Artykuły

Teatr w namiocie

O spektaklach prezentowanych na scenie Szapito w ramach XX Gliwickich Spotkań Teatralnych pisze Anna Wróblowska z Nowej Siły Krytycznej.

Oprócz prezentacji festiwalowych na scenach w ruinach i na Nowym Świecie, Gliwickie Spotkania Teatralne adaptują na potrzeby spektakli także przestrzenie nieteatralne. Sporym powodzeniem cieszą się spektakle uliczne w różnych miejscach Gliwic czy koncerty w Fabryce Drutu. Jednak chyba najbardziej kultową przestrzenią stał się namiot Szapito rozkładany w Parku im. Chopina. Przywodzący skojarzenia z cyrkiem, prezentuje kameralne spektakle, często niezależnych grup teatralnych z Polski i Europy (gościł tu między innymi czesko-rosyjski Teatr Novogo Fronta). Kiedy po roku zawieszenia, Szapito wróciło do repertuaru GST, stali bywalcy festiwalu nie kryli radości, a później wypełnili namiot po brzegi podczas trzech majowych wieczorów.

Jako pierwsza w tym roku wystąpiła czeska grupa Decalages ze spektaklem "Obsession". Na scenie ona i on oraz różne egzemplifikacje obsesji, jakie mogą zaistnieć między dwojgiem ludzi (i nie tylko). Spektakl otwiera osobliwa wersja bajki o czerwonym kapturku, w której główna bohaterka nie ucieka z więzienia zgotowanego jej przez wilka ponieważ ma depresję. Oprócz tego obejrzeć możemy etiudy z życia pary małżeńskiej z małym dzieckiem, dwojga kloszardów, pary szalonych naukowców, czy też wreszcie typowe obsesje zachodzące w związkach: miłość, namiętność, zazdrość i zdradę. Tak duże nagromadzenie różnych scenek wywołuje wrażenie pomieszania z poplątaniem, a główny temat rozmywa się w kalejdoskopowo następujących po sobie wydarzeniach. Spektakl wygląda niczym składanka przypadkowo połączonych scen. Niedostatki w warstwie narracji rekompensuje jednak niezwykle plastyczna strona wizualna przedstawienia. Akrobacje powietrzne na ścianie lin urzekają zarówno skomplikowaniem, jak i urodą plastyczną - aktorzy wplątani w gmatwaninę lin przypominają dwa małe owady złapane w złowrogą pajęczą sieć. Atrakcyjności przedstawieniu dodaje także perfekcyjnie opracowane oświetlenie, utrzymane w żywych kolorach wzmaga dynamikę przedstawienia.

Po spotkaniu z Czechami nastąpił wieczór polski, w trakcie którego dzięki teatrowi Montownia mogliśmy się przekonać, że Polska "To nie jest kraj dla wielkich ludzi". Michał Walczak sięgnął po gatunek one man show, w Polsce dotąd słabo rozpropagowany, a bijący rekordy popularności zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych. Napisany i wyreżyserowany przez Walczaka show to kompilacja skeczy o zróżnicowanej tematyce. Żarty o księżach i celibacie sąsiadują z dowcipami o elitarnych przedszkolach, parodia homoseksualistów ze skeczem o ciężarnej kobiecie. Sporo miejsca poświęca się w spektaklu także współczesnej kulturze polskiej - naszemu kinu, telewizji TVP Kultura oraz kondycji polskiego aktora i publiczności. Przy tak dużej rozpiętości tematycznej nie dziwi fakt, że nie wszystkie skecze są doskonałe na poziomie tekstu: wątki wywołujące spazmy śmiechu sąsiadują ze skeczami lekko nudnawymi. Całość jednak zyskała znakomite wykonanie Rafała Rutkowskiego, aktora o nieograniczonych możliwościach transformacji i nieposkromionym żywiole komediowym. Nawet jeśli skecz sam w sobie pozostawia wiele do życzenia, warunki fizyczne Rutkowskiego i jego znakomity kontakt z publicznością sprawiają, że półtoragodzinne spotkanie mija w oka mgnieniu.

Trzeciego dnia gliwicki namiot opanował "Baldanders" - demon przemiany przywieziony przez Kompanię Doomsday z Białegostoku. Białostoccy lalkarze: Marcin Bikowski (reżyseria, scenografia) i Marcin Bartnikowski (scenariusz) uwiedli publiczność wciągającą historią demona przybierającego różne postacie, wędrującego w czasie i przestrzeni w poszukiwaniu kolejnych ciał, które może nawiedzić. Całemu przedstawieniu "patronuje" rozdwojenie jaźni: Bartnikowski jako Dwugłowy pokazuje nam zamkniętego w klatce Baldandersa (Bikowski) niczym dziwadło cyrkowe. Mistrzowskie są umiejętności animacyjne Bikowskiego: aktor z niebywałą łatwością zmienia się w kobietę fatalną, tajemniczego stwora czy uroczego Pana Glista - stworzenie wielkości palca, nieodłącznego towarzysza Baldandersa. Apogeum możliwości rozszczepienia osobowości Bikowski osiąga w scenie rozmowy z walizką zamieszkaną przez zęby (niezbędne demonowi do kolejnych transformacji), podczas której aktor tworzy jednocześnie aż siedem postaci. Każda z pięknych swą brzydotą lalek zyskuje na maleńkiej scence swój indywidualny, osobny, bardzo wyrazisty żywot. W dodatku Bartnikowski i Bikowski dają tak doskonały popis umiejętności, wydawałoby się elementarnej dla każdego aktora, głośnego i wyraźnego mówienia, że smutek ogarnia na myśl o sporej części aktorów dramatycznych, którzy najwyraźniej zapomnieli, że słyszalność jest podstawowym warunkiem zrozumienia jakiegokolwiek przekazu. Oprócz niezaprzeczalnych wartości artystycznych, z "Baldandersa" płynie jeden wniosek: aktorzy dramatyczni! uczcie się dykcji od lalkarzy! Zwłaszcza tych z Kompanii Doomsday!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji