Artykuły

Alina Kamińska: Po prostu być sobą

- Czasem miałam wątpliwości, czy aktorstwo, które ja uprawiam, aktorstwo związane z komedią, jest sztuką. Po czym dotarło do mnie, jak ogromne znaczenie ma to, co my robimy i najprawdopodobniej jest to sztuka najwyższych lotów. Od wielu lat ja i moi koledzy z teatru jesteśmy oblegani przez widzów, którzy ubiegają się o bilety - mówi ALINA KAMIŃSKA, aktora Teatru Bagatela w Krakowie.

Anna Grabowska: - Zaraz po ukończeniu szkoły teatralnej została Pani zaangażowana do pracy nad sztuką "Wdowy" Sławomira Mrożka. Pan Mrożek reżyserował ten spektakl. Jak Pani wspomina ten czas?

Alina Kamińska: - To była niezwykła przygoda, wielkie wydarzenie w moim życiu. Jak pani wspomniała, propozycja przyszła na początku mojego pierwszego sezonu pracy w Teatrze Bagatela w Krakowie. Spektakl był przygotowywany na festiwal w Sienie. Ideą festiwalu było to, że autorzy sztuk jednocześnie je reżyserowali. Pan Mrożek zaufał młodym aktorom, którzy stanowili kilkuosobowy zespół. Tylko dwie osoby były po szkole teatralnej (w tym ja), reszta ekipy to studenci.

Ówczesny dyrektor Teatru Bagatela pan Bogdan Grzybowicz bez zawahania zgodził się na mój miesięczny wyjazd na festiwal, co wówczas w teatrze było kuriozalną sytuacją.

Spędziłam czarodziejski miesiąc w Sienie. Zaprzyjaźniłam się z panem Sławomirem i jego żoną. Mieszkaliśmy w pięknym domu, wieczorami przy kominku rozmawialiśmy, słuchaliśmy opowieści o Meksyku, bo wtedy jeszcze państwo Mrożkowie tam mieszkali.

A co najważniejsze: miałam możliwość zapytać autora sztuki, o co mu chodziło. To luksus, jakiego niewielu aktorów może doświadczyć.

Sztuka "Wdowy" została przyjęta owacjami. Okrzyknięto ją jednym z najlepszych spektakli tego festiwalu.

A.G.: - Aktor to człowiek zagadka?

A.K.: - To zależy. Są ludzie, którzy otwierają się dopiero na scenie. Poza nią są wielką zagadką, ukrywają swoje myśli i emocje. Większość moich kolegów aktorów to osoby otwarte, optymiści, gaduły, to ludzie, którzy wszystko są w stanie o sobie opowiedzieć natychmiast. Ten zawód wymaga ogromnej otwartości, tego uczy nas szkoła teatralna.

Kiedy studiowałam, miałam ogromny żal do moich pedagogów, że łamią nas, nasze charaktery, osobowości. Dopiero po latach zrozumiałam, że wcale nie chodziło o to, żeby nas złamać, tylko przygotować do zawodu bardzo obciążającego psychicznie. Chodziło o to, aby nas otworzyć, umożliwić pracę nad rolami, które są wchodzeniem w kolejne osobowości ludzkie.

A.G.: - Co ma Pani na myśli, mówiąc o łamaniu młodych ludzi w szkole teatralnej?

A.K.: - To bardzo ciężka szkoła, zajęcia trwają od rana do późnych godzin wieczornych. Wymaga wielkiego wysiłku fizycznego i psychicznego. Nikt się nie patyczkuje ze studentami. Jeśli się czemuś nie da rady sprostać, to pedagodzy potrafią być bardzo okrutni. Po latach rozumie się, że to dla dobra młodych adeptów sztuki teatralnej.

Kiedy przyszłam do PWST, byłam pulchną blondynką i - jak stwierdziła pani Anna Polony - miałam świetne warunki na służące, ale prawdopodobnie system pracy powodował, że chudłam w dramatycznym tempie i nagle okazało się, że mogę grać dziewczynki.

Pamiętam, jak pani Anna nieraz złościła się na mnie. Wydawała polecenia, których nie chciałam słuchać, ponieważ miałam akurat inny pomysł na zagranie danej sceny. Gdyby nie to, co dostałam od panów Peszka i Piskorza, pań Polony i Stebnickiej, to przypuszczam, że dziś nie czułabym się tak komfortowo na scenie. W tej chwili jestem w stanie dużo zaproponować, potrafię wykonać wiele rzeczy, z którymi na przykład młodzi koledzy mogą mieć problem.

A.G.: - Mocuje się Pani ze swoim temperamentem i słabościami.

A.K.: - Przede wszystkim ze słabościami, siłami fizycznymi. Widzowie nie zdają sobie sprawy, jak wielkim wysiłkiem dla aktora jest to, aby za każdym razem dać produkt identyczny lub prawie identyczny. Zagranie spektaklu typu "Mayday", dobrej farsy, to jak rozagranie meczu piłki nożnej. Za każdym razem czuję, że schudłam o kilogram. Czasami jest bardzo trudno pokonać zmęczenie. Grałam w różnych sytuacjach: z pękniętym mostkiem w klatce piersiowej, ze skręconym kolanem itp. Widz tego nie dostrzega.

Widz jest najważniejszy. To wszystko dla niego. Tylko ciężka choroba i pobyt w szpitalu zwalniają aktora z przychodzenia do teatru.

Kolejna stabość, o której mogę wspomnieć, to wstyd. Zwykły ludzki wstyd. Wiele ról bazuje na granicy przyzwoitości. To głównie problem aktorek. Czasami trzeba być wulgarną, wyuzdaną, czy swoją intymność całkowicie oddać widzowi. Trzeba łamać siebie pod wieloma względami. Gramy różne osoby, odzwierciedlamy najróżniejsze charaktery, dotykamy różnych kultur, dlatego trzeba być bardzo odpornym psychicznie.

A.G.: - A walka z temperamentem?

A.K.: - Temperament jest bardzo potrzebny i nie sądzę, aby należało z nim walczyć. Widzę, że aktorom, którzy mają prawie ADHD, jest łatwiej grać. Do przygotowania każdej roli trzeba w sobie znaleźć ogromne pokłady energii. W takiej sytuacji temperament jest niezbędny. Jeżefi ktoś jest leniwy, bez motywacji do pracy, do rozwoju, to raczej w tym zawodzie nie zagrzeje miejsca. Większość ról wymaga energii, są tak napisane, żeby były interesujące. Czasem ma się wrażenie, że role pozornie są proste. Pamiętam, jak gram "Trzy siostry" Czechowa. Rewelacyjna obsada: pan Frycz, pan Nowicki, Madzia Wałach, Ula Grabowska i ja - jako najstarsza z sióstr Olga. Pozornie tam się nic nie dzieje, ale tak naprawdę wewnątrz tych kobiet jest potworna burza emocjonalna. To nieszczęście z czegoś wynikało, z jakiegoś niepowodzenia, niepogodzenia się ze sobą, ze światem, z tym miejscem, cieknącym przez palce życiem. Przez trzy godziny, bo tyle trwał ten spektakl, miałam ścisk żołądka, napiętą przeponę i rozedrgane nerwy. Trzeba zapomnieć o sobie i tak wejść w postać, żeby się nakręcić do łez, do rozpaczy, do wielkiego dramatu. Częściej jednak walczę ze zmęczeniem fizycznym, zwłaszcza teraz, kiedy jest dziecko, kiedy trzeba mu poświęcić bardzo dużo czasu.

A.G.: - Kiedy aktorstwo jest sztuką?

A.K.: - Sztuką powinno być zawsze. Niestety, patrząc na to, co się dzieje dookoła, widzę, że tak nie jest. Czasem miałam wątpliwości, czy aktorstwo, które ja uprawiam, aktorstwo związane z komedią, jest sztuką. Po czym dotarło do mnie, jak ogromne znaczenie ma to, co my robimy i najprawdopodobniej jest to sztuka najwyższych lotów. Od wielu lat ja i moi koledzy z teatru jesteśmy oblegani przez widzów, którzy ubiegają się o bilety. Jesteśmy im szalenie potrzebni, czyli wszystko jest w porządku. Aktorstwo jest chyba wtedy sztuką, kiedy widz ufa aktorowi i chce przyjść do teatru następnym razem.

A.G.: - Jerzy Stuhr mówi, że bakcyla teatru połyka się z wirusem próżności. Potwierdzi Pani te słowa?

A.K.: - Dużo w tym prawdy. Aktor potrzebuje poklasku, satysfakcji związanej z zachwytem publiczności, bo przecież w tym celu wychodzi na scenę. Widzowie nie zdają sobie sprawy z tego, jak analizujemy każdy spektakl. Dlaczego dziś w tym miejscu ta publiczność się nie śmiała, a wczoraj pękała ze śmiechu? Coś zrobiliśmy źle. I szukamy, co zrobiliśmy źle, co należy poprawić, aby jutro znowu się wszyscy śmiali. Szalenie potrzebujemy poklasku - rzeczywiście jest to związane z pewną dozą próżności. Muszę jednak w tym miejscu powiedzieć coś bardzo ważnego: siłą sukcesu jest pokora. Osoby, które zaufają temu, że są wspaniałe, najczęściej szybko gasną. To są małe gwiazdy, które przemkną przez jeden sezon i publiczność o nich szybko zapomni. Próżność i samozachwyt powodują, że rozwój nie jest możliwy.

A.G.: - Najlepiej czuje się Pani, grając komedie i farsy?

A.K.: - Myślę, że jestem już znawcą tych gatunków sztuki. One są ogromnie ważne, a jednocześnie niedoceniane. Sama pani wie, bo uczestniczy pani w naszych wydarzeniach teatralnych, że na przykład spektakl "Mayday" zagraliśmy już ponad tysiąc razy. Ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, że poczucie humoru człowieka kształtuje się już w trzecim roku życia. Bardzo istotne jest to, jak od najmłodszych lat dostarczane są emocje związane z humorem. To w późniejszym wieku ma wpływ na rozwój psychiczny: czy będziemy optymistami, czy raczej będziemy mieć naturę depresyjną. Rodzice powinni śmiać się razem z dziećmi. Starożytni Chińczycy wierzyli, że dziecko otrzymuje duszę dopiero wtedy, kiedy się uśmiechnie i wówczas nadawano mu imię. Terapeutycznymi właściwościami śmiechu zajmował się Freud.

Podczas II wojny światowej ludzie ratowali się humorem, narażając się na obozy koncentracyjne, ryzykując życie. Drukowano tajnie pisemka humorystyczne, w których naśmiewano się z sytuacji Niemców. Teraz - kiedy mamy czas kryzysu - apeluję: drodzy Państwo, śmiejmy się! Z wszystkiego, co jest dookoła, z siebie i do siebie, po to, aby było nam lżej żyć.

A.G.: - Dziękuję za rozmowę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji