Artykuły

Pietrzak, Arbat, codzienność

Miło jest mi napisać, że byłam na wszystkich premierach kabaretu Pod Egidą, że towarzyszyłam wiernie poczynaniom Pietrzaka i w czasie mrozów, i innych stanów. Więc i tym razem, przed samymi świętami, świetnie się bawiłam na premierowym spotkaniu i na bankiecie (a jakże!). W swoich wędrówkach po różnych lokalach kabaret pana Janka dotarł (stosownie do czasu!) do pałacu Prymasowskiego, gdzie zgromadziła się publiczność wyborowa, co już zdążył opisać Passent w zabawnym felietonie. Publiczność ta zgotowała serdeczne przywitanie Leszkowi Kołakowskiemu, który po latach nieobecności na krótko zjechał do Warszawy. Poza tym było naprawdę śmiesznie, choć tekściarze, jakby przetrzebieni, innymi, na pozór ważniejszymi sprawami się zajmują. Zobaczymy, czy wyjdą na tym lepiej, a Pietrzak przecież trwa i odradzać się potrafi ciągle od nowa, zawsze tak samo wierny publiczności, która wita go jednakowo serdecznie w Opolu jak w karczmie wilanowskiej i prymasowskim pałacu.

Wśród wszystkich monologów i skeczów najwyborniejsze były pióra Pietrzaka, co z przezabawnie prowadzoną, superaktualną konferansjerką stworzyło całość, za jaką zawsze tęsknimy. Niestety, najsłuszniejszą kabaretową prognozę streścić się da w stwierdzeniu, że "złotówka bogactwa już nie udźwignie", a znakomity monolog "Znowu ono" pióra J.P podsumował to, co wszyscy o władzy uważamy. Tę gorzką prawdę mężnie zniósł obecny na widowni (w ostatnim rzędzie!) min. Wilczek. Bo naprawdę to wszyscy wiemy, że jest ,za blado, za mętnie, za smutno, za późno, za wolno, za długo, za mało..." Więc w dwudzieste urodziny kabaretu pod Egidą brawo dla Pietrzaka, że to, co podaje się nam jako normalne, on traktuje jako absurd, nonsens i głupotę, a nie przypisaną nam konieczność.

A w Teatrze Małym sławne "Dzieci Arbatu" Rybakowa w adaptacji Siergieja Kokowkina i tłumaczeniu Gracjany Miller-Zielińskiej. Przedstawienie wyreżyserował Jerzy Krasowski, pierwsza część sprawia wrażenie nieco infantylnej opowiastki, druga tchnie już dramatem totalitaryzmu tym bardziej, te Gustaw Kron w roli Stalina wygłaszającego krótkie monologi (może nie zawsze najtrafniej dobrane), nie przerysowując postaci znanej z milionów portretów, przybliża nam przeszłość nie tak znów odległą i każe stawiać pytanie, czy to tylko on sam jeden, zamknięty za murami Kremla, odpowiadać powinien przed historią za to okrutne zło XX wieku, który się właśnie chyli ku upadkowi.

Tu Pietrzak, tam "Dzieci Arbatu", a no ulicy codzienność warszawska aż skrzeczy. Porozkopywane ulice, metro pod miastem zarysowuje ściany budynków, kaloryfery zimne, bo wielkie awarie, telefony działają, jak chcą, bo centrale zużyte i przeciążone, kolejki przed sklepami, inflacja horendalna, pawilony meblowe puściusieńkie, aż echo po nich niesie, coraz więcej salonów, gdzie kupuje się za dolary, tylko waluciarze przeżywają swój wiek złoty.

Przyznaję, że najbardziej przygnębiające 15 minut przeżyłam ostatnio na zjeździe ZAiKS-u, gdy dyr. Rokicki czytał nazwiska twórców, którzy zmarli między ostatnim o obecnym zjazdem, czyli w ciągu czterech lat, jakie minęły. Przygnębiająca i przerażająca to lista. 304 nazwiska na niej figurowały. Blisko, bardzo blisko nas, którzy braliśmy, jako delegaci, udział w tym zjeździe i w wyborach nowych władz. Średnia wieku w tym najliczniejszym twórczym stowarzyszeniu jest wysoka, na sali nie było widać młodych, a nekrolog długi i smutny uświadomił nam raz jeszcze, jak przerzedzają się szeregi i jakie wyrwy powstały w polskiej kulturze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji