Artykuły

Dzieci Arbatu

Powieść Anatolija Rybakowa "Dzieci Arbatu", napisana na początku lat sześćdziesiątych, na druk czekała ponad dwadzieścia lat. Dopiero w 1987 roku opublikowana została w Związku Radzieckim w miesięczniku "Drużba Narodów". U nas wydane nakładem "Iskier" pierwsze egzemplarze sprzedawano w dniu premiery "Dzieci Arbatu" w Teatrze Małym.

Powieść znana była wcześniej i zdobyła sobie dużą popularność trochę na prawach legendy, bowiem krążące maszynopisy czy fragmenty drukowane w prasie, nie mogą zastąpić normalnie wydrukowanej i wprowadzonej do społecznego obiegu książki. Jeśli dziś ten "zakazany owoc" nieco rozczarowuje - przynajmniej w teatralnej adaptacji - to jest nie tyle "wina" powieści, której temat w naturalny sposób przestał być sensacyjny i atrakcyjny, ile "wina" czasu i tych okoliczności, które manipulując wartościami funkcjonującymi wokół dzieła nie pozwalały, by dzieło mówiło samo za siebie wprost. To spóźnione pojawienie się powieści w normalnym systemie funkcjonowania wpływa w oczywisty, sposób na jej recepcję i na jej ocenę.

Teatralna adaptacja Siergieja Kokowkina obnaża wiele słabości powieści. Przede wszystkim schematyzm akcji, jednowymiarowość postaci, zdecydowany podział na bohaterów pozytywnych i negatywnych, podporządkowanie wszystkich elementów nadrzędnej tezie, słowem - adaptacja wskazuje na to, że konstrukcja powieści ma wiele cech tzw. realizmu socjalistycznego. A ponieważ sama powieść jest swoistym rozrachunkiem ze stalinizmem, a więc także i z literaturą tego stylu, przeto mamy do czynienia z sytuacją, że jeden schemat zostaje objaśniony schematem podobnym. Chciałoby się powiedzieć, że jest to metoda niezbyt oryginalna, ale trzeba zdać jednak sobie sprawę z tego, że ocena "Dzieci Arbatu" w czasie, kiedy powieść powstała, byłaby z pewnością zdecydowanie korzystniejsza. Sądzę, że temat zdominowałby zdecydowanie inne rozwiązania artystyczne.

Można odnieść wrażenie, czytając kilka zdań wstępu w programie, napisanych przez reżysera spektaklu Jerzego Krasowskiego, że zdawał on sobie sprawę z niedoskonałości materii literackiej. Skondensował adaptację do niebezpiecznych granic umowności, właściwie na pograniczu komiksu, choć nie nie zmienił jej charakteru. Udało mu się pokazać wiele z cech charakteryzujących mechanizm stalinowskiej machiny. Przede wszystkim ów mechanizm atomizowania społeczeństwa, prowadzący do totalnej nieufności, strachu, poczucia, że wszyscy wszystkim zagrażają. O ile schematyczna literatura daje ostatecznie jakąś możliwość zrekonstruowania zasad działania systemu, to nie daje na ogół szans na pokazanie prawdziwych ludzi. Tak, niestety, też jest w przedstawieniu Krasowskiego. "Papierowość" bohaterów jest najsłabszą stroną przedstawienia.

Mimo, że aktorzy na ogół nie mają co grać, to przecież niektórych ogląda się z przyjemnością i satysfakcją. Bo i Halina Kossobudzka, i Krzysztof Chamiec, i Kazimierz Wichniarz wnoszą na scenę wystarczająco dużo własnej, aktorskiej prawdy i autentyczności, że nawet jeśli mają tylko kilka zdań do powiedzenia w ramach nieskomplikowanej roli, to czynią to w sposób ważny i zwracający uwagę. Z przyjemnością ogląda się też, po długim niewidzeniu na scenie, Sławomirę Łozińską grającą zresztą jedną z nielicznych, trochę bardziej skomplikowanych postaci i Marzenę Trybałę, która gra efektowną dwudziestolatkę równie atrakcyjnie, jak zawsze. Ważną postacią w powieści i przedstawieniu jest Stalin. Z drugiego planu, jakby z tła, ze statystowania powoli przechodzi na pierwszy plan, dominując coraz bardziej nad rzeczywistością. W Małym gra go Gustaw Kron - aktor raczej ciepły, serdeczny, ufny. Jego Stalin jest po trosze komediowy, kiedy mówi o polityce kołchozowej w pierwszej części, po trosze ironiczny, kiedy wypowiada taki np. cytat ze swoich "Dzieł": "...pewien robotnik ukraiński scharakteryzował stan, gdy zapytano o linię polityczną. "Cóż linia..., linia oczywiście jest, tylko roboty nie widać". Kron gra Stalina raczej z wyretuszowanego portretu tamtych lat, nie próbuje pokazać osobowości psychologicznej postaci.

Rację ma Jerzy Krasowski, że "O stalinizmie powiedziano już sporo, a będzie się mówić jeszcze długo". "Dzieci Arbatu" z pewnością nie wyczerpują tej dyskusji. I choć nie przynoszą, podobnie jak wcześniejsza realizacja Jacka Bunscha w Teatrze Polskim we Wrocławiu, artystycznej satysfakcji, to jednak pozwalają na normalną, a nie zmistyfikowaną powtórkę z najnowszej historii i najnowszej literatury.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji