Artykuły

Raj Utracony

W teatralnej Warszawie sądy ucierają się łatwo, łatwo generalizują 1 trudno je potem przełamać. Są spektakle, o których nie napisze nikt. Taki los spotkał ostatnio wystawionego w Teatrze Dramatycznym "Cara Mikołaja" Tadeusza Słobodzianka. Teatr Dramatyczny pod dyrekcją Zbigniewa Zapasiewicza nie ma dobrej prasy i w rezultacie pominięto całkowitym milczeniem przedstawienie , które nie tylko jest sukcesem młodego zespołu, ale powinno przyciągnąć uwagę z racji debiutu nowego, interesującego autora. Tym bardziej, że dla krytyków Tadeusz Słobodzianek nie jest wcale pustacią anonimową. zanim został reżyserem i autorem dramatycznym, był recenzentem teatralnym "Polityki", na której łamach do 1981 roku pisał pod pseudonimem Jan Koniecpolski.

Akcja sztuki, opublikowanej uprzednio w "Dialogu", toczy się w . trzydziestych na wsi białoruskie okolicy miasteczka Krynki, (dziś niemal na wschodniej granicy Polski). W odpustowym sprzedawcy świętych obrazków chłopi dopatrzyli się ocalałego cudem cara Mikołaja II, taki jest punkt wyjścia perypetii.

Tej historii grozi błędne odczytanie jako rodzajowej historyjki o hochsztaplerze i głupocie naiwnych wiejskich prostaczków. Tak też jest zapewne odbierana przez część publiczności w Dramatycznym, choć mówi przecież o czymś niewspółmiernie ciekawszym.

Tadeusz Słobodzianek pochodzi z Białegostoku Zamieszkał tam obecnie w domu po ojcu, w wyburzanej stopniowo starej dzielnicy Bojary. Białostocki rodowód autora jest w tym przypadku ważny, gdyż w "Carze Mikołaju" ukazany został świat hermetyczny, niełatwo odsłaniający się przed okiem obcego.

W zabitych deskami enklawach Białostocczyzny o wiele dłużej niż gdziekolwiek indziej w Polsce przetrwała w niezmienionym kształcie dawna wiejska kultura. Oglądana z zewnątrz jako prymitywna i banalna, egzystencja tych społeczności w istocie taką nie była. Zanurzony w bezczasowości, poddany generalnemu prawu cyklicznego powrotu, człowiek odczuwał siebie jako cząstkę wyższego ładu. Wielki sens przyrody uświęcał jego i jego prace. Porządek, w którym uczestniczył, widział jako święty ł jedynie możliwy.

Dramat załamania się tradycyjnego światopoglądu, a wraz z nim systemu etycznego, estetycznego etc, na skutek wtargnięcia współczesności do otoczonych błotami Taplar ukazał Edward Redliński w, "Konopieke". Książka miała w latach siedemdziesiątych powodzenie, raczej dzięki rodzajowości, humorowi i pikantnej erotyce niż swemu istotnemu tematowi.

W tym czasie co i "Konopielka" powstała książeczka Włodzimierza Pawluczuka "Wierszalin. Reportaż o końca świata". Ukazuje ona potężny ruch sekciarski. zrodzony na prawosławnych wsiach Białostocczyzny. Po kataklizmie I wojny światowej i rewolucji ludność tych terenów, obca kulturowo polskości pozbawiona została oparcia w nie istniejącym już centrum prawosławia. Dawny świat rozleciał się w kawałki, dokonywano heroicznych prób jego rekonstrukcji, możliwej oczywiście jedynie w planie duchowym. Stąd wybuchły z ogromną siłą mistycyzm, obcowanie na co dzień z rzeczywistością ewangeliczną kult domorosłych proroków i... pojawianie się "carów". W tym wszystkim panowało wielkie materii pomieszanie. Gwiazda czerwona funkcjonowała czasem jako rajski symbol, a żołnierze Krassnowo Flota przeistaczali się w zastępy niebieskie. Jak w każdym wielkim dramacie patos i śmieszność mieszały się ze sobą.

Gdy Pawluczuk pisał "Wierszalin", żyło jeszcze wielu weteranów ruchu, dawnych wyznawców Iliji grzybowskiego, utożsamianego z prorokiem Eliaszem, a nawet z Chrystusem: święci apostołowie, Matki Boskie, święty Archanioł Gabriel, który niegdyś objeżdżał wsie na białym koniu, dmąc w srebrną trąbę na sąd ostateczny. Niektórzy z nich usiłowali trwać nadal w natchnionej przeszłości lekceważąc oczywisty przecież krach. W Wierszalinie, ustanowionym przez Ilję stolicą świata, gdzie teraz stoi jedna tylko drewniana chałupa, Pawluczuk śpiewał jeszcze wraz z tymi niedobitkami:

O raj moj priekrasyj, Swietłyj kak Edien, O kak ja był sczastliw Obitaja w niem...

W latach trzydziestych, jak pisze, pieśń podchwyciłyby tłumy pielgrzymów.

"Car Mikołaj" wyrasta z reportersko-socjologicznej książki Pawluczuka. Z "Wierszalina" zaczerpnął Słobodzianek wizję tęgo wiejskiego średniowiecza, gdzie plan mistyczny miesza się i realnym, logiczne następstwo przyczyn i skutków traktowane jest bez drobiazgowości. Wziął też stamtąd zarys faktografii, choć jego już tylko własnością jest znakomicie według zasad dramatu skonstruowana intryga, a wydarzenia i postacie zyskują całkiem odmienne proporcje. Jest właśnie rzeczą bardzo interesującą prześledzić, jak Słobodzianek potrafił przetworzyć' reporterski materiał i marginalna nieraz wzmianka z "Wierszalina" inspiruje ważny sceniczny epizod, a nie znacząca postać zyskuje w dramacie osobowość. I tak na przykład wzmiankowany zaledwie przez Pawłuczuka Żyd z Krynek staje się tu miłośnikiem książek i sztuki, recytującym po niemiecku Goethego. W Dramatycznym bardzo ciekawą rolę stworzył tu Włodzimierz Press; dziwny i obcy w morzu białoruskiego żywiołu, jest jego zamyślonym przenikliwym obserwatorem. Handlarzowi Regisowi, (Wojciech Duryasz), rozśmieszonemu czołobitnym hołdem chłopów, próbuje ukazać tę sytuację w zupełnie innych kategoriach.

Istotny dramat w "Carze Mikołaju rozgrywa się "pod wielkim niebem". inaczej utraciłby sens i wymiar. Taką rzeczywistość reżyser Maciej Prus buduje głównie środkami wizualnym: o ruchem, zakomponowaniem przestrzeni. Nie zawsze pod tym właśnie v dem może liczyć na wielowymiarowość aktorskiej interpretacji. Nie oznacza to zresztą, że w przedstawieniu nie ma dobrych ról. Utrafiony rodzajowo towarzysz Wowa Andrzeja Blunienfelća. nieszczęśliwy Kosma Krzysztofa Stelmaszyka, wiejski pijaczyna Kozłowski Mirosława Guzowskiego i kilka jeszcze co najmniej postaci drugiego pia-nu. A trzeba przecież pamiętać, że zespól podjął niełatwe zadanie.

Dodatkową trudność sprawia gwara, czy może ściślej, gwaropodobny język, jakim napisana jest sztuka. Lepiej chyba, że Maciej Prus zrezygnował a konsekwentnego jej egzekwowania, Choć ideałem byłoby ją zachować, inaczej, o wiele łagodniej i cieplej, brzmią po białorusku liczne w tekście wulgaryzmy. Charakterystyczne białostockie ,.jo-by" wypowiadane stentorowym głosem z nieskazitelną dykcją przez Zbigniewa Zapasiewicza wywoływały, jak widziałam, szok nie przygotowanej na podobne horrendum w teatrze niedzielnej publiczności.

Wobec wiejskich realiów i prawosławia bezbronny pozostał scenograf, Grzegorz Małecki. Nieokreślone stroje kobiet, raczej z końca epoki, po prostu dezinformują. Ciekawa jest natomiast muzyka Marcina Błażewicza, zarówno gdy w bardzo dyskretny sposób podkreśla metafizyczną, tajemniczą naturę toczących się spraw, jak i w końcowym obrzędzie weselnym.

Tadeusz Słobodzianek wkracza w "Carze Mikołaju" na teren polityki, przed którym Pawluczuk zatrzymał się, zapewne także i dlatego, że w latach siedemdziesiątych nie mógł pisać o tych sprawach. Stąd w "Wierszalinie" eufemizmy, jak ten na przykład, że Ilja grzybowski "w 1940 roku,za władzy radzieckiej, wyjechał na wschód i już nie wrócił. Stary był przecież, koło siedemdziesiątki". Dziesięć lat wcześniej Ilja wybudował w Grzybowszczyźnie cerkiew, o której mówiono, że sama mu z ziemi wyrosła. W tymże czasie, w sztuce Słobodzianka, towarzysz Wowa z Komunistycznej Partii Zachodniej Białorusi uświadamia klasowo dwu skaptowanych wiejskich chłopaków, opowiadając im o Leninie i "jego najlepszym pomocniku Stalinie". Stalinowskie czystki już się zaczęły i wojskowi adepci komunizmu ze zdumieniem dowiadują się o aresztowaniu w ZSRR znanego im dobrze białoruskiego działacza. Autor wprowadził też braci Kastrawickich z białoruskiej partii chłopskiej Hromada. Władze sanacyjne brutalnie ją prześladowały, jej założyciel Bronisław Taraszkiewicz siedział W Berezie, jego los dopełnił się jednak w celi NKWD.

Jest w "Carze Mikołaju" pięknie rozegrana przez Macieja Prusa scena, gdy V chłopi wraz z "carem" zapijają nadejście lepszych czasów, kiedy to Białorusini "będą ludźmi". Dalekim echem pobrzmiewa w niej tekst Semenki ze "Snu srebrnego Salomei".

Akcja sztuki przenosi się przemiennie z chaty Bonifaciuka, gdzie gości "car", do przyozdobionej wielką podobizną Stalina stodoły, w której spotykają się komuniści. To trafne zestawienie daje możliwość socjologicznej diagnozy. W prymitywnym społeczeństwie Rosji kult cara był ogromny i rewolucja nie zniszczyła tej dawnej, bardzo silnej struktury. Puste miejsce czekało na. wypełnienie. Bonifaciuk i jego poplecznicy po latach sprawiają sobie nowego cara. Komuniści - wbrew pozorom - rozwiązują ten sam problem identycznie. Stalinizm także dlatego tak dobrze udał się w Rosji, że wypełnił pustą i od upadku caratu niczym nie dającą się zapełnić lukę. Miłość i posłuszeństwo wobec batiuszki-cara, "surowego lecz sprawiedliwego" przeniesione zostały na nowego samodzierżcę.

Słobodzianek porusza się po bardzo szerokim terenie, od metafizyki po socjologię i politykę. Powstała w rezultacie sztuka bogata treściowo, a poza tym napisana z nieczęsto spotykaną kulturą. Taka jest chociażby scena wyboru carycy, wystylizowana pastiszowo na Puszkinowską bajkę "O carze Sułtanie". '

Teatr Dramatyczny nieźle "Cara Mikołaja" zaprezentował i jeśli nawet nie wydobył wszystkich zawartych w nim możliwości, spektakl jest niebanalny, momentami przejmujący, Przemilczany niesłusznie..

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji