry aktorsko Leszek Skrla, występujący w tej roli także w poprzedniej inscenizacji. Hrabinę śpiewała Anna Wierzbicka, która ma głos niezbyt duży i nośny, dysponuje jednak dobrą techniką i kulturą wokalną, co w połączeniu z wysublimowanymi środkami aktorskimi pozwoliło jej stworzyć postać wiarygodną i przekonywającą.

Niespodzianką był dla mnie Adam Palka w tytułowej partii Figara. Kilkakrotnie już chwaliłem tego młodego śpiewaka za występy w mniejszych lub większych partiach basowych. Okazuje się jednak, że bardzo dobrze radzi sobie także z tessiturą partii barytonowej, ukazując doskonałe wyrównanie barwy głosu, świetne brzmienie dźwięków najniższych, ale też imponujące mocą, pewne, czyste i swobodne dźwięki wysokie, których niejeden baryton mógłby mu pozazdrościć. Jeśli dodać do tego swobodę sceniczną i sporą dozę vis comica, czegóż chcieć więcej?

Bardzo dobrą Zuzanną była Julia Iwaszkiewicz - ładnie śpiewała (choć w pięknej arii ogrodowej z IV aktu niepotrzebnie "poprawiła" Mozarta, dodając pseudokoloraturową kadencyjkę), a stworzona przez nią postać ujmowała prawdziwie dziewczęcym wdziękiem. Mocnym punktem obsady premierowej był też młody kontratenor Jan Monowid w partii Cherubina. Kiedy minęła trema wyczuwalna w pierwszej arii, śpiewał już bardzo dobrze, wykorzystał też umiejętnie swój wysoki wzrost i szczupłą budowę, tworząc postać zabawną w swej nieporadności, o niezgrabnych ruchach i egzaltowanych gestach (jakże był komiczny, wystając o głowę ponad szereg wiejskich dziewcząt, wśród których ukrywał się w przebraniu!).

Bardzo dobry wokalnie i aktorsko był Piotr Nowacki jako Bartolo, godnie partnerowała mu Anna Fabrello jako Marcelina. W pełni udane były też występy Krzysztofa Kura (Basilio), Łukasza Wrońskiego (Don Curzio) i Wiktora Gorelikowa (Antonio) oraz debiut operowy młodziutkiej Miry Graczyk (studentki gdańskiej AM) w partii Barbariny.

W drugiej obsadzie (15 lutego) główne partie śpiewali Anastazja Lipert (Hrabina), Iwona Leśniowska-Lubowicz (Zuzanna), Dariusz Machej (Figaro), Karol Bartosiński (Cherubin), Agnieszka Kurowska (Marcelina), Andrzej Malinowski (Bartolo) i Jacek Szymański (Basilio). Pozostałe partie (Hrabia, Barbarina, Don Curzio, Antonio) wykonano w niezmienionej obsadzie. Poza Anastazją Lipert, która śpiewała partię Hrabiny bardzo dobrze (w "Dove sono" przyznałbym jej nawet pierwszeństwo), "drugi garnitur" okazał się nieco słabszy, zarówno wokalnie, jak aktorsko.

Kierownictwo muzyczne "Wesela Figara" sprawował Jose Maria Florencio, prowadząc dzieło sprawnie, żelazną ręką egzekwując precyzję, która w przypadku obsady premierowej była doprawdy imponująca, zwłaszcza w złożonych scenach zbiorowych. Można dyskutować, czy wszędzie przyjął właściwe tempa (niekiedy miałem wrażenie, że były zbyt szybkie), niemniej orkiestra pod jego batutą grała

lekko i na ogół precyzyjnie, bardzo dobrze kształtując proporcje dynamiczne. W premierowej uwerturze dało się odczuć niepokój, który odbił się na precyzji w brawurowych pochodach smyczków, następnego dnia było już jednak bardzo dobrze.

Przedstawiona w Gdańsku inscenizacja spełniła założenie cytowanego w programie Stanisława Barańczaka, który stwierdził, że "byłoby ogromnym błędem sprowadzenie całego "Wesela Figara" jedynie do przesłania społecznego (...) naprawdę bowiem chodzi tej operze przede wszystkim o to, aby nas wzruszyć, rozśmieszyć i olśnić, a przez spełnienie tych elementarnych zadań wszelkiej sztuki dobrej dostarczyć nam zabawy - tylko tyle i aż tyle". To wcale nie jest proste, a w tym spektaklu udało się - warto go zobaczyć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji