Artykuły

Z głowy

Głowacki daje lekko do zrozumienia, że jego sztuki lepiej przyjmowane są w Ameryce i Europie niż w kraju. Mnie też nie bardzo przypadły do gustu. Chociaż dramaty przyniosły mu międzynarodową sławę, ja wolę Głowackiego jako autora opowiadań i scenariuszy - "Z głowy", autobiografię autora "Kopciucha", przeczytał Stefan Drajewski.

Z dużym opóźnieniem sięgnąłem po najnowszą książkę Janusza Głowackiego "Z głowy". Autor w gronie przyjaciół nazywany jest "Głową". Ale z głowy ma jeszcze inne znaczenie: wyrzucone z siebie myśli i problemy, bez uprzedniego przygotowania lub z głowy, czyli "z własnego doświadczenia zmyślenia". Wcześniejsze pisarstwo Janusza Głowackiego choć było zupełnie inne, ale jednak nieco podobne do własnej autobiografii. Głowacki cokolwiek pisał, miało jakiś związek z nim: był świadkiem opisywanego zdarzenia, uczestnikiem. Tym razem jest jednocześnie i autorem i bohaterem. Autobiografia Głowackiego z jednej strony przypomina pamiętnik pisany z perspektywy czasu, wstecz. Z drugiej zaś nosi znamiona dziennika (zwłaszcza fragmenty dotyczące pobytu w Stanach Zjednoczonych). Książka Głowackiego przypomina też poetykę spowiedzi, kiedy to spowiadający się wymienia grzechy lekkie i ciężkie. Z jedną tylko różnicą: Głowacki przez moment nie wzbudza w sobie żalu za wszystkie swoje grzechy. Traktuje je jako swój "uniwersytet".

Akcja "Z głowy" rozpoczyna się 18 grudnia 1981 roku. Głowacki wyjeżdża do Londynu na premierę "Kopciucha" w legendarnym Royal Court Theatre. Każda tego typu literatura musi się gdzieś i kiedyś zacząć. Początek jest tylko pretekstem, bo i tak autor natychmiast zapomina o chronologii. Głowacki stworzony jest do narracji sylwicznej, pozwala mu ona niczym w baśni wędrować w czasie i przestrzeni. Raz rozmawia z Arturem Millerem, by kilka stronic później znaleźć się w mieszkaniu mamy w Warszawie. W tej prozie, chciałoby się powiedzieć - jak w głowie - kołaczą się codzienne sprawy ze wspomnieniami z wojny (autor urodził się w 1938 roku), stanu wojennego, młodości (SPATiF, Hybrydy, redakcja warszawskiej "Kultury"). Głowacki, pisząc o sobie, pokazuje z jednej strony Polskę widzianą z oddali, z drugiej - Polaka na emigracji. Polska z perspektywy czasu i przestrzeni jawi się trochę idealnie, co nie znaczy, że cukierkowo. Autor sporo miejsca poświęca matce. Sądząc po rozłożeniu akcentów, była ona dla niego kimś znacznie ważniejszym niż ojciec. Ameryka przyniosła mu sukces, ale okazała się niezłą szkołą życia. Głowacki przyznaje otwarcie: tam nie jest dane nic na zawsze. Każdego dnia na nowo trzeba udowadniać, że jest się dobrym. Głowacki pisze chyba szczerze. Czasami uruchamia bardzo osobisty ton, a czasami chowa się za maską felietonisty, który dla grepsu, dobrej pointy gotów jest na wszystko. Głowacki zachowuje się tak, jakby mu na niczym nie zależało, aczkolwiek daje lekko do zrozumienia, że jego sztuki lepiej przyjmowane są w Ameryce i Europie niż w kraju. Sądziłem, że jest mniej wrażliwy na krytykę. Mnie też nie bardzo przypadły do gustu. Powiem jeszcze inaczej. Chociaż dramaty przyniosły mu międzynarodowa sławę, ja wolę Głowackiego jako autora opowiadań i scenariuszy. Teraz, także jako autora prozy sylwicznej.

bibliografia:

"Wirówka nonsensu"

Powrót hrabiego Monte Christo"

"W nocy gorzej widać"

"Nowy taniec la-ba-da"

"My sweet Raskolnikow"

"Obciach"

"Moc Truchleje"

"Skrzek"

"Coraz trudniej kochać"

"Polowanie na muchy"

"Polowanie na karaluchy"

"Antygona w Nowym Jorku"

"Czwarta siostra"

"Ostatni Cięć"

"Nie mogę narzekać"

"Tego się nie tańczy"

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji