Artykuły

"Głupi Jakub" Świderskiego

Spośród twórców teatralnych, którzy po wojnie opublikowali książki o aktualnych problemach polskiego teatru, Jan Kreczmar napisał chyba najważniejszą i najciekawszą: "Notatki aktora". Jest to książka co się zowie obywatelska, pełna rozwagi, jaka płynie z głębokiej znajomości przedmiotu, z historycznej wiedzy o nim, z zastanowienia nad dniem dzisiejszym i troski o przyszłość, a równocześnie okrutnie zaangażowana w sprawy rozwoju polskiego teatru. W całości poświęcona problematyce sztuki aktorskiej, wciąż wraca do zagadnienia więzi łączących pracę aktora i pracę reżysera. "Dobro teatru wymaga (...), aby została zachowana pewna równowaga pomiędzy reżyserią i aktorstwem. Zły jest teatr, w którym nie rozwija się myśl inscenizacyjna, w którym największe nawet kreacje aktorskie nie służą jednemu wspólnemu celom, wyznaczonemu przez twórczego reżysera. Ale również zły jest teatr, w którym nie zawsze dość fascynująca indywidualność reżysera niszczy indywidualności aktorskie, nie pozwala się rozwinąć aktorskim kreacjom i ogranicza aktora do roli marionetki czy bezdusznego instrumentu. Gwiazdorstwo reżyserskie może być równie szkodliwe jak gwiazdorstwo aktorskie. (...) Jeśli widz uwierzy, że w przedstawieniu ważne jest tylko rozwiązanie zadania inscenizacyjno-scenograficznego, to ostatecznie co go obchodzi, jak tam aktor gra. (...)"

W przedstawieniu "Głupiego Jakuba" Rittnera równowaga została zachowana w sposób nieomal doskonały. I właściwie nie wiadomo co jest w tym przedstawieniu bardziej godne uwagi, co podziwiać najbardziej. Mistrzostwo reżysera i odwagę tworzenia teatru na pozór "starego"? Świetne aktorstwo, bogate i różnorodne, wykształcone i kulturalne? Scenografa kunszt czy wirtuozerię dramatopisarza? A może po prostu teatr?

Na scenie "Ateneum" podziwiamy chyba najbardziej właśnie kunszt reżysera. Niewidoczny. Taki, o jakim myślał Jan Kreczmar.

Coś w rodzaju złotego środka pomiędzy teatrem aktora gwiazdy, gwiazdora scenografa i gwiazdora reżysera.

Scenografia Władysława Daszewskiego jest dokładnie z ducha autora. W tej konwencji, jaką wymyślił Rittner. Choć nie jest do końca wierna literze jego didaskaliów. Ma, jak w dramacie, trzy odsłony i dwa różne wnętrza, jedno z nich w dwóch odmianach, wieczornej na wiosnę przy zamkniętych oknach i również wieczornej letnią porą przy oknach na oścież otwartych. W drugim akcie jest to "obszerna weranda z widokiem na ogród", a na werandzie "stół jadalny", "kredens", "kanapa" i "wyplatany fotel na biegunach". Na scenie "Ateneum", jasnej i słonecznym zalanej światłem ("Z końcem maja, koło siódmej rano. Słońce świeci jasno"), jest to nie tyle weranda, co raczej pokój o dwóch oknach z wyjściem do ogrodu. Odstępstwa od didaskaliów autora dotyczą położenia drzwi i okien, niektórych drobnych szczegółów urządzenia i sprzętów.

W pierwszym i trzecim akcie scenograf zaprojektował za autorem ten sam "obszerny pokój, stare obrazy i meble, ciężkie firanki". Nie ma tylko dywanów. Ale już topografia drzwi i okien, jak sobie życzył Rittner. "Na prawo dwoje drzwi, na lewo jedne drzwi. Ściana środkowa - dwa okna".

Zadaniem tej scenografii jest, jak Pan Bóg przykazał robić w teatrze, charakterystyka środowiska i stworzenie nastroju, dostojnej nudy na początku, słonecznej pogody w drugim, atmosfery dusznej i wybuchowej w ostatnim. W pewnym, małym zresztą stopniu, ukazuje ona też stopień zamożności właściciela dworu i upodobania gospodarza: dostatnio, wygodnie, ale surowo. Wszystko bez wydziwiania, bez uciekania się do symbolów i scenograficznych skrótów. Zadanie spełnione prosto i elegancko, z pewnym leciutkim wykwintem smaku. I jeszcze to światło! Przesączające się uroczo przez firanki w akcie pierwszym, przez story zalewające scenę słoneczną poświatą w akcie drugim, płynące nieomal falą dusznego zapachu od drzew i kwiatów ogrodu w zakończeniu.

"Głupi Jakub" w reżyserii Jana Świderskiego jest dramatem zmarnowanego ludzkiego życia. Na scenie jest to jednak przede wszystkim dramat Szambelana i Hani. Oni na niej zostają, skazami na siebie na całą resztę życia tak, jak zostają w teatrze po trzecim akcie, grają w domino. Jakub (Andrzej Seweryn) odejdzie i jego losy mogą się jeszcze odmienić. Tych dwoje losu swego nie odmieni.

Dlaczego Szambelan zmarnował swoje życie, jesteśmy jeszcze w stanie zrozumieć. Poświęcił je dla utrzymania majątku ojca, doprowadził dwór do rozkwitu. Całe więc życie poświęcił rzeczywistej sprawie, która dopiero z perspektywy obrachunku z życiem okazała się iluzoryczna. A z perspektywy "jesiennych amorów" wprost nieważna.

Jedyny raz w ciągu całego życia zapomniał się w gospodzie Pani Katarzyny. Potem poczuł się samotny. Spróbował poszukać ludzi bliższych niż przyjaciel Doktor (gra go Józef Kostecki) i znajomi w rodzaju Prezesa (Bogusz Bilewski). Sprowadził krewnych, ale sielanka rodzinna nie udała się. Na scenie oglądamy jej finał, który przebiega wśród nerwowego napięcia, przerywany zgryźliwymi i "strasznie szczerymi" uwagami Szambelana pod adresem krewnych, z satysfakcją mówiącego niewygodną prawdę, patrzącego na siostrę Martę (Krystyna Borowicz) starczymi, złymi oczami. Kształcił Jakuba, ale on okazał się nie jego synem. Pokochał Hanię, zdawało mu się, że spotkał wreszcie jedyną bliską istotę całkowicie mu oddaną, jej chciał poświęcić wszystkie nagromadzone uczucia, ale ona go nie kochała, choć zgodziła się wyjść za niego za mąż.... Szambelan jest człowiekiem ambitnym, co wykazał już starannym i systematycznym prowadzaniem własnych interesów. Nie chce się i przyznać do ujemnego bilansu życia, do zmarnowanego życia, do porażki w poszukiwaniu bliskiej istoty. Nie chce, by ludzie się nad nim litowali, jeszcze mniej by się z niego śmieli.

Dlaczego marnuje swoje życie Hania, trudniej nam zrozumieć. Dziewczyna z ludu, córka praczki dworskiej i furmana, wykształcona i dobrze wychowana, kochająca z wzajemnością Jakuba, równie jak ona wykształcanego młodego chłopaka, z nadmiaru ambicji chce pozostać w sferze, której życie oglądała. "Wyjdę tylko za pana" - powiada do Jakuba, wymagając od niego przyspieszenia realizacji jednego z punktów planu przez nią samą ułożonego. Anna Seniuk tak prowadzi rolę, że poznajemy charakter Hani, widzimy dokładnie elementy jej gry wobec otoczenia, domyślamy się nawet urazów wyniesionych z czasów pańskiej edukacji i od upokorzeń, których nie szczędzi jej Marta, a które wzmagają tylko jej chłopskie zdecydowanie.

Jak gra Anna Seniuk? Tak właśnie wyobrażam sobie najdoskonalszą postać aktorskiego przeżywania. Ona naprawdę jest Hanią. Tylko w scenach z Jakubem widzimy, jaka jest naprawdę: zakochana, pełna temperamentu, ale cały czas zimno kalkulująca, sprytna, władcza, nieubłaganie pilnująca realizacji swego planu - wyjść za mąż za pana, którym i będzie usynowiony przez Szambelana Jakub, a więc człowiek młody i którego ona jednak naprawdę, po ludzku kocha. Sceny z innymi postaciami uwidaczniają grę, jaką prowadzi i sposoby, (może tylko zbyt wyrafinowane?), którymi tę grę realizuje. Bo prowadzi i różne gry i różny jest jej stosunek do antagonistów.

Przede wszystkim zawsze dba by pięknie wyglądać. Jej postawa, ruchy, mimika są zawsze na jej usługi. Udaje układną, jest zawsze i dla wszystkich grzeczna. Przynajmniej z pozoru.

Na początku sztuki odezwania Marty, nawet uszczypliwe, przyjmuje grzecznie. Dotykają ją, zmieszanie pokrywa szybko, nieznacznie tylko przy nim sztywnieje, ale szybko się opanowuje, i poważnieją z zaciętością jej oczy. Widać, że naukę zapamięta i rozważy, a ukłucia nie podaruje.

W drugim akcie jest już pewna swej przewagi, więc na stronie śmieje się z Marty i Teofila (Bogdan Baer), w rozmowach z nimi jeszcze zachowuje pozory, ale jej grzeczność ma w sobie już pewien odcień niedbałości.

W trzecim zajęła już miejsce Marty i zyskała władzę większą niż ta, która była udziałem tamtej. Z obłudną dobrocią zaprasza rodzinkę do wspólnego wieczoru, a znając niechętny do krewnych stosunek swego przyszłego męża urządza sobie z nich zabawę, odgrywając się jednym zamachem za wszystkie dotychczasowe upokorzenia. Rozleniwiona kotka w postawie, czujna na każdy mniej przyjazny odruch Karola, okrutnie daje odczuć wszystkim swoją przewagę, ale też błyskawicznie reaguje na każdy moment zniechęcenia u Karola.

Jan Swiderski ma w niej doskonałą partnerkę, czułą na każdy jego aktorski manewr. Jego rola - wypełniona wielką ilością (może zbyt wielką?) świetnie obmyślanych szczegółów, w spojrzeniu, ruchu rąk i nóg, zachowaniu całej postawy - ma trzy jakby kolejne tonacje.

Zaczyna od postaci rozgoryczonego życiem, zgryźliwego starca. Ma złe, przenikliwe, szydercze oczy. Głos: ochrypły. Po każdym głośniejszym odezwaniu wpada w zadyszkę lub kaszel. Złością reaguje na każde czulsze czy choćby spokojniejsze słowo. Wali pięścią w stół. Ze starczą drżączką wyjmuje z kieszeni chustkę do nosa lub cygarniczkę.

Przed wejściem Hani zmienia się do niepoznania. Ruchy jego nabierają żwawości, oczy blasku, twarz wyraża zachwyt, słowa wypowiada tak, jakby chciał się z Hanią droczyć.

W rozmowie z Doktorem, w zakończeniu aktu, po słynnej prośbie o pożyczkę, jest to człowiek nieco już odmłodzony, w miarę tylko zainteresowany swoją chorobą. Spokojnie reaguje na prośbę Doktora. Nie zapala papierosa jak to robił wielki Junosza-Stępowski. Ma właśnie zapalić. Przy słowach doktora gasi zapałkę z wrażenia. Robi więc, ze zmieszania, coś przeciwnego niż zamierzał.

W części środkowej dramatu jest jeszcze młodszy. Wszystko naraz zaczyna mu się dobrze układać. Chętny do figlów, podchodzi znienacka Hanię stojącą przy oknie. Ma uczerniony wąs. Ruchy żwawe, podrygujące, jakby za chwilę miał skoczyć w pląsy.

Ale kiedy oświadcza się Hani, kolana odmawiają mu posłuszeństwa, musi je zgiąć do pozycji klęczącej, pomagając sobie rękami. Kiedy wstaje, spadają mu okulary. Na klęczkach, niemrawo, szuka ich po drodze. Jest bowiem lepszy od Hani. Intencje jego inie są czyste, ale zachowanie wynika nie z zimnej rachuby, lecz z autentycznych drgnień serca.

Wielka scena zakończenia drugiego aktu jest dziełem obojga partnerów. Należy do Hani, którą życie odbiegło, gdy załamał się jej plan i do Karola, który teraz ma ręce rozwiązane, inie myśli już o synu, stracił w Jakubie bliskiego człowieka, zaczyna myśleć o małżeństwie z Hanią. Kurtyna spada, kiedy ze starczą chciwością zakłada nieruchome i zimne ręce Hani na swoją szyję i dyktuje jej tonację powiedzenia: "Kocham cię, Karolu".

Trzeci akt należy do Hani i jest popisem zmiennej i czujnej gry wobec Karola, krewnych, Jakuba. Z wyjątkiem wielkiej scen końcowej, która jest sceną Świderskiego, starca, który już wszystko wie, całą prawdę, ale który stchórzył przed nią, boi się ludzi Głupi Jakub? Dlaczego taki tytuł? Skoro głównym bohaterem jest Szambelan? Czyżby ludzka solidarność z pokrzywdzonym a dobrym, dzielnym i szlachetnym Jakubem zdecydowała o autorskim tytule? A może tytuł jest przewrotny? Może kryje się za mim osąd ludzi pozostających na scenie i pełna nadziei wiedza o dalszych losach Jakuba? Przekonanie, że nie jest głupi ten, kto pomiatamy za dobroć, uczucie i szlachetność decyduje się odejść i pomieść porażkę. Mniejszą porażkę, aby nie ponosić większych i przez całe życie? Tylko ludzie pospolici takiego człowieka uważają za głupiego.

Tytuł zawsze intrygował. Na pewno stanowił punkt wyjścia dla moralistyki przedstawienia. W tym tytule jest cała przewrotność Rittnera. Ten głupi Jakub zrobił bowiem rzecz najmędrszą ma świecie. Nie popełnił błędu ani Hani, ani Szambelana. U Riittnera liczą się fakty, a nie usprawiedliwiające motywacje. Choćby były najszlachetniejsze nawet. Zmarnowane życie Szambelana jest karą za zbyt wielkie ambicje i za zakłamanie. I nic już nie uchroni go od samotności. Nawet Hania. I nawet uratowanie pozorów jej miłości wobec rodziny.

Podobnie będzie z Hanią. Za jej ambicje, za bezwzględność, zakłamanie, za kult wartości nie najważniejszych w życiu także czeka ją gorycz zmarnowanego życia, która sprowadzi prędzej czy później samotność i potem może wzbudzić taki sam śmiech i ludzkie kpiny jak dziś Szambelan. Stąd z tytułu i przedstawienia płynie wyraźna moralna nauka przeciwko ambicjom, które przeciwne naturze niszczą życie, i które każdą drogę do zdobycia pieniędzy i znaczenia uważają za dobrą i które nawet cechy dodatnie zmieniają w przywary.

Teatr pokazany przez Świderskiego jest stary i nowoczesny równocześnie. Na oko jest stary, żaby nie rzec staroświecki. Bo któż mający pretensje do nowoczesności ustawia dziś ma scenie kanapy, fotele, zawiesza story, zapala staromodne lampy, ustawia filiżanki i przynosi na scenę prawdziwe jedzenie, każe podziwiać za oknem świat i przyrodę jak żywe. Wszystko w dodatku na serio, na poważnie, bez kpiny, bez uśmiechu bodaj przeproszenia, zakłopotania, zażenowania? Kto smakuje grę aktorów uprawdopodabniającą postacie? Kto się zachwyci tym, że wszystko jak w życiu, jak oglądane przez czwartą ścianę czy przez szparę i w drzwiach.

A mimo to jest to teatr na pewno współczesny. Jego nowoczesność tkwi w zastosowaniu środków najbardziej adekwatnych do dramatu, jego współczesność w zrozumiałej i potrzebnej widowni wymowie przedstawienia, w jego moralnej i moralizującej aktualności.

Teatr ten bowiem nie pokazuje ze sceny literatury, ale życie uchwycone kiedyś w dramacie przez Rittnera. W tym życiu podkreśla to, co dziś jeszcze może nas zainteresować, sprawdza motywacje ludzkich czynów, zamyśla się nad nimi, przestrzega przed skutkami, moralizuje. Do moralistyki tej używa środków bardzo dyskretnych i subtelnych. Realistyczne urządzenie sceny, kostiumy, nawet drobiazgowa gra aktorów mało nas interesuje. Interesuje nas naprawdę to wszystko, co nazywamy potocznie życiem, dzieje bohaterów i ich dalsze losy uwarunkowane zdarzeniami pokazanymi na scenie.

Teatr, który posługuje się tworzywami uważanymi dziś niemal za staroświeckie, ale jest prawdziwie dobry jako rzemiosło i mówi przy tym rzeczy nieprzestarzałe, istotnie zasługujące na uwagę o życiu i człowieku, zdolne nas współcześnie zafrapować - też jest nowoczesny.

Nie jestem entuzjastką takiego teatru czy tylko takiego teatru. Ale chylę czoło przed jego rzemiosłem, wirtuozeria, sztuka. I myślę, że stosunek publiczności do takiego teatru dobrze oddają słowa Dyrektora ze sztuki Rittera "Człowiek z budki suflera": "Wieczór, kiedy tam (...) w audytorium aż krzyczy cisza, a niemy wróg o kilkuset głowach głośno słucha i czyha... o, wtedy kocham was i podziwiam...".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji