Artykuły

W PRL to dopiero były kabarety

Od niedzieli telewizja Kino Polska wznawia cykl Olgi Lipińskiej "Właśnie leci kabarecik". Na czym właściwie polegał fenomen PRL-owskich kabaretów? Ich siłą, paradoksalnie, była żałość życia w tzw. kraju demokracji ludowej - pisze Jacek Szczerba w Gazecie Wyborczej.

Ponieważ nie istniały wtedy w Polsce wolne media, prawdę o rzeczywistości mówiło się ludziom w sposób zawoalowany, właśnie w kabarecie albo w kinie. Każdy z ówczesnych kabaretów robił to w inny sposób. Przypomnijmy tu cztery z nich, koncentrując się na tych, w rozsławieniu których pomogła telewizja.

1. Olga Lipińska, pod różnymi szyldami, robiła autorski kabaret w latach 1970-2005. Przeważnie rozgrywał się on w podupadającym teatrzyku rewiowym będącym metaforą PRL-u. Gdy psuł się w nim młynek do kawy, woźny Turecki (Janusz Gajos) mełł kawę w zębach. Wszystko się tu waliło, łącznie z urywającą się kurtyną, program był klecony na łapu-capu, a artyści potykali się o siebie, np. pan Piotruś (Fronczewski) o pana Mareczka (Kondrata). Pan Janek (Kobuszewski), jako szef związków zawodowych, podsłuchiwał pod drzwiami dyrektora (Wojciech Pokora), po którym władzę przejął zamordysta Misiek (Janusz Rewiński). Akompaniator pan Czesio (Majewski), niekryjący swych homoseksualnych ciągot, pytał: - Mam grać?, zaś pani Basia (Wrzesińska) ciągle narzekała albo śpiewała w duecie z panią Krysią (Sienkiewicz), jako Siostry Sisters.

Kto był duchowym patronem kabaretu Lipińskiej? Konstanty Ildefons Gałczyński, mistrz humoru poetycko-surrealistycznego.

2. "Zasadniczo przyświecała mi idea rozerwania się, zabawienia siebie i naszych odbiorców przez oderwanie się od szarej, nudnej, brzydkiej codzienności, od panoszącego się wokół nas prostactwa" - tak Jeremi Przybora tłumaczy w swych memuarach rodowód "Kabaretu Starszych Panów", nagrywanego w studiu na warszawskim placu Powstańców w latach 1958-66. Dwaj przedwojenni dżentelmeni - Przybora i kompozytor Jerzy Wasowski - ubrani w żakiety, zwane jaskółkami, i sztuczkowe spodnie, spotykali w nim uduchowione postaci: hrabinę Tyłbaczewską (Irena Kwiatkowska), Wesołego Staruszka (Wiesław Michnikowski), Kuszelasa (Edward Dziewoński), Odrażającego Draba (Wiesław Gołas) i Jesienną Dziewczynę (Kalina Jędrusik). Warto wiedzieć, że Jędrusik swą debiutancką piosenkę u Starszych Panów - "Nie odchodź", wykonała w łazienkowej dekoracji w stroju Ewy.

Finezja języka Przybory demaskowała chamstwo peerelowskiej nowomowy. Zresztą, czy ktoś umiałby, tak jak on w piosence "Jeżeli kochać, to nie indywidualnie", sformułować taki oto językowy łamaniec - "wespół w zespół, by żądz moc móc zmóc".

To Adam Hanuszkiewicz uratował Starszych Panów przed zdjęciem z anteny, mówiąc, po pierwszej emisji, do kolegium programowego: "Żądam, żebyście to jeszcze dwa razy puścili, a potem ludzie wam nie pozwolą tego zdjąć". Będący wówczas u władzy Władysław Gomułka oglądając kabaret Przybory i Wasowskiego, rzucał kapciem w telewizor. A Gustaw Morcinek (ten od "Łyska z pokładu Idy") napisał w recenzji: "Nie rozumiem, kogo mogą bawić ci dwaj mizdrzący się, autentycznie podstarzali faceci".

3. Aktor Jan Świderski powiedział kiedyś Edwardowi Dziewońskiemu: "Wiesz, co to jest, że ja się w teatrze nudzę, a u ciebie nie". Chodziło mu o kabaret Dudek, z warszawskiej kawiarni Nowy Świat, który Dziewoński prowadził w latach 1965-75. Był to kabaret stricte literacki - w programie skecze, piosenki i monologi - nawiązujący do wzorców międzywojennych. Może dlatego jego największym przebojem okazał się pochodzący z tamtej epoki szmonces Konrada Toma - "Sęk", w wykonaniu Dziewońskiego (Beniek Rapaport) i Michnikowskiego (Kuba Goldberg), rozmawiających o interesie, który jest do zrobienia.

Nie brakowało też jednak scenek współczesnych, np. "Wężykiem" Stanisława Tyma i Andrzeja Bianusza - rozmowa z klientem (Michnikowski), któremu cieknie rura przy zlewie, ale majster (Kobuszewski) i jego uczeń Jasiu (Gołas) nie mają dla niego czasu. Jasiu, na krzyki klienta, że się poskarży, komu trzeba, powiada nawet: "Oni mogą panu majstrowi skoczyć tam, gdzie pan może pana majstra w dupę pocałować". Dudek to także piosenki Wojciecha Młynarskiego w wykonaniu Gołasa - "Tupot białych mew", "W Polskę idziemy" - i cudowne wygłupy, np. "damski" kwartet taneczno-wokalny Klementynki: Kobuszewski, Gołas, Dziewoński i Bogumił Kobiela - w perukach z warkoczami, białych bluzkach i kraciastych spódniczkach na szelkach. Kobiela podczas występu kładł się na fortepianie i majtał nogami. W Dudku były również autentyczne panie, m.in. Kwiatkowska i Magda Zawadzka.

4. "Czy może nam pani powiedzieć na terenie jakiego zakładu się znajdujemy? - Tego nie mogę powiedzieć, bo to jest tajemnica państwowa. Mogę tylko powiedzieć, że mam pięć złotych od bombki". To fragment rozmowy reportera "Dziennika Telewizyjnego" (Zenon Laskowik) z panią Pelagią (Bohdan Smoleń), pracownicą fabryki bombek. Cała Polska usłyszała ją w programie "Z tyłu sklepu", podczas nocy kabaretowej na festiwalu piosenki w Opolu, w roku 1980. Kto wie, czy nie był to najlepszy występ kabaretowy w całej historii polskiej telewizji.

Laskowik od roku 1971 do wprowadzenia stanu wojennego prowadził poznański kabaret Tey. Choć miał w nim wielu partnerów - m.in. Rewińskiego i Rudiego Schubertha - z nikim tak świetnie się nie uzupełniał jak ze Smoleniem, ściągniętym z krakowskiego kabaretu Pod Budą. Grali wedle schematu: większy (Laskowik) maltretuje mniejszego (Smoleń). Jedna z siedzib Teya mieściła się na Woźnej 44, a Laskowik powtarzał, że nie wie, kim była ta woźna, a właściwie z kim była, że jej dano ulicę.

Krzysztof Jaślar, udziałowiec i kronikarz Teya, wspomina, że przedstawili kiedyś cenzorowi tekst, z którego on wyrzucił słowo "cenzura", "bo przecież cenzury w PRL nie ma, a wolność słowa gwarantuje konstytucja". Laskowik wciąż jest na estradzie, choć telewizje jakby nie dostrzegały jego nadal wysokiej formy.

Poza tą czwórką były też w PRL-u inne wielkie kabarety: odwilżowy STS, "Pod Egidą" jana Pietrzaka", trójmiejski Bim-Bom, młodopolska z ducha krakowska Piwnica pod Baranami, wrocławska Elita, w radiu znana jako Studio 202, drapieżny Salon Niezależnych oraz kabarety Jerzego Dobrowolskiego - Koń i Owca, pierwszy z nich zamknięto po parodii pochodu pierwszomajowego, na końcu którego szedł Zdzisław Leśniak, jako więzień z kulą u nogi.

I na koniec pytanie: czy dzisiejsze kabarety wytrzymują porównanie z dawnymi?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji