Artykuły

Zamiast Szekspira

W ostatnim okresie za sprawą dwóch głośnych inscenizacji Macieja Prusa - Ryszarda HI i Straconych zachodów miłości, stołeczny Teatr Polski stał się Domem Szekspira. Obecnie z powodu remontu szyfmanowskiej sceny przy ul. Karasia obowiązki Teatru Polskiego dźwiga na swych wątłych technicznie barkach Teatr Kameralny przy ul. Foksal. Prawdopodobnie z chęci zrekompensowania warszawiakom wielomiesięcznej przerwy w eksploatacji wspomnianych spektakli Prusa postanowiono tu wystawić wprawdzie nie dzieło samego Mistrza ze Stratfordu, lecz jedną ze sztuk postszekspirowskich pt. Zwodnica siedemnastowiecznej spółki autorskiej Middleton-Rowley. Przykro to pisać, ale otrzymaliśmy erzac. Wbrew pozorom przyczyna tego stanu rzeczy nie tkwi w dramaturgicznej jakości tekstu. Owszem, Zwodnica wyraźnie została popełniona w celu dostarczenia rozrywki londyńskiemu ludowi w okresie panowania Jakuba I Stuarta, ale zasługuje na znacznie lepszy sceniczny los niż ten, który stał się jej udziałem teraz, blisko cztery wieki później, w Teatrze Kameralnym.

Ta zbryzgana krwią sensacyjno-erotyczna sztuka o przemianie dziewicy w zbrodniczą dziwkę przenikliwie ukazuje świat od podszewki zła jako dantejskie piekło zapełnione przez potępione już za grzesznego życia ofiary chorobliwego pożądania. Poraża okrutną diagnozą ambiwalencji ludzkiej natury grawitującej między cnotą i występkiem, między pięknem a szpetotą. Prymitywnym instynktom rzuca na pożarcie makabryczne ochłapy w guście odciętego palca, ale hardziej wysublimowanych widzów zaprasza do rozważań na temat samobójczej podatności człowieka na amoralność.

Niestety przedstawienie Wojciecha Adamczyka nie zaspokaja żadnych gustów. Jest dokładnie nijaką, nudną, skleconą nieporadnie ramotą. Krwawe okrucieństwo doszczętnie wyprano w nieznośnej operowej pozie. Tragedię namiętności sprowadzono do poziomu płaskiego melodramatu. Sceny w domu wariatów, będące szyderczym nawiasem ponurej opowieści o upadku pięknej Beatrice, zostały potraktowane jak uciechy staropolskie (szczególnie przez Ryszarda Nawrockiego w roli zazdrosnego doktora Alibiusa). Egzystencjalny wymiar fabuły nie zaistniał między innymi z powodu scenograficznego banału, którym zadowolił się, nie wiadomo dlaczego, tak wytrawny artysta jak Grzegorz Małecki. Szczególnie trudno pojąć, dlaczego zrobił wszystko, aby solidarnie z reżyserem uniemożliwić stworzenie sugestywnych kreacji zespołowi aktorskiemu. Dlaczego zatuszował wrodzony seksapil Małgorzaty Sadowskiej obsadzonej w roli przewrotnej Beatrice? Dlaczego grzeczną peruką wyretuszował wyrazistość twarzy Dariusza Biskupskiego w roli jej ukochanego - szlachcica Alsemero? Dlaczego wreszcie całkowicie odebrał twarz Zbigniewowi Bielskiemu, ociągającemu się zresztą w roli demonicznego De Floresa? Szczególnie szkoda mi tej ostatniej roli, napisanej na miarę postaci Ryszarda III z tragedii Szekspira. O zgrozo, to doprawdy niewiarygodne, że perwersyjny związek De Floresa i Beatrice, tak arcysceniczny, nie zainteresował realizatorów szerzej, niż wymaga tego fabularne minimum! Miary klęski dopełniła ilustracyjna muzyka. Brr, prawdziwy horror. Szkopuł w tym, że nie mający nic wspólnego ze Zwodnica Middletona i Rowleya, na którą zaproszono premierową publiczność do Teatru Kameralnego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji