Artykuły

Na poważnie?

"Przelotnie" w choreografii Sylwii Hefczyńskiej-Lewandowskiej w Ślaskim Teatrze Tańca. Pisze Witold Mrozek w portalu Nowy Taniec.

Sylwia Hefczyńska-Lewandowska to świetna i doświadczona tancerka. Jej taneczny warsztat może imponować, a jej lekcje cenione są przez adeptów w całej Polsce. W obecnym składzie Śląskiego Teatru Tańca ma najdłuższy staż - jest w zespole od 1995 roku, kiedy to debiutowała w spektaklu Takie nic . Gdy w swoją stronę poszły Anna Krysiak czy Anita Wach, ona trwała u boku Jacka Łumińskiego. W efekcie otrzymała rzadką w ŚTT możliwość: jej autorskie spektakle regularnie wchodzą do repertuaru tej placówki. I tu zaczynają się kłopoty Sylwia Hefczyńska-Lewandowska to świetna i doświadczona tancerka. Jednak to nie wystarczy, by zrobić udane przedstawienie.

Najnowszy spektakl Hefczyńskiej, Przelotnie , to trzecia- po Omdlałej sukience i Przenikaniu - część swoistej trylogii, ogrywającej tematy kobiecości i relacji damsko-męskich. Podobnie jak w wypadku poprzednich choreografii, konstrukcja przedstawienia opiera się na zasadzie "dramatu stacji" - powiązane ze sobą ideą i kreowanymi przez tancerzy postaciami sceny stanowią same w sobie krótkie historie, składające się na większą całość, nie będąca jednak poprowadzoną klasycznie spójną fabułą. Zasada ta jest w dużym stopniu typowa dla teatru tańca w jego pierwotnym, niemieckim wydaniu, czerpiącym z dziedzictwa ekspresjonizmu i teatru Brechta. W Przelotnie nie ma za to innej istotnej cechy niemieckiego Tanztheater - dystansu.

Rzecz jasna, dystans nie jest warunkiem sine qua non dobrego tanecznego przedstawienia teatralnego, jednego "przepisu" na coś takiego po prostu, oczywiście, nie ma. Jednak gdy choreografka chce mówić "serio", na poważnie powinna podejść również do stosowanych środków teatralnych. Jej imponujące taneczną sprawnością ciało ma przecież - według przyjętego w tym spektaklu założenia - wyrażać treści psychologiczne, a także prowadzić narrację. Tymczasem mamy tu do czynienia ze zlepkiem dość naiwnych etiud aktorskich, gdzie emocje przedstawiane są za pomocą schematycznych jak "aktorstwo" w najgorzej pojętym balecie klasycznym, do bólu ogranych chwytów, min, gestów. Odgrywane ze śmiertelną powagą "perypetie" scenicznej pary budzą raczej uśmiech zażenowania - kobieta stereotypowo przedstawiona jako kusząca i krucha, mężczyzna: silny, agresywny, stanowczy Mamy tu scenę przypominającą gwałt, uwodzenie, cierpiącą tancerkę rozpiętą na kształt krzyża na kracie - wszystko podlane mdłym sosem naiwnego aktorstwa, które chce udawać psychologiczne, choć w rzeczywistości jest tylko "udawaniem", wykonywaniem ruchów czy gestów, "jakby się" uwodziło, "jakby się" cierpiało, "jakby się" raniło. W zestawieniu ze wspomnianym brakiem dystansu, efekt bywa opłakany. Klęska Przelotnie to rozdźwięk między poważnymi minami twórców, a płaskimi, banalnymi, "komiksowymi" rysami postaci i schematycznym aktorstwem. Te same cechy w Przenikaniu , poprzedniej, dużo lżejszej pracy Hefczyńskiej-Lewandowskiej, dawały całkiem pozytywny efekt - "komiksowość" pasowała do lekkiego, nawet zabawnego spektaklu. Tutaj natomiast, gdy sceniczny partner choreografki, Aleksander Kopański , demonstruje swą agresję i "męską" siłe, boksując powietrze na scenie - ku pomieszanemu z grozą podziwowi protagonistki - wspomniany uśmiech zażenowania ustępuje na widowni miejsca pojedynczym, mniej lub bardziej tłumionym, salwom śmiechu. Wyrażenie Conradowskiego motta spektaklu: "Żyjemy tak, jak śnimy - samotnie" przez rozdzielenie tancerzy kratą na początku przedstawienia również nie jest, delikatnie mówiąc, najbardziej wysublimowanym pomysłem.

Jedyne, co z powodzeniem broni się w Przelotnie , to ruch - jeżeli wyabstrahować go z całego fatalnego kontekstu. Masywna krata w momentach, w których przestaje być topornym znakiem, prowizoryczną "podpórką" dla scenicznego komunikatu, a staje się podporą dla tanecznych ewolucji - od razu przemienia się z irytującego grata w atut spektaklu.

Sylwia Hefczyńska-Lewandowska jest zatem tancerką o wielkim potencjale, jednak kieruje go w nie najszczęśliwiej obraną stronę. Chciałoby się ją zobaczyć w czymś znacznie bardziej formalnym czy abstrakcyjnym, gdzie jej kreacja zostałaby uwolniona od ciężaru funkcji ekspresywnej czy też - tym bardziej - przymusu snucia opowieści. Jestem pewien, że widownia uporałaby się z odbiorem takiej - nieco trudniejszej - formy, zaś artystka zyskałaby na odrzuceniu zbędnego bagażu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji